- Mała chce się wykąpać, ale my mamy dla niej coś lepszego! - zawołał do kumpli. Zarechotali. Zaczęli ją okładać pięściami. Po ciosie zadanym w głowę straciła przytomność. Gdy ją odzyskała, zobaczyła nad sobą twarze oprawców. Dobrze je zapamiętała.
Piwo niestety wyszło...
Kawiarni „Kosmos” już nie ma. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku należała do najelegantszych lokali w Chełmie. Znajdowała się przy ulicy Kopernika 20. Dziś w tym miejscu jest oddział Banku Pekao S.A. W czasach późnego PRL górną kondygnację gmachu zajmował spółdzielczy dom handlowy, natomiast na dole był „Kosmos”. W kawiarni organizowano dancing, wieczorki okolicznościowe i wesela, działał bilard. W ciepłych porach roku można było przysiąść na tarasie pod parasolem.
Jesienią 1981 r. sytuacja w Polsce była napięta. W wielu zakładach pracy trwały strajki. We znaki dawały się braki rynkowe. Z dnia na dzień zaostrzał się konflikt między „Solidarnością” a władzą. Konfrontacja zbliżała się szybkimi krokami.
25 października 1981 r. kawiarnia „Kosmos” oferowała gościom lurowatą kawę bez cukru - trzeba było przyjść ze swoim - i podeschnięte wuzetki. Należało szybko złożyć zamówienie, bo i tego mogło lada chwila nie być.
Bez kawy można przeżyć. Najsmutniejsze, że „wyszło” piwo. Alkohol co prawda nie był jeszcze reglamentowany – kartki na napoje alkoholowe zostały wprowadzone po 13 grudnia – jednak kupienie go coraz częściej graniczyło z cudem.
fot. fotopolska.eu
Numer na ciotkę
Trzej młodzi mężczyźni, usłyszawszy od kelnerki, że „piwa nie ma i już nie będzie w dniu dzisiejszym” nie omieszkało wyrazić niezadowolenia z tego powodu. Nie wyszli jednak z kawiarni, lecz pozostali w niej, wodząc po sali badawczym wzrokiem.
W pewnej chwili podeszli do stolika, przy którym siedziała 16l-letnia Bożena. Spytali grzecznie, czy mogą się przysiąść. Odparła, że owszem, ale nie na długo, bo jest umówiona z koleżankami. Zachowywali się przyzwoicie, poczęstowali ją papierosem. Po kilku minutach złożyli jej pewną propozycję. - Słuchaj, mamy do ciebie prośbę. Przyszliśmy się napić, ale zabrakło browaru – powiedzieli.
- Rozumiem, ale co ja mogę na to poradzić? Wszystkiego dziś brakuje – wzruszyła ramionami.
- No to słuchaj dalej. W pobliżu jest meta. Tam piwa nie ma, ale można kupić flaszkę. Ale mamy problem. „Ciotka” nie będzie chciała z nami gadać. Sprzedaje tylko kobitkom. Nasza prośba jest taka, żebyś poszła z nami do niej. To na sąsiedniej ulicy. Damy ci kasę, kupisz nam połówkę, a reszta dla ciebie. Okej?
Bożena nie zgodziła się. Mówiła, że zaraz przyjdą koleżanki. Wtedy jeden z nich wyjął z kieszeni coś małego, błyszczącego. To była żyletka. Drugi mężczyzna przytrzymał dziewczynę za rękę, a trzeci szepnął, że albo wychodzi z nimi, albo ją wyciągną siłą i potną. Nikt niczego nie widział ani nie słyszał. Siedzieli w rogu sali, a kelnerki akurat nie było w pobliżu.
Wystraszona Bożena nie protestowała. Na ulicy próbowała uciec. Podstawili jej nogę, gdy upadła, zaciągnęli ją do bramy. Najpierw została pobita i skopana. Potem zaczęli ściągać z niej spodnie i majtki. Naraz zjawili się jacyś ludzie, zwabieni dobiegającymi z bramy krzykami. Spłoszeni napastnicy uciekli.
Przechodnie wezwali karetkę pogotowia. Bożena trafiła do szpitala na OIOM. W wyniku bestialskiego pobicia doznała m.in. wstrząśnienia mózgu i złamania przegrody nosowej.
Koszmar nad Uherką
Oprawcy jak gdyby nigdy nic wrócili do „Kosmosu”. Tam szukali kolejnej ofiary. Jednak samotnych kobiet było niewiele. Żadna nie dała się nabrać na „ciotkę”.
Odmowy ich rozwścieczyły. Zachowywali się agresywnie. Wybili krzesłem szybę w oknie i potłukli butelki. Kierowniczka kawiarni zadzwoniła po milicję. Zanim przyjechała niebieska nysa, awanturnicy opuścili lokal.
Nawet mając świadomość, że milicja ich szuka, nie zrezygnowali z rozróby. Wypili po jabolu, a potem wałęsali się po mieście. Zwrócili uwagę na chłopaka i dziewczynę, którzy szli w kierunku dworca PKS. Ruszyli za nimi. Przed dworcem Urszula, 17-letnia uczennica szkoły średniej pożegnała kolegę. Wracała do domu, nie mając pojęcia, że jest śledzona.
Zaczepili ją na ulicy Narutowicza. Powtórzyli bajeczkę o meliniarce, która sprzedaje wódkę tylko kobietom. To dwa domy dalej, poratuj rodaków w potrzebie...
- Sorry, ale bardzo się spieszę – odparła i chciała ich wyminąć, ale byli szybsi. Wykręcili jej ręce. Zagrozili, że jak będzie krzyczeć, to ją oszpecą. Tak się przeraziła, że nie mogła wykrztusić słowa. Poszli z nią na łąki nad Uherkę. O tej porze nikogo tam nie było.
- A teraz, księżniczko, zaczynamy bal – powiedział ten, który z całej ich trójki był najbardziej brutalny. Kazał jej się rozbierać. Ponieważ nie wykonała polecenia, pchnął ją na trawę, mówiąc, że skoro nie chce po dobroci, to ją zmuszą.
Rzucili się na nią. Zaczęli zrywać z niej odzież. Rozpaczliwie myślała o ucieczce. Ale jak miała uciec, skoro ich było trzech, a ona jedna? Chyba żeby... Brzeg Uherki był kilka metrów dalej. Wystarczy trochę się przesunąć w tamtą stronę, a potem pozwolić ciału zsunąć się z urwiska do wody. Już lepiej się utopić niż dać się zgwałcić. Taka hańba i ból. Śmierć w nurtach rzeki to jedyna ucieczka...
Zorientowali się co zamierzała zrobić. Odciągnęli ją od brzegu i pobili tak dotkliwie, że zemdlała. Gdy się ocknęła, po kolei ją gwałcili. Potem odeszli. Odczekała jeszcze kilka minut, znalazła rozrzucone ubranie, włożyła je na siebie, po czym pobiegła do najbliższej ulicy i zaczęła wzywać pomocy.
Na milicji powiedziała, że dobrze przyjrzała się gwałcicielom i jest w stanie ich rozpoznać. Dowiedziała się, że nie była pierwszą ofiarą trzech zwyrodnialców.
Ostra jazda w Starachowicach
Kilka dni później chełmscy kryminalni zatrzymali sprawców. Byli to 20-letni Sławomir L., 19-letni Romuald Z. i 21-letni Tomasz T. Wszyscy pochodzili z Chełma. Sławomir L. - określany przez poszkodowane jako ten najbrutalniejszy – siedział już za rozbój. Romuald Z. nie skończył nawet szkoły podstawowej. Obaj nigdy nie pracowali. Tomasz T. był kierowcą, zatrudnionym przez jedną z placówek służby zdrowia w Chełmie. Miał tam fatalną opinię. Często karano go dyscyplinarnie za picie alkoholu w pracy bumelanctwo i notoryczne spóźnienia.
Obie ofiary rozpoznały sprawców w trakcie okazania. Nie miały cienia wątpliwości, że to byli oni. Sławomir L., Romuald Z. i Tomasz T. zostali umieszczeni w areszcie śledczym. Dalsze postępowanie wykazało, że podobnych bestialstw jak w Chełmie, dopuścili się kilka tygodni wcześniej w Starachowicach.
Wybrali się tam 6 września 1981 r. Pojechali bez określonego celu. Chociaż, jak się głębiej zastanowić, cel był identyczny jak w kawiarni „Kosmos”. Wieczorem poszli na dyskotekę do jednego ze starachowickich lokali. Popularnymi hitami były wtedy takie piosenki jak m.in. „Iść w stronę słońca” zespołu Dwa plus Jeden i „Chcemy być sobą” Perfectu, ale Sławek, Romuald i Tomek nie dlatego zapłacili za wstęp, by słuchać muzyki i tańczyć.
Wyłowili z tłumu na parkiecie 19-letnia Kingę. Była podpita, więc z łatwością jej wmówili, że się znają. Zgodziła się pójść z nimi do „ciotki” po alkohol – najwyraźniej był to ich stały numer. Na ulicy nieco otrzeźwiała, zorientowała się w ich zamiarach, ale było za późno na odwrót.
- Bądź cicho i nie stawiaj się, bo inaczej buźka będzie „be” - zagroził Sławomir L. wymachując jej żyletką przed oczami.
Krzyczała, ale wszyscy się śmiali
Nie była według nich cicho. Próbowała się szarpać. Żyletki nie użyli, nie żałowali pięści i kopniaków. Po zgwałceniu 19-latki zostawili ją półprzytomną na ulicy, po czym, nie dość jeszcze nasyceni własnym okrucieństwem, wrócili do dyskoteki. A czemu by nie? Udało się raz, może uda się znowu.
Nikt nie zauważył, że przyszli bez dziewczyny, z którą niedawno wychodzili. A jeśli nawet, to nikogo to nie obchodziło. Nie wypadało się wtrącać w cudze sprawy.
Pili, zaczepiali dziewczyny, jednak żadna nie była taka naiwna jak Kinga. Czas płynął, zabawa zbliżała się do końca. Wydawało się, że nie powtórzą już „numeru” i prawie się z tym pogodzili, jednak okazja pojawiła się nieoczekiwanie. Dziewczyna wpadła na parkiecie na Sławomira L. Ten niewiele myśląc, chwycił ją na ręce i wyniósł z dyskoteki. Marta krzyczała, żeby ją puścił, ludzie ją słyszeli, nikt jednak nie zareagował właściwie. Wszyscy się śmiali, uznawszy tę scenę za zabawną.
Na zewnątrz już czekali Romuald Z. i Tomasz T. Zgwałcili Martę w pobliskich zaroślach. Dziewczyna wróciła do dyskoteki. Chciała odszukać znajomych, z którymi przyszła, żeby im powiedzieć co ją spotkało. Znajomych jednak już nie było.
Impreza dobiegła końca, organizatorzy wypraszali ostatnich gości. Marta udała się na przystanek autobusowy, gdzie spotkała oprawców. Nie wiadomo, czym by się to skończyło, gdyby nie nadjechał radiowóz milicji, który wezwała poprzednia zgwałcona dziewczyna.
Marta chciała powiedzieć funkcjonariuszom, że została zgwałcona, a sprawcy stoją tuż obok, jednak milicja uciszyła ją. Ograniczyła się do wylegitymowania i spisania całej czwórki, po czym odjechała.
Napastnicy zagrozili jej, że jeśli sprzeda ich gliniarzom, to ją znajdą i się z nią rozprawią. Milicjant, który ich spisywał, czytał na głos dane z ich dowodów osobistych. Znają więc jej adres. Niech tylko dowiedzą się, że na nich doniosła...
Krew w sali rozpraw
Sławomir L., Romuald Z. i Tomasz T. odpowiadali za seryjne gwałty, pobicia i stosowanie gróźb karalnych wobec ofiar. W sumie postawiono im aż 11 zarzutów. Proces odbył się we wrześniu 1982 r. w Sądzie Wojewódzkim w Lublinie na sesji wyjazdowej w Chełmie.
Prokurator nie zostawił na oskarżonych suchej nitki. Mówił o ich okrucieństwie, braku wszelkich skrupułów, pasożytniczym trybie życia i nadużywaniu alkoholu. Najwięcej oskarżycielskich słów padło pod adresem prowodyra, Sławomira L., który był już karany, ale jako osobnik do cna zdemoralizowany nie wyciągnął z odsiadki właściwych wniosków.
Nie robiło to na nim wrażenia. Uwagi prokuratora najwyraźniej go rozśmieszały. Podczas rozprawy zachowywał się skandalicznie. Gdy poszkodowane dziewczyny składały zeznania, wykrzywiał się w ich kierunku lub czynił nieprzyzwoite gesty.
Najwyraźniej postawił sobie za cel pokazanie sędziom, oskarżycielowi i w ogóle wszystkim, jakim jest „kozakiem”. W trakcie jednej z rozpraw wyciągnął z kieszeni żyletkę i poprzecinał sobie żyły. Rozprawę trzeba było odroczyć. Na pytanie sędziego, dlaczego to zrobił, odparł, że chciał... honorowo oddać krew.
Jego koledzy nie odważyli się na taką bezczelność. Tłumaczyli swój udział w przestępstwach głupotą i nadmiarem alkoholu. Utrzymywali, że nie grozili zgwałconym dziewczynom na serio, jedynie je straszyli. Ogłoszenie wyroków wszystkim trzem popsuło humory.
Sławomir L. na wieść o tym, że przyjdzie mu spędzić za kratami 12 lat, wybuchnął płaczem, twierdził, że nie wytrzyma tyle w więzieniu. Sąd nie dał jednak wziąć się na litość. Wyrok 12 lat pozbawienia wolności usłyszał także Romuald Z. Natomiast Tomasz T., który nie brał czynnego udziału we wszystkich przestępstwach i jako jedyny wyraził skruchę, został skazany na 3,5 roku więzienia.
A kawiarnia „Kosmos” jeszcze długo działała w tym samym miejscu. Została zlikwidowana pod koniec lat 90.
Czytaj także:
- Chełm. ZBIR W POLICYJNYM MUNDURZE. Kryminał Mariusza Gadomskiego
- Gm. Kamień. Pościg za drogowym piratem. Pijany i bez prawka ugrzązł w polu
- Kronika zdarzeń. Alarmy bombowe, pożar auta i wypadek na skrzyżowaniu
- Chełm. Kurier bez prawka odjechał po zderzeniu z 11-latkiem
- Powiat włodawski. Szukają zaginionych – Ty też możesz pomóc [ZDJĘCIA]
Napisz komentarz
Komentarze