Podczas niedzielnego (13 sierpnia) festynu, jaki odbywał się w Woli Uhruskiej w ramach Europejskich Dni Dobrosąsiedztwa, ugryzł kobietę w policzek jakiś owad. Działo się to tak szybko, że sama nie wie, czy była to osa, pszczoła czy szerszeń. Jak twierdzi, jest uczulona na jad owadów, dlatego szybko udała się do stacjonującej nieopodal karetki pogotowia, która zabezpieczała imprezę.
- Lekarze ratownicy pomagali mi przez trzy godziny. Dzięki zaaplikowanym przez nich lekarstwom poczułam się lepiej. Byłam pewna, że tym razem skończyło się na strachu, ale we wtorek znowu spuchła mi twarz i podbródek. Napuchły mi też nogi oraz wzrosło ciśnienie. Zadzwoniłam więc po karetkę pogotowia. Dyspozytor, zamiast ją wysłać, zaczął wypytywać mnie o różne rzeczy. Między innymi chciał wiedzieć, czy mam duszności. Odpowiedziałam, że nie mam takich objawów. Wówczas stwierdził, że nie przyśle po mnie karetki, bo nie ma stanu zagrożenia życia. Poinformował, abym sama udała się do szpitala. Jak niby miałam to zrobić? Przecież mieszkam sama, a do szpitala mam dwa kilometry – relacjonuje oburzona kobieta.
Pani Teresa uważa, że pytanie o duszności było nie na miejscu, bo gdyby je miała, to nie dałaby rady zadzwonić po karetkę. Postanowiła wyleczyć się sama, tym co miała pod ręką. Wykonała okład z altacetu i wzięła alertec. Po niedługim czasie opuchlizna zmalała.
- Jest to skandaliczna sytuacja, do której nie powinno dojść. Nie zostawię tak tej sprawy. Rozważam złożenie oficjalnej skargi na tego dyspozytora - zapewnia.
O wyjaśnienia zapytaliśmy Anettę Szepel, pielęgniarkę koordynującą Stacji Ratownictwa Medycznego w Chełmie. W najnowszym numerze Super Tygodnia Chełmskiego znajdziecie jej wypowiedź.
Zobacz też: Sensacyjne odkrycie na chełmskiej Górce!
Napisz komentarz
Komentarze