Pomarszczona, zmęczona dłoń wsuwa się ukradkiem do kieszeni równie zmęczonego płaszcza. Tkanina nie pamięta chyba nawet, kiedy była prana. Nie pamięta też, kiedy właścicielka wyszła, by spędzić kilka szczęśliwych chwil na ławce w parku. W słońcu, złotą jesienią, kiedy nie myśli się o umieraniu. Kiedy liście przypominają o tym, co jasne i dobre. Od zawsze był tylko po to, by zimnym porankiem okryć skurczone ciało i stanąć w wyścigu o przetrwanie. Jeszcze jeden dzień, miesiąc. Oby do następnej, szarej, złej, nieszczęśliwej jesieni.
Kolejka. Drżąca dłoń manipuluje przy zepsutym zamku wysłużonej torebki. Zresztą – po co ją zamykać? Nie ma tam nic cennego. Tylko kilka drobiazgów i zmiętych w rulonik papierków. Czy wystarczą, by raz jeszcze kupić kolejny miesiąc życia? Po twarzy przetacza się duża łza. Dłoń pospiesznie cofa się. Skulona postać ukradkiem opuszcza pomieszczenie. Kapituluje. Już wie. Nie kupi zdrowia ani dziś, ani jutro.
- Podejrzewam, że większość ludzi starszych, którzy powinni wykupić leki zapisane na recepcie, po prostu się do nas nie zgłaszają. Rezygnują z zakupu, ponieważ przekracza ich finansowe możliwości. Tak było i przed pandemią, tak jest i teraz. Niewiele się pod tym względem zmieniło. Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji – z zadumą stwierdza farmaceutka pracująca w jednej z lokalnych aptek.
Starcze serce ożywia jeszcze jedna nadzieja. „Może uda się gdzie indziej? Pamiętam, sąsiadka z trzeciego mówiła o takiej aptece na rogu... Cóż, trochę daleko. Może i tam będzie kolejka? A przecież przyszłam o 7:00... Spróbuję.”. W aptece tłum. Czuć puls zniecierpliwionych ciał. Zacięte twarze, niespokojny krok. Rosła paniusia w obszernym palcie jakby chciała sforsować szybę dzielącą ją od sprzedawczyni. Biały fartuch krąży pomiędzy półkami w poszukiwaniu wyszukanych kremów. Diwa wyposaża się w całe ich naręcze i rzuca tylko oschłe i władcze: „Kartą proszę!”. W głowie staruszki wirują cyfry - „światło, woda, gaz...”. Nie pamięta już po co przyszła. W spoconej dłoni tkwi strzępek papieru, na którym lekarz wypisał obietnicę zdrowia.
- Podstawowy problem polega na tym, że obecnie nie ma nawet zamienników. Nie ma tańszych leków o podobnym składzie, które mogłyby zastąpić te wypisane przez lekarza. Powiem panu szczerze, że rzadko kiedy lekarze dysponują solidną wiedzą farmakologiczną. Często posługują się utartymi schematami. Wypisują leki zasugerowane przez przedstawiciela firmy farmaceutycznej. Działają z automatu. Nie chodzi o cenę. Chodzi o profity. Przywileje. Pacjent jest gdzieś na szarym końcu tego całego łańcucha zależności – mówi kierowniczka innego punktu.
I dodaje:
-Większość firm farmaceutycznych posługiwała się półproduktami pochodzącymi z Azji. Obecnie dostawy z tamtego regionu są urwane. Nie ma podstawowych leków np. na padaczkę. I nic nie wskazuje na to, żeby miało być lepiej. Ze swojej strony staramy się obniżać marżę, mamy taką możliwość, ale to znaczy naprawdę niewiele – zawiesza głos...
Szara postać odchodzi z niczym. Cóż może zdziałać? Nie ma już sił. Nie podoła, nie przeskoczy. Zapada się coraz bardziej w sobie. Nie myśli nawet o śniadaniu, choć wyszła z mieszkania bladym świtem. Zaczyna delikatnie sypać śnieg. Staruszka widzi, jak jej rówieśniczki próbują nerwowo uchronić swój skromny towar przed złą pogodą. Pogodą złą, jak życie, z którym się zmagają. Kilka jajek, warkocz czosnku, słoik miodu. Czy mogą stanowić zapowiedź lepszego losu? Wiekowi sprzedawcy pochylają się – przytłoczeni zimnem, niepewnością, własną bezradnością. Chronią to, co mają teraz najcenniejszego.
Szare chmury, szary dzień, szary bruk. Sznur bezimiennych przesuwa się. Po odrobinę zdrowia, po odrobinę życia...
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze