Towarzystwo Pomocy im. Św. Brata Alberta od 1990 roku prowadzi schronisko dla bezdomnych mężczyzn w Chełmie. Z tą inicjatywą wyszedł ks. Jan Mazur, który jako pierwszy zauważył potrzebę utworzenia takiej placówki. Budynek może pomieścić aż 50 mężczyzn. Nie jest łatwo przygotować święta dla tak wielu osób. Jednak kierowniczka schroniska Agnieszka Panasiuk stara się każdego roku, aby ten okres był dla jej podopiecznych chociaż namiastką domowych świąt.
- Tak naprawdę przygotowania do świąt u nas w schronisku wyglądają tak samo, jak we wszystkich domach. Tylko jest trochę więcej pracy, obowiązków. Trzeba przygotować zdecydowanie więcej jedzenia. Zawsze staram się, żeby to miejsce bardziej przypominało dom, niż instytucję - mówi Panasiuk.
Podopieczni schroniska oczywiście włączają się w pomoc przedświąteczną. Ubieranie choinki, zakupy, gotowanie, pieczenie, sprzątanie... - robią wszystko to, co robi się w każdym domu przed świętami. Część pomaga z większym entuzjazmem, część z mniejszym albo wręcz niechętnie. Z wiadomych względów - nie każdy do końca pogodził się z tym, w jakim miejscu się teraz znajduje. Święta są przecież czasem rodzinnym... Dlatego pracownicy schroniska chcą, aby wszystko wyglądało tak jak w domu. Wigilia jest organizowana 24 grudnia, a nie - tak jak w niektórych miejscach - wcześniej. Potrawy są gotowane przez samych podopiecznych. Niekiedy placówka otrzymuje też dary od mieszkańców Chełma: śledzie, barszczyk, krokiety, nieraz gołąbki są i strucle, makowce.
- Chodzi mi o to, żeby u nas było naturalnie. Tak, jak być powinno. Może trochę kosztem czasu poświęconego swojej rodzinie, ale przecież schronisko to też jakby moja rodzina... Trochę jestem w domu, trochę z chłopakami. Od 20 lat zawsze wigilia jest u nas w dzień Wigilii o godz. 14. I mam nadzieję, że zawsze tak będzie - dodaje kierowniczka.
Jak wigilia to oczywiście zgodnie z tradycją. Głowa rodziny czyta na początku fragment Pisma Świętego przeznaczony na ten konkretny dzień. Następnie cała "rodzina" odmawia modlitwę i śpiewa kolędę "Wśród nocnej ciszy". Później wszyscy dzielą się opłatkiem i składają sobie życzenia. Dopiero wtedy można zasiąść do stołu. A na nim jest biały obrus, a pod obrusem sianko. Oczywiście 12 potraw i przygotowane dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca...
W schronisku Towarzystwa Pomocy im. Św. Brata Alberta funkcję głowy rodziny przejęła kierowniczka. To ona czyta fragment Pisma Świętego i prowadzi modlitwę przed wigilijną wieczerzą.
- Wyniosłam to z domu. U nas Pismo Święte czytał tato. Tutaj ja wzięłam to na swoje barki. Czuję się jak matka dla "swoich" chłopaków, jakkolwiek to brzmi. Był taki czas, że przyjeżdżał do nas zaprzyjaźniony ksiądz. Od kilku lat spędzamy ten czas tylko z "naszą rodziną"...
Zdarza się, że podopieczni wychodzą na święta ze schroniska i idą do swoich rodzin. Jednak wielu z nich nie ma w ogóle rodziny albo nie utrzymuje z nią kontaktu...
Oczywiście w święta nie brakuje też prezentów. Nawet takie małe, symboliczne, potrafią bardzo ucieszyć.
- Myślę, że każdy lubi dostawać prezenty, bez względu na wiek. Czy mamy 12, 20 czy 60 lat. To nie ma znaczenia. Każdy z nas chce być zauważony, chce poczuć namiastkę świątecznej magii... - dodaje pani Agnieszka.
Kolejne dwa dni świąt są podobne. Odświętne stroje, biały obrus na stole, miła atmosfera... Pojawia się też jednak nostalgia, wracają wspomnienia tych dawnych, rodzinnych świąt...
- Najpiękniejsze święta były w rodzinnym gronie, jak jeszcze moi rodzice żyli. Takie tradycyjne. Cała rodzina się spotykała. Tutaj są tylko inni mieszkańcy, którzy są w podobnej sytuacji jak ja, ale mimo wszystko te święta też są wspaniałe. Oczywiście, że chciałbym, żeby było inaczej, ale tak się los ułożył, tak wyszło i już... - mówi pan Marian.
Święta z lat dziecięcych wspomina też pan Grzegorz:
- Spotykała się cała rodzina, były prezenty. Ja i moje rodzeństwo zawsze dbaliśmy o to, żeby choinka była pięknie ubrana. Pomagaliśmy też mamie. Przygotowywaliśmy wszystko, sprzątaliśmy. Bardzo miło wspominam ten okres - mówi ze smutkiem w oczach.
Pan Bogdan od długiego już czasu jest podopiecznym schroniska. Jak nam powiedział, temat świąt jest dla niego już zamknięty. Według niego święta powinno się spędzać z rodziną...
- Pochodzę z Mazur. U nas była taka tradycja, że stół był przykryty obrusem, pod obrusem było sianko, a w nim pochowane cukierki. I my, dzieciarnia, ciach rękę pod obrus i się szukało, i podjadało. W tamtych czasach ciężko było o słodycze. To były czasy PRL-u, gdzie brakowało wielu rzeczy. Teraz jest odwrotnie. Jest wszystko, ale nie ma za co tego kupić. A jak już byłem pełnoletni, to święta też inaczej wyglądały. Pełne strachu, czy będzie wojna, czy nie będzie wojny. Bywało różnie, ale zawsze wśród bliskich. Teraz już tylko te wspomnienia podtrzymają mnie na duchu... - mówi pan Bogdan.
Napisz komentarz
Komentarze