Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Stachniuk Optyk
Reklama

HISTORIA: Zapiski Zofii Szwal – Kronika Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu

Od samego początku jest w Stowarzyszeniu Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu. Wspólnie z koleżankami i kolegami wyjeżdżała za Bug, w miejscach mordów stawiała metalowe krzyże, zbierała relacje świadków i organizowała uroczystości rocznicowe. Wszystko skrzętnie zapisywała. Tak powstała kilkutomowa kronika, dokumentująca 30-letnią działalność stowarzyszenia.
HISTORIA: Zapiski Zofii Szwal – Kronika Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu
Pani Zofia Szwal od 30 lat z pietyzmem prowadzi kronikę.

„Początki powstania Krypty Wołyńskiej w zamojskiej Rotundzie” – tak zaczyna się pierwszy wpis z 1991 r. W oczy rzuca się staranne pismo. – Koleżanka poprosiła mnie, żebym coś napisała z naszej wyprawy na Wołyń – wspomina Zofia Szwal.

Tą koleżanką była Teresa Radziszewska, której udało się doprowadzić do ekshumacji i sprowadzenia z Aleksandrówki na Wołyniu do Zamościa szczątków swoich rodziców i trójki rodzeństwa w wieku od 1,5 do 5 lat, zamordowanych przez nacjonalistów ukraińskich 4 września 1943 r.

1.

Radziszewska, z którą rok później zakładali stowarzyszenie, wiedziała do kogo zwrócić się o pomoc. Pani Zofia skończyła filologię polską i do emerytury uczyła w szkole języka polskiego.

Na tej relacji miało się skończyć, ale się nie skończyło. Zofia Szwal dołączała do kolejnych wpisów zdjęcia, które podczas wypraw na Wołyń – w przeważającej większości – robił jej mąż – Stanisław. Choć nie miał wołyńskich korzeni, to chętnie odwiedzał z żoną święte dla niej miejsca. – A to ja na tym zdjęciu – pokazuje pani Zofia. – Pierwszy raz po wojnie byłam w Orzeszynie. Tak wyglądała moja rodzinna wioska. Nic z niej nie zostało.

Z czasem do relacji dodawała wycinki artykułów z prasy polskiej, ale też i ukraińskiej (Ukraina w 1991 r. stała się niepodległym państwem), które tłumaczył m.in. Włodzimierz Sławosz Dębski, uczestnik obrony kościoła kisielińskiego przed UPA w 1943 r., nauczyciel, muzyk, żołnierz i malarz, autor publikacji poświęconej Kisielinowi „Było sobie miasteczko. Opowieść wołyńska”.

Wklejała zaproszenia na uroczystości wołyńskie, wspomnienia i relacje świadków, recenzje książek, wiersze i nekrologi. – Widzę tu kawał dobrze wykonanej roboty – powiedział z podziwem podczas wertowania kronik Stanisław Srokowski, który kilka lat temu gościł w Zamościu (to na podstawie jego opowiadań Wojciech Smarzowski nakręcił film „Wołyń”).

Zofia Szwal (z domu Olaszczyk) urodziła się w 1930 r. w Orzeszynie k. Porycka w powiecie włodzimierskim. Podczas jej wypraw na Wołyń zdjęcia robił mąż pani Zofii. Fot. Archiwum Prywatne Zofii Szwal

2.

Pod datą 2 sierpnia 2001 r. kronikarka zapisała: „Mogilno, Werba, Gnojno – poświęcenie krzyży”. Z przytoczonej niżej relacji można się dowiedzieć, że Mogilno w latach 40. ub. wieku było dużą wioską zamieszkałą w większości przez ludność ukraińską. Banderowcy zabili tam 69 osób. „Po wymordowaniu Polaków miejscowi chłopi zrabowali wszystko, co pozostało” – czytamy.

16 września 2001 r. był odpust w Torczynie, natomiast w Kisielinie poświęcono kolejny krzyż. Uczestnicy wyprawy odwiedzili też rodzinne strony pani Zosi. „W Orzeszynie zatrzymujemy się nieco dłużej. Modlimy się głośno. Panuje tu niczym nie zmącona cisza. Jesień, jesień w pustym w polu” – czytamy w kronice. – Starałam się wszystko uchwycić i zapisać – wspomina Zofia Szwal. – Mam wrażenie, że w tamtym czasie z Ukraińcami łatwiej było się nam porozumieć, niż teraz. Wtedy przynajmniej można było otrzymać zezwolenie na ekshumacje czy upamiętnienie miejsc mordów. Pamiętam, że jak pierwszy raz pojechałam na Wołyń i spotkałam się z Ukrainką, którą pamiętałam z dzieciństwa, to w jej chacie zrobił się tak głośny lament, że przybiegli zaraz ludzie z sąsiedztwa i wszyscy płakaliśmy. Ta Ukrainka patrzyła na mnie jak na zjawę, nie dowierzając, że to naprawdę ja. I że żyję. A ja, szlochając, pytałam: „Dlaczego, za co”? Odpowiedź była jedna: „Takie były czasy”.

3.

– Do dziś widzę obraz rodzinnej wioski: domy wśród sadów, drogę wysadzoną czereśniami, ludzi pracowitych i spokojnych – wspomina pani Zofia.

Najpiękniejszą porą roku w Orzeszynie była wiosna. – Gdy zakwitały czereśnie, które rosły wzdłuż drogi biegnącej środkiem wsi, cała wioska robiła się biała od ich kwiatów – przywołuje obrazy z dzieciństwa nasza rozmówczyni.

Pod koniec lat 60. ub. wieku postanowiła odwiedzić rodzinne strony. Na Wołyniu trwały żniwa. – Widziałam Ukraińców pracujących w polu – wspomina nasza rozmówczyni. – W rękach mieli kosy, sierpy i widły… Przeszedł mnie dreszcz przerażenia. Nie mogłam… Przed zachodem słońca wróciłam do Lwowa, a stamtąd za niedługo do Zamościa.

Na dłużej zdecydowała się pojechać rok później. Na oficjalne zaproszenie. Co zastała? – Cała wioska została zrównana z ziemią – opowiada pani Zofia, a głos się jej łamie. – Wszystko zniknęło: domy, budynki gospodarcze, studnie, a nawet czereśnie. Tak jakby nikt nigdy tam nie mieszkał. Z mojej ojcowizny został się tylko żywopłot, który kiedyś okalał nasz rodzinny dom.

W czasach sowieckich wracała na Wołyń jeszcze kilka razy. Po upadku ZSRR, gdy Ukraina stała się niepodległym państwem, regularnie już tam jeździła. Przez Hrebenne albo Zosin.

Zofia Szwal (na pierwszym planie) wraz z koleżankami Janiną Kalinowską (z lewej) i Teresą Radziszewską podczas jednej z wypraw na Wołyń.

4.

Najpierw był Komitet Upamiętnienia Pomordowanych na Wschodzie, a w 1992 r. powstało w Zamościu Stowarzyszenie Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu. Założyły je sieroty wołyńskie, którym – jak pani Zofii – Ukraińcy zamordowali najbliższych. Ona też była jedną z założycielek. Jej legitymacja członkowska ma nr 4.

Staraniem stowarzyszenia, w ponad 30 miejscach zbrodni na Wołyniu postawiono metalowe krzyże takie jak we wspomnianych Mogilnie, Werbie i Gnojnie, ale też Orzeszynie, Kisielinie, Fundumie, Aleksandrówce, Swojczowie oraz innych polskich wioskach i koloniach, a w zasadzie miejscach po nich.

Zamojskie stowarzyszenie zostało uhonorowane przez tygodnik „Do Rzeczy” tytułem Strażnika Pamięci 2019 w kategorii „Instytucja”. – Bardzo ważną i wartą uznania częścią działalności zamojskiego stowarzyszenia jest niezliczona liczba pism – petycji, apeli, protestów, sprostowań – kierowanych latami do władz, mediów i różnych instytucji, w których ocaleni świadkowie i poszkodowani domagają się prawdy o „Wołyniu”, godnego upamiętnienia i traktowania ofiar, przeprowadzenia ekshumacji, wsparcia dla sierot wołyńskich, które nie doczekały się ze strony państwa polskiego ani opieki, ani jakiejkolwiek uwagi – powiedziała podczas uroczystej gali na Zamku Królewskim w Warszawie Ewa Siemaszko, badaczka stosunków polsko-ukraińskich podczas drugiej wojny światowej i w latach powojennych, współautorka (wraz z ojcem Władysławem Siemaszką) dwutomowej pracy „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia w latach 1939–1945”.

Nagrodę odebrała szefowa stowarzyszenia Janina Kalinowska. której w Fundumie banderowcy zamordowali w 1943 r. rodziców i brata.

W 2013 r., zamojscy Wołyniacy zostali laureatami nagrody „Kustosz Pamięci Narodowej”, którą zorganizował Instytut Pamięci Narodowej. Członkowie stowarzyszenia – poprzez świadków, którym podobnie jak pani Zofii cudem udało się uniknąć rzezi – dokumentują akty ludobójstwa na Wołyniu. Do tej pory udało się im zebrać ponad 300 relacji i wspomnień od osób, którym banderowcy wymordowała najbliższych.

5.

Zofia Szwal (z domu Olaszczyk) urodziła się w 1930 r. w Orzeszynie k. Porycka w powiecie włodzimierskim. Ojciec miał na imię Antoni, a matka Katarzyna. Długo była jedynaczką, brat Bolesław urodził się podczas wojny. Do zagłady jej rodzinnej wioski doszło 11 lipca 1943 r. Tylko tego dnia oddziały UPA – wspierane przez chłopów ukraińskich – dokonały skoordynowanego napadu na 99 polskich miejscowości na Wołyniu, głównie w powiatach horochowskim, włodzimierskim i łuckim, w tym podczas mszy świętych w czterech kościołach oraz w kaplicy. To była krwawa niedziela. Banderowcy nie oszczędzali kobiet i dzieci, zabijali księży przy ołtarzu.

Nasza rozmówczyni wraz z bratem cudem uniknęła śmierci. Zadbał o to ojciec, któremu udało się wpakować oboje na wóz kuzyna podającego się przed zbrodniarzami za Ukraińca.

Z pogromu w pobliskim lesie ocalała jedna kobieta. – Ona była naocznym świadkiem mordu – wskazuje pani Zofia. – Mąż padający pod ciosem siekiery przykrył ją swym ciałem.

Ta kobieta nazywała się Muniakowa. – Gdy podeszli do niej młodzi banderowcy z Pieczychwost, żeby zaciągać ją i innych zabitych do dołu, powiedziała „Ja żywa!” – opowiada nasza kronikarka. – Znała ich rodziny. Powiedziała: „Ja wasza krewna, nie zabijajcie mnie!”. Wymieniła ich imiona i nazwiska. Powiedziała, że przyjechała do naszej wsi po żywność. Uwierzyli i puścili. Dotarła do Sokala i opowiadała, że z życiem mogła ujść też moja mama. Była poważnie ranna, ale podała się za Ukrainkę i ją też puścili, dając kije do rąk, bo była bardzo osłabiona. Ale gdy wracała do domu, poznał ją jeden z Ukraińców i wydał, że to Polka. Zabrali ją z powrotem do lasu, gdzie podzieliła los wszystkich Polaków z naszej wioski. Tak zginęło 306 osób, w tym ponad 100 dzieci. Winą ich było to, że byli Polakami. Z mojej najbliższej rodziny banderowcy zamordowali 16 osób – rodziców, dziadków, rodzeństwo moich rodziców i sześcioro dzieci.

– Moi rodzice zginęli w lesie. Drzewa są niemymi świadkami zbrodni – mówi Zofia Szwal.

6.

– Przebywałam w Sokalu razem z bratem i czekałam, że może ktoś przeżył i przyjedzie tu – opowiada dalej Zofia Szwal.

Zabrał ich stryj, najpierw do Lwowa, a w 1944 r. przyjechali do Zamościa. – Oboje z bratem trafiliśmy do domu dziecka prowadzonego przez siostry franciszkanki – wspomina Zofia Szwal. – I to okazała się bardzo szczęśliwa decyzja. To był dom naszego dzieciństwa i pewnego jutra. Byłam tam 6 lat i mogłam się uczyć. Skończyłam liceum pedagogiczne, mogłam podjąć pracę, a potem studia w Lublinie.

Po studiach wróciła do Zamościa, znalazła pracę w szkole, wyszła za mąż, urodziła dzieci. Bratem zaopiekował się stryj.

7.

Pani Zofia nie tylko była kronikarzem, ale pełniła też w stowarzyszeniu funkcję skarbnika. Razem z wieloletnią przewodniczącą Janiną Kalinowską i Teresą Radziszewską, która była sekretarzem, domagały się godnego upamiętnienia ofiar i przeprowadzenia ekshumacji. Dbały nie tylko o pamięć, ale też o prawdę o Wołyniu, dlatego też np. przekonywały zamojskich radnych, żeby potępili uchwałę swoich odpowiedników z Łucka i Żółkwi, gloryfikujących Stepana Banderę. W 2014 r. odeszła Teresa Radziszewska, w ub. roku pożegnaliśmy Janinę Kalinowską. – Pani Zosia jest jednym z ostatnich świadków ukraińskiego ludobójstwa – mówi Janusz Bernach, obecny szef stowarzyszenia. – Do tej pory pięknie prowadzi naszą kronikę, za co jesteśmy jej wdzięczni.

Oprócz działalności w stowarzyszeniu – poprzez Konsulat RP w Łucku – przez kilka lat Zofia Szwal wyjeżdżała na Wołyń i prowadziła wakacyjne lekcje języka dla dzieci. W 2007 r. została uhonorowana Złotym Medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej.

8.

– Podczas jednego z wyjazdów w rodzinne strony dowiedziałam się, że moją mamę wydał Ukrainiec z sąsiedniej Samowoli – wspomina pani Zofia. – To ja od razu zwróciłam się z prośbą do miejscowych Ukrainek, żeby mu powiedziały, że chciałabym z nim porozmawiać. Wróciły i mówią, że on nie chce się spotkać. Podobno powiedział, że „nie jest durny”.

A gdyby wtedy przyszedł? – Jeżeli by się przyznał i razem byśmy zapłakali, to bym mu wybaczyła – mówi Wołyniaczka. – Ale nie chciał i nie przyszedł. Nie wiem, kto to był.

Ramka:

Hermaszewski z Wołynia

W Kolonii Lipniki (pow. Kostopol) podczas nocnego napadu ściganej przez ukraińskich nacjonalistów matce wypadł z rąk półtoraroczny synek. Dobrze opatulony przeleżał w śniegu do rana i został znaleziony przez ojca. Tym dzieckiem był zmarły 12 grudnia br. w wieku 81 lat Mirosław Hermaszewski – pierwszy i jedyny polski astronauta, który w 1978 r. odbył lot w kosmos na pokładzie radzieckiego statku Sojuz. Do ataku na Kolonię Lipniki doszło w nocy z 25 na 26 marca 1943 r. Ukraińcy zabili 182 Polaków, w tym dziadka Hermaszewskiego – Sylwestra.

Staraniem stowarzyszenia, w ponad 30 miejscach zbrodni na Wołyniu postawiono metalowe krzyże.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama