Była to jedna z najohydniejszych zbrodni w powiecie krasnostawskim w dwudziestoleciu międzywojennym. Zadana ręką mordercy tragiczna śmierć dwóch dziewczynek odbiła się echem w całej Polsce. Dochodzenie prowadzili agenci Urzędu Śledczego w Lublinie oraz miejscowa policja. Sprawca, którego schwytano przy użyciu psa tropiącego, poniósł zasłużoną karę.
Wdowiec z wdową
Stefanowi Brodaczewski życie nie szczędziło trosk. Niedługo po ślubie stracił ukochaną żonę. Kobieta miała słabe serce, długo chorowała. Mąż woził ją do lekarzy w Lublinie, niestety nie zdołali jej wyleczyć. Po śmierci żony Brodaczewski pogrążył się w rozpaczy.
Później jednak wziął się w garść. Rzucił się w wir pracy na roli, stosował nowoczesne metody upraw, dokupował ziemi. Dzięki energii, zapobiegliwości i mądrym decyzjom stał się najbogatszym gospodarzem w Żurawiach (wsi w gminie Turobin, wówczas leżącej w powiecie krasnostawskim). Ludzie trochę mu zazdrościli, ale nawet ci, którzy za nim nie przepadali, musieli przyznać, że Brodaczewski do bogactwa doszedł sam, pracowitością i uporem.
Dopiero przekroczył trzydziestkę i brakowało mu kobiety w pustym domu. W 1924 r. poznał młodą wdowę i niezbyt długo się wahał z poproszeniem jej o rękę. Fakt, że była wcześniej zamężna, bynajmniej mu nie przeszkadzał. Przecież on także był wdowcem. To ich zbliżyło.
W kilkanaście miesięcy po ślubie urodziła im się córka, której dali na imię Henryka. Pokochali ją z całego serca, jednak dzielili miłość rodzicielską między Henią a Anielą, córką Brodaczewskiej z jej pierwszego małżeństwa.
Nie dla psa kiełbasa
Rodzina żyła zgodnie i pobożnie, stanowiąc wzór dla sąsiadów. Dziewczynki polubiły się, były jak rodzone siostry, starsza opiekowała się młodszą, a mała Henia uważała Anielkę za najmądrzejszą osobę na świecie, po mamie i tacie.
Brodaczewski zastępował pasierbicy ojca. Traktował ją tak samo jak rodzoną córkę. Obie były jego oczkiem w głowie. Dziewczęta zdrowo się chowały, rosły jak na drożdżach, a zapobiegliwy ojciec zamierzał przeznaczyć na posag dla nich znaczną część majątku. Naturalnie jeszcze nie teraz, bo były za młode na zamążpójście.
Chociaż tego czasu wcale może tak dużo nie zostało. Aniela wyrosła na pannę cudnej urody. Miała duże niebieskie oczy po matce i jedwabiste loki koloru blond, które odziedziczyła być może po którejś z babek lub prababek, bo Brodaczewska była szatynką.
Gdy skończyła 15 lat zaczęli się przy niej kręcić chłopaki. Nic dziwnego, piękna, mądra, z bogatego gospodarskiego domu. Rodzice z uśmiechem obserwowali zabiegi zalotników, pochlebiało im, że Aniela cieszy się takim zainteresowaniem, ale nie traktowali ich zbyt serio. Zwłaszcza Brodaczewski.
- Nie dla psa kiełbasa – mówił. Nie zamierzał wydać pasierbicy za żadnego miejscowego kawalera. Wszyscy byli dla niego za biedni. Miał wobec niej znacznie ambitniejsze plany. Może pisarz gminny z Turobina, albo nawet młodszy syn dziedzica?
Toteż, kiedy widział adoratorów wyczekujących pod ich domem na wyjście Anieli, nie wahał się podejść do nich i żartobliwie, żeby ich nie urazić, powiedzieć im, że tylko tracą czas. Oni nie czuli się dotknięci, bo tak naprawdę doskonale wiedzieli, że nie mają u niej szans, ale przecież to nic złego popatrzeć na ładną dziewczynę i zagadać do niej.
Nie wszyscy jednak zdawali sobie z tego sprawę. Na tle nieodwzajemnionej miłości doszło do niewyobrażalnej zemsty, która pochłonęła dwa życia.
Dlaczego jest tam cicho?!
10 października 1931 r. gazety podały informację, że stan zdrowia Hanki Ordonówny, która kilka dni wcześniej uległa wypadkowi samochodowemu pod Wilanowem, jest dobry i uwielbiana artystka wkrótce wyjdzie ze szpitala, a za miesiąc będzie ją można znowu podziwiać na scenie. Cała Polska odetchnęła z ulgą. Natomiast w Sosnowcu policja wykryła groźny spisek komunistyczny na kolei.
Brodaczewscy pracowicie spędzili ten dzień. Chcieli skończyć z jesiennymi orkami przed nastaniem chłodów. Zmęczeni robotą i wielogodzinnym przebywaniem na powietrzu wcześnie poszli spać. Mąż i żona położyli się w większej izbie. W drugiej, nieco mniejszej Aniela i Henryka. Były tam dwa łóżka, ale siostry tak się lubiły, że spały w jednym.
W środku nocy Brodaczewskich wyrwał ze snu jakiś głośny huk. Piorun, nisko przelatujący aeroplan? Zastanawiali się, co to mogło być, gdy naraz przeszyła ich przerażająca myśl. Dlaczego tylko oni we dwoje się obudzili? Czemu huk nie zbudził śpiących za ścianą dziewczynek? Dlaczego tam jest tak cicho?
- Pójdę do nich – powiedział drżącym głosem Brodaczewski. Po chwili, zajrzawszy do drugiego pokoju, wydał się z siebie rozdzierający ryk. Zaczął lamentować.
- Boże przenajświętszy, nie! To nie może być prawdą! - lamentował. Aniela i Henryka leżały zakrwawione w łóżku, z wielkimi otwartymi ranami. Nie reagowały na słowa. Jedynym dowodem, że żyją, był ich słaby oddech.
Dziwny kwadrat na ścianie
Jeszcze tej nocy, najszybciej jak to było możliwe, dziewczynki zostały przetransportowane do szpitala Szarytek w Lublinie. Miały rany postrzałowe, Aniela w okolicy serca, Henryka w brzuchu. Ich stan był beznadziejny. Straciły mnóstwo krwi. Nad ranem zmarły w kilkuminutowych odstępach.
Zginęły od jednego strzału z karabinu. Wystrzelona kula najpierw trafiła starszą z dziewcząt, przeszła przez jej ciało i zraniła młodszą, która przy niej spała.
W 1931 r. kierownikiem posterunku Policji Państwowej był przodownik Józef Bujak. Posterunek mieścił się w wynajmowanym pomieszczeniu w prywatnym domu. Bujak miał do pomocy dwóch posterunkowych. Obsada posterunku miała do czynienia z drobnymi kradzieżami, pijackimi awanturami, nawet z napadami rabunkowymi i samobójstwami, nigdy natomiast z morderstwem, którego ofiary były tak młode. Komendant powiadomił o zdarzeniu urząd śledczy w Lublinie. Nakazano mu pilnować miejsca zbrodni, rozejrzeć się po okolicy, ale nie podejmować śledztwa na własną rękę.
- Przyjedziemy ze sprzętem i psem. Będziemy badać ślady. Lepiej żebyście ich nie zadeptali – usłyszał polecenie.
Zgodnie z rozkazem udał się ze swoimi ludźmi do Brodaczewskich. Rozmowa z rodzicami złamanymi śmiercią dzieci była na razie niemożliwa. Wstępnie ustalono, że sprawca podkradł się pod dom i oddał strzał z odległości kilku metrów. Kula przebiła ścianę domu i zabiła dziewczęta. Na podstawie znalezionej w mieszkaniu łuski stwierdzono, że morderca posłużył się karabinem produkcji rosyjskiej. Od huku wystrzału do pojawienia Brodaczewskich w pokoju dziewcząt upłynęło kilkadziesiąt sekund, zabójca miał więc dość czasu, żeby uciec.
Było też coś dziwnego. Przodownik Bujak zwrócił uwagę, że wokół śladu po kuli w ścianie na zewnątrz widniał wyrysowany węglem kwadrat. Nigdy nie zetknął się z czymś podobnym. Domy znakowali złodzieje, nie mordercy. Dwa nachodzące na siebie czworoboki oznaczały "nie okradać tego mieszkania". Tu czworobok był jeden. Czyżby to był jakiś głupi żart, który w konsekwencji doprowadził do tragedii? A może to tajemny znak? Coś ze sfery kabały? Bujak uznał, że posiada za małą wiedzę na ten temat i czekał na lubelskich śledczych.
Wilczyca Bana rzuciła się na sprawcę
Wyjaśnienie czarnego czworoboku było jednak bardzo proste. Nie chodziło o rytualne oznakowanie miejsca zbrodni. Strzelec narysował kwadrat na ścianie, żeby lepiej wymierzyć do celu, którym były córki Brodaczewskich.
Kilkuosobowa ekipa śledcza z Lublina wkrótce przyjechała. Była z nimi wilczyca Bana, wyszkolona do tropienia przestępców i odnajdywania zaginionych osób. Pies powęszył przed domem w miejscu skąd padł strzał, po czym zwrócił się w kierunku pobliskich zarośli, za którymi znajdowała się droga prowadząca do gospodarstwa Snopków.
- Wchodzimy – zdecydował dowodzący akcją. Policjanci zapukali do drzwi mieszkania. Bana po obwąchaniu domowników, z najeżoną sierścią rzuciła się na syna gospodarzy. Znaleziono w obejściu karabin, z którego zastrzelono dziewczęta.
21-letni Michał Snopek przyznał się do podwójnego zabójstwa. Podał, że powodem zbrodni była nieodwzajemniona miłość i chęć zemsty. Zakochał się w starszej córce Brodaczewskich, ale Aniela go odrzucała. Postanowił więc ukarać ją śmiercią oraz odegrać się na jej rodzicach – zwłaszcza ojczymie – którzy go wyśmiewali. Utrzymywał, że chciał zabić tylko Anielę, druga dziewczynka zginęła przez przypadek.
Stefan Brodaczewski, mimo rozpaczy, zgodził się złożyć zeznanie. Powiedział, że młody Snopek często podchodził pod ich dom i nagabywał Anielę. Skarżyła się na niego. Mówiła, że się go boi, bo ma coś złego w oczach. Był natrętny, mimo zwracanej uwagi, że nic tu po nim, wciąż przychodził i stał pod jej oknem. Brodaczewski uważał, że chodziło mu nie o dziewczynę, ale o jej posag.
Sąd doraźny i szubienica
Michał Snopek był znany we wsi z mściwego i gwałtownego charakteru. Wyjaśnił, że 10 października wziął po kryjomu karabin ojca i późnym wieczorem poszedł do Brodaczewskich. Wiedząc, że śpią, narysował węglem znak na ścianie. Przewidział, że jak trafi w kwadrat, kula dotrze tą drogą do dziewczyny.
Po kilkunastu dniach śledztwo zakończono. Michał Snopek został oskarżony o zaplanowane podwójne morderstwo. Jego sprawę rozpatrywał Sąd Okręgowy w Lublinie na sesji wyjazdowej w Krasnymstawie w postępowaniu doraźnym. Rozporządzenie Rady Ministrów RP o wprowadzeniu postępowania doraźnego przed sądami powszechnymi na obszarze całej Polski weszło w życie we wrześniu 1931 r. w związku z nasileniem najcięższych przestępstw.
Podwójnego mordercę sądzono 9 listopada 1931 r. Była to pierwsza rozprawa doraźna w województwie lubelskim po wprowadzeniu rozporządzenia. Oskarżonego bronił mecenas Zdzienicki. Sprawa była jednak przegrana. Snopek nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Rzekoma miłość do dziewczyny nie była okolicznością łagodzącą. Gdyby ją naprawdę kochał, to by jej nie zabijał, lecz pragnąłby dla niej szczęścia. To nie była miłość, tylko skrajny egoizm.
Wiedział, że z Anielą śpi w tym samym łóżku jej przyrodnia siostra. Nie powstrzymało go to jednak przed naciśnięciem spustu karabinu, chociaż musiał zdawać sobie sprawę, że kula może ugodzić również sześcioletnią dziewczynkę.
Wyrokiem sądu doraźnego Michał Snopek został uznany winnym podwójnej zbrodni zabójstwa i skazany na karę śmierci przez powieszenie. Ponieważ prezydent RP nie skorzystał z przysługującego prawa i nie ułaskawił Snopka. W nocy przyjechał pociągiem do Krasnegostawu kat Maciejewski. W związku z wprowadzeniem trybu doraźnego, który przewidywał surowe kary dla morderców, miał w ostatnich dniach pełne ręce roboty.
Michał Snopek został powieszony 10 grudnia 1931 r. o świcie na podwórzu więzienia w Krasnymstawie, gdzie ustawiono szubienicę. Kat pospiesznie zjadł obiad i udał się na dworzec kolejowy. Kolejne "zamówienie" miał w Łomży. Za każdego powieszonego inkasował 100 zł.
Czytaj też inne kryminały Mariusza Gadomskiego:
Chełm. Wciskał jej głowę w rosół, więc chwyciła nóż i wbiła mu ostrze w klatkę piersiową...
ŻYWE I MARTWE. Zrobiła to, bo nie było jej stać na kolejne dzieci...
Makabra w gminie Ruda-Huta. Pobity skonał... przez salceson
Katowali mężczyznę blisko 10 minut. Przestali dopiero wtedy, gdy ekspedientka ze sklepu zagroziła wezwaniem policji, jeśli się nie uspokoją. Pobitego nie dało się uratować. Zmarł na skutek rozległych obrażeń całego ciała.
HRABINA W PAJĘCZEJ SIECI. Chełmska afera z udziałem znanych osobistości
Mogła z nim zerwać nie raz. Nigdy nawet o tym nie pomyślała. W sądzie tłumaczyła się strachem przed prześladowcą, który podobno był dla niej brutalny. Nie trzymał jej jednak pod kluczem. Odejść mogła w każdej chwili. Oprócz strachu chyba zadziałało coś, co wiele lat później nazwano syndromem sztokholmskim, oznaczającym przywiązanie ofiary do sprawcy.
ZABILI DLA ZABAWY. Widok krwi tryskającej z ran wywoływał u nich dziką wręcz wesołość...
Nie nerwowe chichotanie jako reakcję na coś, czego by się nie spodziewali, lecz w pełni świadomy rechot. Jeden, drugi cios. Ja też chcę – więc i trzeci. To było "preludium". Ale nos pękł. A potem reszta...
TAJEMNICZA ŚMIERĆ NA GROBLI. Znalazł ich w szałasie. Mieli zmasakrowane głowy...
Nie dawali oznak życia. Skrzepnięta krew z ran zabarwiła surowe deski podłogi na kolor rdzawobrunatny. Obok wyciągniętej ręki jednego z chłopaków leżał pistolet.
Gm. Leśniowice. TEŚĆ Z PIEKŁA . Nawet wdowa nie miała pretensji do zabójcy...
- Może były 4 ciosy, a może i 5. Dokładnie nie pamiętam. Chyba doznałem szoku. Wiem, że waliłem siekierą na oślep, a krew tryskała dookoła – wyjaśniał w sądzie oskarżony o zabójstwo. Mówił cichym, zawstydzonym głosem, jak gdyby sam nie chciał wierzyć w to, co zrobił.
SZLAK ZWYRODNIALCA Z REJOWCA FABRYCZNEGO. Kryminał M. Gadomskiego
Pociąg do Chełma odjeżdżał prawie za dwie godziny. Nie musiał więc się spieszyć. Szedł sobie spacerkiem, pogwizdywał, a wypita wódka przyjemnie szumiała mu w głowie. Oczami wyobraźni widział i podziwiał kuszące kształty Danuty. To było dla niego miłe, ale tej kobiety nie mógł nawet dotknąć...
Napisz komentarz
Komentarze