Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama baner reklamowy

Ogień zabrał im dom

Pięcioosobowa rodzina z Kol. Kamień wybiegła z płonącego domu w środku nocy. Niepostrzeżenie mała Andżelika wróciła po swoje lalki. Matka wynosiła ją z ognia drugi raz. Wszyscy się uratowali, ale cały dobytek przepadł. Rano nie mieli w co się ubrać, żeby pójść do szkoły i pracy.
Ogień zabrał im dom

- Mamusiu, co to za karteczka? - pyta mała Andżelika. Znalazła wśród zgliszczy nadpaloną kartkę z życzeniami wesołych świąt Bożego Narodzenia. Jej matka, pani Agata Blacha, ma łzy w oczach.

- Żebyśmy święta obchodzili w nowym domu... - mówi cicho i przytula dziecko. Na kupie śmieci pod domem leżą spalone książki i podręczniki. Obok to, co zostało po pile elektrycznej. Tlą się jeszcze kawałki drewnianych ścian. Ogień niewiele oszczędził...

Wybiegli z domu w samych koszulach

Ogień w domu państwa Blachów pojawił się w nocy ok. godz. 22 we wtorek, 27 września. Na szczęście Jacek Blacha, mąż pani Agaty, jeszcze nie spał.

- Oglądałem wiadomości. W pewnym momencie zgasło światło. Wyjrzałem na ulicę, czy wszędzie nie ma prądu, czy to tylko u nas. Na całej ulicy było ciemno. Wróciłem. Pomyślałem, że  położę się spać, ale zobaczyłem światło przez okno. Wyjrzałem na zewnątrz, a tam dym. Od tej strony to się zaczęło. Drzwi do kotłowni były już całe w ogniu. Poszedł do góry na dach... - opowiada pan Jacek, chociaż głos mu się łamie i wcale nie chce już do tego wracać.

Całe lato spędził, remontując ten dom. Kupił materiały budowlane, położył ocieplenie na ścianach. Wydał ok. 15 tys. zł. Tylko tyle, bo sam wszystko robił, jest budowlańcem, a stałej pracy nie ma. Zawodowo pracuje wyłącznie jego żona. Każdego roku starał się coś poprawić w starym, przedwojennym jeszcze drewnianym budynku. Rozbudowywał go, żeby było więcej miejsca. Nowe okna nawet nie zostały wstawione, a już nie nadają się na wiele.

Ogień trawił dobytek błyskawicznie

- Spałam już. Nagle usłyszałam, jak mąż krzyczy: "Pali się!". Owinęłam córkę w kołdrę, obudziłam syna i matkę. Wybiegliśmy z domu w koszulach, nawet bez butów. Zaczęłam dzwonić po straż, patrzę, a córki nie ma. Wróciła po swoje lalki - przypomina sobie tę straszną noc pani Agata. Chociaż się bała ognia, wbiegła po dziecko do płonącego domu.

- Myślałam, że mi serce pęknie, jak na to patrzyłam. Jeden wielki ogień, a my na zewnątrz w pisku - wspomina.

Matka pani Agaty najpierw nie miała sił wyjść z domu. Potem, gdy zobaczyła, co się dzieje, zasłabła. Przyjechało po nią pogotowie.

Gospodarz próbował gasić ogień wodą z wiader, ale nie miał skąd jej czerpać. Na pomoc przyszli sąsiedzi. Też niewiele byli w stanie zrobić. Jak mówią, straż pożarna przyjechała już tylko po to, żeby dogaszać zgliszcza.

Do pożaru doszło niemal w rok po tym, jak w ogrodzenie i dom państwa Blachów wjechał samochód. Zatrzymał się dopiero przy łóżku. Wtedy też się obawiali, czy konstrukcja starego budynku to zderzenie wytrzyma, czy będą mieli, gdzie mieszkać.

Wynosili, co się dało

- Zgłoszenie o tym, że pali się drewniany budynek mieszkalny otrzymaliśmy ok. godz. 23. Po przybyciu na miejsce okazało się, że pożarem objęty jest cały dach budynku. Osoby w nim mieszkające opuściły go przed naszym przybyciem - mówi Wojciech Chudoba, rzecznik prasowy KM PSP w Chełmie. Na miejscu strażacy usłyszeli nieprzychylne komentarze, że jechali bardzo długo.

- Zgłoszenie dyżurny przyjął o godz. 22.54. Samochód ciężarowy wyjechał w dwie minuty później, a po 10 minutach był już na miejscu - zapewnia Chudoba.

W akcji gaśniczej wzięło udział 12 strażaków. Trwała ok. 4 godziny. Na miejscu były trzy samochody - dwa PSP i jeden OSP. Straty oszacowano wstępnie na ok. 60 tys. zł.

- Prawdopodobną przyczyną pożaru było niewłaściwe składowanie materiałów łatwopalnych w pobliżu pieca centralnego ogrzewania - wyjaśnia Chudoba.

- Jak dla mnie, to wszystko jest dziwne. Dom nadaje się do rozbiórki, ale kotłownia jest tylko odymiona. Słoiki nie popękały, szafki stoją całe. Spaliły się za to całkowicie drzwi do kotłowni - mówi pan Jacek. - W tym piecu palę od 12 lat i nigdy nic złego się nie zdarzyło - dodaje.

Gdy przyjechała straż, udało się wspólnie uratować ocalałe sprzęty. Strażacy podawali, a sąsiedzi wynosili je dalej. Tym sposobem ocalało łóżko, lodówka, kuchenka i trochę mebli. Dom spłonął niemal doszczętnie. Nadaje się raczej już tylko do rozbiórki. Nie był ubezpieczony. Dzieci nie mają ubrań, butów, książek do szkoły, zeszytów, plecaków. Przede wszystkim jednak rodzina nie ma domu, a do jego odbudowy są potrzebne materiały budowlane i pieniądze.

Bez pomocy niewiele zrobią

Już rankiem następnego dnia w urzędzie gminy podjęto decyzję o doraźnej pomocy dla pogorzelców.

- Przyznaliśmy tej rodzinie zasiłek celowy. Otrzymuje też obiady z pobliskiej szkoły. Podstawimy kontener, żeby uprzątnąć śmieci. Postaramy się też, żeby firma zabrała eternit z dachu - mówi wójt Roman Kandziora. - Nie ukrywam, że zaproponowaliśmy także wolny lokal w Andrzejowie, ale woleli zatrzymać się u rodziny - dodaje wójt.

Kto tylko może, stara się wspierać poszkodowanych w nocnym pożarze. Rankiem do pomocy przyszli sąsiedzi i członkowie rodziny. Rada sołecka była nawet gotowa oddać pieniądze z funduszu sołeckiego na odbudowę domu, ale okazało się, że byłoby to niezgodne z prawem. Sołtyska wsi Teresa Wilkos zapowiada jednak, że odbędą się zbiórki darów na rzecz pogorzelców. W pomoc ma włączyć się także parafia.

Specjalnie dla pogorzelców, na cel odbudowy domu, otwarto rachunek bankowy: 75 8187 0004 3003 0072 7532 0001

Zobacz też: Ktoś włamał się do sejfu w galerii handlowej



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklamadotacje rpo
Reklama
Reklama