Do zdarzenia doszło w ubiegły środę (29 listopada). Właściciel murowanego budynku gospodarczego rozpalił w kozie, aby przygotować pokarm dla zwierząt. Następnie, nie przeczuwając żadnego zagrożenia, poszedł do domu na kawę.
W trakcie jego nieobecności zaczęły się tlić łatwopalne materiały, które były zgromadzone przy piecu. Ogień się rozprzestrzeniał, a z pomieszczenia zaczęły wydostawać się kłęby dymu.
- Mieszkam na wzniesieniu, więc wszystko było dobrze widać. Trochę zaniepokoiłem się, bo nigdy nie było u sąsiadów tyle dymu. Postanowiłem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Na miejscu okazało się, że pali się w budynku starej obory, w której znajdował się piec - opowiada Marek Łysakowski, który mieszka w sąsiedniej wsi Borsuk.
Radny pobiegł do domu gospodarzy, aby ich zaalarmować o rozprzestrzeniającym się pożarze. Właściciele budynku byli w szoku. Nie mieli pojęcia, że ogień szaleje w komórce.
- Na pomoc przybiegł nam jeszcze drugi sąsiad. Jeszcze przed przyjazdem strażaków staraliśmy się wynieść jak najwięcej sprzętu i wyposażenia z drewnianej komórki, która przylegała do płonącego budynku. Zadymienie było tak duże, że nie dało się wejść do środka, by ugasić piec - relacjonuje pan Marek.
Na szczęście strażacy z państwowej i ochotniczej straży pożarnej dotarli w odpowiednią porę. Pożar udało się ugasić. Większych strat materialnych nie było. Wdzięczni gospodarze prosili strażaków, aby umieścić nazwisko Marka Łysakowskiego w protokole z akcji gaśniczej.
- Nie uważam, że zrobiłem coś wyjątkowego. Myślę, że każdy na moim miejscu zachowałby się podobnie. Najważniejsze jest, że sąsiadom nic się nie stało - kwituje Marek Łysakowski.
Gorący temat!!!
Napisz komentarz
Komentarze