Wkrótce, z bólem serca, ale idąc za głosem rozsądku, będzie musiał zamknąć swoje ukochane „królestwo”. Bo choć w jego zakładzie czas zatrzymał się w miejscu, na zewnątrz ciągle biegnie do przodu...
Niewielki budyneczek przy ulicy Kolejowej 59 skrywa całe bogactwo tej niemal 40-letniej działalności. Pracy trudnej, pełnej wyzwań, brudnej i niewdzięcznej. A jednak, na swój sposób, pięknej. Bo to dzięki doświadczeniu i dłoniom pana Henryka buty odzyskują swój dawny blask, a klienci przekonują się, że nie zawsze warto kupować tańsze obuwie.
- Czy buty na przestrzeni tych lat się zmieniły? Oczywiście! Niegdyś ich konstrukcja była mniej skomplikowana, były solidniejsze, prostsze w naprawie i dłużej służyły. Dzisiaj klienci przynoszą mi do naprawy głównie sportowe buty wykonane, mimo wszystko, z kiepskich, sztucznych materiałów. Niszczą je oczywiście warunki pogodowe, ale i sami użytkownicy. Młodzi ludzie nie rozsznurowują butów, wkładają stopy „na siłę”, czego efektem są zdarte zapiętki. I ja to następnie naprawiam, zazwyczaj przy użyciu mocniejszej skóry, aby efekty pracy służyły dłużej – zdradza pan Henryk.
Uczciwość i wiedza w jego zawodzie to podstawa. Klienci doświadczonego szewca liczą na to, że przychodząc do niego, uzyskają fachową pomoc i usłyszą, jak dbać o obuwie. A to, jak się okazuje, grzech numer dwa na liście głównych zaniedbań przeciętnego „zdzieracza” butów.
- Dzisiaj o buty już nikt nie dba. Stoją zakurzone, zabłocone, a to wszystko wpływa na ich trwałość. Zwłaszcza na buty skórzane, które służą nam w okresach jesieni i zimy. Buty należy regularnie czyścić i konserwować. Przy użyciu pasty czy nawet zwykłego, tłustego kremu. Skóra musi być pielęgnowana. Jeśli nie jest, szybko niszczeje... – mówi pan Henryk.
Fachu uczył go wuj. To po nim odziedziczył dwie zabytkowe szewskie maszyny – łaciarkę i specjalną szlifierkę do profilowania kształtów obcasów i spodów. Jako kawaler pan Henryk pracował w państwowym przedsiębiorstwie, ale po założeniu rodziny zdecydował, że nauczy się podstaw zawodu i otworzy własny zakład. Jego rodzina potrzebowała pieniędzy na budowę wymarzonego domu.
- I udało się. Miałem naprawdę mnóstwo klientów. Niektórzy wracają do mnie przez wiele, wiele lat, przychodząc z różnymi potrzebami. Czasami chodzi tylko o wymianę fleków, a czasami trzeba przykleić całe spody. I to też nie jest prosta sprawa. Obecnie bowiem produkowane są głównie z różnego rodzaju gum i na kleje reagują bardzo różnie. W zasadzie do każdego rodzaju gumy powinno używać się odpowiedniego kleju, ale ich dostępność jest jednak ograniczona. Kiedyś trwalsze były i spody, i kleje. Obecnie muszę kleić podeszwy nawet po kilka razy, niestety – mówi o realiach pracy pan Henryk.
Praca szewca wyniszczyła go zdrowotnie. Przez 38 lat siedział w zakładzie w oparach kleju i wdychał wszechobecny pył. Skończyło się astmą i lekarskim zaleceniem, aby odpuścić, odpocząć. Że pora już „zejść ze sceny”. Że nawet dla tak nieocenionego mistrza czas się po prostu skończył.
- Najbardziej żal mi tych starych, zabytkowych maszyn. Bo i co z nimi zrobię? Mogę sprzedać, ale kto dziś zechce uczyć się zawodu? Po co? Ludziom nie chce się kupować butów na lata. Wolą szybciej, taniej. „Zniszczę, to wymienię” - taki panuje dziś pogląd. Ja jednak przekonuję, że o buty trzeba i warto dbać. Że klasycznych, eleganckich butów nie zastąpi żadna azjatycka podróbka. Bo dobry but to znacznie więcej, niż tylko ochrona stopy – to pewien styl, „smak”, kultura. Dziś się już o tym nie pamięta – wzdycha z żalem pan Henryk.
Rozgląda się po ścianach budyneczku, który przez 40 lat widział przecież wiele. Przynoszone tu były buty, w których chodziły niemal dwa pokolenia Polaków. I w których zapisała się ich osobista historia. To, jak się zmienialiśmy. Na lepsze lub gorsze...
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze