Pan Stanisław, rolnik z gminy Leśniowice, mówi, że przyjechał wesprzeć transportowców dlatego, że w pełni popiera ich postulaty. Sam ma świadomość tego, że czasy są niezwykle trudne, a otwarcie polskiego rynku na produkty i usługi zza naszej wschodniej granicy tylko pogłębiło problemy, które nawarstwiały się od lat.
- W tej chwili liczymy straty i szacujemy, ile musieliśmy dopłacić do jednego hektara wyprodukowanego zboża. W tym momencie dużo mówi się o kukurydzy, ponieważ jej produkcja jest faktycznie nieopłacalna. Plantatorzy buraków także nie mogą normalnie planować przyszłości. Zmuszeni są konkurować z tanim cukrem ze wschodu. Wszystko się zmieniło, rynek jest rozchwiany. Czy nowy minister zaradzi tym problemom? Zobaczymy. Tymczasem padło dużo obietnic – mówi rolnik z Leśniowic.
Na granicy, tak, jak do tej pory, protestujący ustalą dyżury i sporządzą listę. Tak, aby blokada mogła być faktycznie blokadą i aby ukraińska strona odczuła, że protest jest faktycznie protestem. Przedsiębiorcy twierdzą jednak, że tak trzeba. Że nie da się inaczej. Że doszli już do ściany.
- Mamy poczucie, że walczymy po prostu o nasz narodowy interes. O nasz byt. Kondycję polskiej gospodarki. Znamy przecież problemy branży transportowej, argumenty kolegów padały tutaj wielokrotnie. Nasze bolączki także nie zostały rozwiązane. Sytuacja na rynku rzepaku jest już bardzo napięta, kukurydzę produkuje się w tej chwili poniżej progu opłacalności, podobnie jest z burakami. Do tego dojdą warzywa. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli dochodzić swoich praw do końca, do 8 marca. Być może nowi ministrowie będą w stanie zaproponować mądre, systemowe rozwiązania. Nie chodzi bowiem i rekompensaty, o dopłaty. Potrzeba systemowych zmian – uważa z kolei Bartłomiej Szajner ze Zjednoczonej Wsi.
Rolnicy gościli w Dorohusku dosyć dawno, ale transportowcy powrócili tutaj po zaledwie kilku dniach nieobecności. Są jednak zdeterminowani. Twierdzą, że ich firmy masowo upadają, dlatego na ulicy muszą trwać do skutku.
- Jeśli nie mielibyśmy nadziei na to, że uda się te problemy rozwiązać, nie byłoby nas tutaj. Decyzja wójta gminy Dorohusk tylko nas wzmocniła i przekonała o tym, że słusznie oceniamy nasze obecne położenie. A święta? Będziemy stali całą dobę. Zapisujemy się na dyżury. Jest nam wszystkim bardzo przykro. Ale może tak właśnie musi być – mówi Paweł Ozygała, jeden z organizatorów protestu, przedsiębiorca transportowy.
Pan Paweł, jeden z młodych rolników, twierdzi, że w jego branży nie zmieniło się praktycznie nic. Zboże „wjeżdża po cichu” tak, jak wjeżdżało. On sam nie może sprzedać swoich tegorocznych produktów po cenie, która odzwierciedlałaby poniesione koszty. Twierdzi, że rządowi decydenci wiele decyzji podejmują po cichu, a ich skutki widoczne są dopiero z pewnej perspektywy czasu.
- Nadzieje są, zobaczymy. Czy nowy minister coś poradzi? Nie wiem. Na razie stoimy – mówi pan Paweł.
Edyta Ozygała, współorganizatorka tej, ale i poprzednich akcji ma nadzieję, że przeszłorocznego dnia kobiet nie będzie zmuszona spędzić na granicy.
- Jeśli będzie trzeba, poświęcę się. Nie ma problemu. Ale tak zupełnie poważne – mam nadzieję, że nowy minister zrozumiał specyfikę i problemy naszej branży, odbyły się już rozmowy. Jesteśmy dobrej myśli. Może nie zadowoleni, ale dobrej myśli. Dajemy mu kredyt zaufania – podsumowuje Ozygała.
Blokada będzie przepuszczała do co godzinę jeden pojazd ze zwykłej kolejki, jeden przewożący produkty świeże oraz jeden z materiałami łatwopalnymi. Pomiędzy tymi transportami przepuszczane będą transporty humanitarne i pomocowe, ale one również będą podlegały weryfikacji przez odpowiednie służby. Tak, aby nie było wątpliwości, że dany transport humanitarny istotnie wypełniony jest artykułami potrzebnymi na froncie, a nie komercyjnymi.
Galeria zdjęć poniżej
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze