Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Stachniuk Optyk
Reklama

Gm. Gorzków. Trwają, póki trwać będzie pamięć o powstaniu...

- To powstanie robili często ludzie bardzo młodzi, liczący nierzadko tylko 20 lat. Czasami gimnazjaliści. Ale było to też powstanie, które skupiło przedstawicieli wszystkich warstw społecznych. Ubiegali się o sprawy dla nas najważniejsze. To, co nigdy nie ulegnie przedawnieniu – twierdzi Wiesław Antoniak, prezes odwołującego się do tradycji powstania styczniowego Stowarzyszenia „Michalec 1864”. Uważa, że należy się spieszyć, ponieważ pasjonatów jest z roku na rok coraz mniej.
Gm. Gorzków. Trwają, póki trwać będzie pamięć o powstaniu...

Źródło: Stowarzyszenie "Michalec 1864"

Mają wewnętrzne przekonanie. "Tylko" tyle i "aż" tyle

Kiedy pojawia się u różnych „możnych” naszego politycznego świata, to słyszy często, że „jeszcze nie czas”, „że jeszcze przyjdzie właściwa pora”. Decydenci zalecają, aby czekać. Ale należałoby zapytać, na co? Czy nie upłynęło już wystarczająco dużo czasu, aby we właściwy sposób przywrócić powstańców naszej historycznej, a więc i kulturowej, zbiorowej pamięci? Przecież walczyli o najważniejsze wartości – wolność, niepodległość... Nie wyobrażali sobie życia w państwie, w którym warunki dyktował ktoś inny. Potomkowie powstańców walczyli później z bolszewikami w 1920 roku, wykrwawiali się też w wojnie obronnej we wrześniu 1939 roku. Kto wie, ilu faktycznie obrońców miałaby Polska tuż po odzyskaniu niepodległości, gdyby nie tradycja i pamięć o powstańczych partiach.

- Nie mam pretensji do młodych, że rzadko interesują się historią. Być może nie mieli zbyt dobrych nauczycieli, być może nikt nie potrafił rozpalić w nich tego płomienia zainteresowania tym, co stanowiło codzienność tamtych, poprzedzających nas pokoleń. Dzisiaj oglądamy ich jakby za wystawowym szkłem, a przecież byli ludźmi z krwi i kości, ryzykowali swoim życiem, poczuciem komfortu, narażali rodziny, ludzie zamożni tracili całe majątki. Z tym musieli się mierzyć. Takie życie kryje się za „wielką historią”... - mówi Anotniak.

Zarówno on, jak i jego koledzy próbują przemówić do młodych przy pomocy najprostszych narzędzi – wyprawy do lasu, możliwości oddania strzału z broni czarnoprochowej, zwykłego, obozowego życia, jakie pasjonaci prezentują podczas różnego rodzaju uroczystości, zlotów i pokazów.

- Jeśli taki młody człowiek weźmie do ręki broń, poczuje zapach prochu, spróbuje wczuć się, choćby na chwilę, w obozowe warunki, poczuje, że jest zimno i kostnieją mu palce u nóg, to już dotyka tej historii. Tak żyli powstańcy. Byli tułaczami, obozowali w lesie, w mrozie i deszczu. Przemierzali spore odległości z wioski do wioski, a po drodze potrafili stoczyć nawet kilka potyczek. Uczniowie nie są ani dobrzy, ani źli. Muszą być tylko właściwie poprowadzeni. Czy my potrafimy to robić? Nie wiem, staramy się po prostu zapalać ludzi do ważnych spraw – twierdzi jeden z rekonstruktorów.

Czego nauczyli nas przodkowie?

Czy młodzi poszliby i dzisiaj? Czy mieliby wybór? Czy mogliby brać pod uwagę inne możliwości, dysponować innymi szansami. Trudno to jednoznacznie ocenić. Zdaniem Antoniaka nie warto pytać o to, „czy było warto”. To pytanie powraca zresztą jak bumerang – zawsze wtedy, kiedy przychodzi nam mierzyć się z pamięcią o naszej przeszłości. Z historiami tych, których dawno już nie ma, ale którzy pozostawili po sobie niezatarty, trwalszy niż wszystkie pomniki, ślad.

- Zupełnie niedawno natrafiliśmy na taką niezwykle ciekawą historię, że pod Jarosławcem, nieopodal Putnowic Starych, niewielka grupa młodzieży gimnazjalnej postanowiła zawiązać powstańczą partię, powstańczy oddział. Mogli mieć po 15-16 lat. Dysponowali być może kilkoma dubeltówkami (powstańcy korzystali często z broni myśliwskiej – przyp. red.). Rozpoczęli swój marsz najprawdopodobniej wczesną wiosną 1864 roku. Ktoś doniósł, wszyscy zginęli. Dzisiaj ich zbiorowa mogiła znajduje się najprawdopodobniej pod jedną z dróg – relacjonuje Antoniak.

Teraz członków stowarzyszenia zajmuje poszukiwanie miejsc potyczek i bitew na ziemi krasnostawskiej. Wielu działań nie udałoby się sprawnie przeprowadzić, gdyby nie wydatna pomoc lokalnych przedstawicieli Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków oraz Nadleśnictwa Krasnystaw. To m.in. przy pomocy tych dwu instytucji udało się odpowiedzieć na wiele ważnych pytań dotyczących właśnie Michalca, czyli Wielkopola.

- Jeśli chodzi o walki w tym rejonie, to doszło do nich najprawdopodobniej na początku lutego. Odział wyszedł z obozu położonego pomiędzy Wojsławicami a Uchaniami ok. 27-28 stycznia i poszedł szlakiem na Żulin, gdzie także doszło do dwóch potyczek. Mówi się też o jakichś walkach pod Siennicą. W tym roku po raz pierwszy zorganizujemy też wydarzenie w Olesinie, gdzie znajduje się w centrum wsi taki powstańczy krzyż – mówi z zapałem historyk-amator.

Wychodzą ze "strefy komfortu"

Zadań do zrealizowania jest mnóstwo, a środków jak na lekarstwo. Większość wyposażenia, broni i umundurowania należy do samych członków stowarzyszenia i stanowi ich prywatną własność. Mogą liczyć na wsparcie niewielu, zazwyczaj takich samych, jak oni, zapaleńców. Z pieniędzmi jest jednak krucho, mimo wielokrotnych prób dobijania się do różnych drzwi.

- Powiem wprost. Niewielu chce nam naprawdę pomóc i wesprzeć naszą całkowicie społeczną pracę, a wielu jest niestety takich, którzy próbują wykorzystać naszą działalność do własnych, politycznych, doraźnych celów. To przykre. Historia jest przecież nasza, wspólna, „jedna”. I nie zmienimy jej. Jestem jednak przekonany o jednym – ludziom, którzy przelewali za ojczyznę swoją krew i narażali życie, należy się pamięć i szacunek – ocenia społecznik.

W tej chwili na Lubelszczyźnie funkcjonują tak naprawdę dwie grupy zajmujące się historią powstania styczniowego – właśnie „Michalec 1864” oraz „Ćwieki” ze Starościna. Także one przeżywają momenty „wzlotów” i „upadków”. Jedni przychodzą, inni rezygnują z wymagającego trybu życia. 

Zostaną nieliczni

- Nie ma co ukrywać, nasza działalność jest trudna. Jeden wyjazd rekonstrukcyjny to koszt średnio kilkunastu tysięcy złotych. Każdy z nas ma oczywiście swoje zobowiązania, swoje rodziny, różne ważne sprawy. Ale wierzymy, że tak należy, że tak trzeba. Ludzie uważają nas najczęściej za „wariatów”. Mniej lub bardziej szkodliwych, ale wariatów – mówi z przymrużeniem oka pan Wiesław.

Aby przekaz mógł być autentyczny i sugestywny, wymaga odpowiedniej oprawy, a za tę, najczęściej, trzeba niestety sporo zapłacić.

- 80% broni, z której korzystamy na naszych pokazach, to broń historyczna z XIX wieku. Ja sam posiadam kilka takich dubeltówek i karabinów, które pochodzą z Francji, Belgii czy Holandii. Ważnym atrybutem są też rewolwery systemu Colta, ale nie spotkałem jeszcze rekonstruktora, który dysponowałby taką bronią, ponieważ jest bardzo droga, sądzę, że to rząd kilkudziesięciu tysięcy złotych. Armaty odlewa nam akurat taki lokalny przedsiębiorca, ale jedna taka niewielka armata z pełnym wyposażeniem to także koszt blisko 20 tys. zł. Nie mówiąc już o tkaninie na mundury czy żałobnych, czarnych sukniach pań – wylicza Antoniak.

Nie zraża się jednak. Wierzy, że moc dobrych ludzi i wspólna pasja są silniejsze od wszelkich przeciwności. To moc całej sieci dobrych serc, które chcą pomóc i coś wiedzą. Zwykłych ludzi, którzy w historii widzą odpowiedź na wiele ważnych pytań...

Czytaj także:

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama