Podczas niespełna godzinnego nagrania do programu "Zdarzenia", emitowanego w telewizji regionalnej, z ust rolników padło wiele konkretnych zarzutów. Hodowcy uważają, że władze nie robią nic, żeby wyeliminować chorobę. Zapowiadają, że będą protestować, zablokują drogi i pojadą na pikietę do Warszawy.
Świnie za grosze, obory puste
- Przez cztery lata wirus pojawił się w 108 gospodarstwach, czyli rocznie średnio notowano 26 ognisk. Nie jest to dużo. Choroba nie zagraża ludziom ani innym zwierzętom hodowlanym, więc po co każecie wybijać i utylizować wszystkie świnie w stadzie, w którym wirus się pojawia. Czy tych zwierząt nie można przerobić na przykład na konserwy? W jakim celu tworzycie strefy? Żeby zmęczyć nas, rolników i żebyśmy sami zlikwidowali nasze stada? Tylko straszycie nas karami po 4 tys. zł i zarzucacie kolejnymi obostrzeniami. Zaraz będziemy musieli budować twierdzę wokół posesji, bo dotychczasowe szczelne ogrodzenia nie wystarczą. Wasze działania doprowadziły nas do ruiny. Ja sprzedałem całe stado i dołożyłem do tego interesu 17 tys. zł. Nowego nie zakładałem, bo nie chcę zasypiać z myślą, czy rano nie będę miał wirusa ASF w swojej oborze – tłumaczył rozgoryczony rolnik.
Wielu hodowcom świnie już dawno przerosły wymaganą wagę i wciąż nie mają gdzie ich sprzedać. Sami też ich nie zjedzą.
- Tylko jeden zakład skupuje od nas trzodę chlewną. Oddajemy po 3 zł za kilogram, albo trzymamy w oborze. Więcej nikt nie chce nam zapłacić. Na rekompensatę z tytułu straty w cenie też wielu z nas nie może liczyć, bo kryteria zostały tak wyśrubowane, że mało kto je spełnia. Możemy świnie wybić, ale i tak tego mięsa do kanapki dziecku nie włożę, bo nie wolno – wyjaśniał Artur Zalewski ze Stawek w gminie Włodawa.
Krzysztof Struk z Lacka w gminie Hanna, w którego gospodarstwie w ubiegłym roku stwierdzono ASF, otrzymał odszkodowanie z tytułu uboju stada. Jednak z powodu karencji nie może postawić nowego. Nie ma też możliwości ani funduszy, by przekwalifikować gospodarstwo na hodowlę bydła mięsnego. - Nie wiem, jak i z czego dalej będę żył. Dla rolników to dramat – tłumaczył.
W obronie producentów trzody stanął starosta Andrzej Romańczuk. Nie krył rozczarowania sytuacją w rolnictwie. Stwierdził, że tak tragicznie z hodowlą trzody w powiecie włodawskim jeszcze nie było. Pogłowie świń zmniejszyło się o 70 proc. Jak tak dalej pójdzie, to niebawem w żadnym gospodarstwie nie znajdziemy ani jednej świni. - Wiele chlewni już stoi pustych, a przecież dla wielu naszych mieszkańców to było główne źródło utrzymania – wyjaśniał Romańczuk.
Zdaniem rolników, skorzystają na tym jedynie producenci trzody chlewnej z innych krajów Unii Europejskiej. Zaleją nasz rynek swoim mięsem.
Zabić dziki, a nie świnie
Zdaniem przedstawiciela inspekcji weterynaryjnej, gdyby nie wzmożone kontrole i zmuszenie hodowców, żeby przestrzegali zasad bioasekuracji, to ognisk choroby byłoby znacznie więcej.
- Radzyń Podlaski jest doskonałym tego przykładem. Gaszono jedno ognisko, a za 10-15 dni pojawiało się kolejne. W konsekwencji trzeba było wybić wszystkie świnie na pewnym obszarze. Gdybyśmy nie podjęli tak stanowczych działań, to dzisiaj chorobą mielibyśmy objęte prawdopodobnie całe województwo – przekonywał przedstawiciel wojewody.
Rolnicy są przekonani, że na celownik trzeba wziąć dziki a nie świnie, bo to one roznoszą wirusa.
Pieniądze dać rolnikom, a nie na zasieki
Hodowcy bardzo krytycznie odnieśli się do pomysłu budowy ogrodzenia z siatki leśnej na drewnianych kołkach wzdłuż wschodniej granicy naszego kraju. Inwestycja ma kosztować grubo ponad 200 mln zł. Zdaniem gospodarzy to zmarnowane pieniądze, bo z takim ogrodzeniem każde zwierzę sobie poradzi: nagnie siatkę, przejdzie górą albo się podkopie. Poza tym dziki zarażone ASF już przeszły do nas z Ukrainy czy Białorusi.
- Zabierzecie nam kawałek naszej ziemi, żeby płot wybudować, bo na swoim pasie granicznym go nie postawicie! Tam jest najlepsza klasa, więc sporo stracimy – oburzył się Artur Zalewski.
Kolejny z gospodarzy wtrącił, że o budowę ogrodzenia rolnicy prosili w 2014 roku. Wtedy taka inwestycja była zasadna, ale nie teraz.
- Gleby są tutaj słabe, zaledwie IV-VI klasy. Bez hodowli te gospodarstwa będą w trudnej sytuacji, jeśli szybko im nie pomożemy. Pieniądze, zamiast na budowę płotu, należy wydać na zakup zacielonych jałówek. Gdyby przekazać je rolnikom, to mogliby się przekwalifikować i budować stada bydła – apelował starosta.
Przedstawiciel urzędu marszałkowskiego słusznie zauważył, że teraz ogrodzenie należy budować przy zachodniej granicy, bo wirus przenosi się w tamtym kierunku.
Kościół po stronie rolników
W obronie hodowców wypowiedział się również ks. Stanisław Chodźko, duszpasterz rolników z Diecezji Siedleckiej.
- Ile krzywd wycierpieli rolnicy z powodu Afrykańskiego Pomoru Świń. Bolesne jest to, że mimo tzw. "dobrej zmiany", w naszej ojczyźnie rolnik nie jest szanowany. Wirus ASF powinien być zwalczany na koszt państwa. Tymczasem 80 proc. rolników, którym wybito świnie, lub "musieli dobrowolnie" zrezygnować z hodowli, nie otrzymało żadnego odszkodowania ani rekompensaty. O innych zaniedbaniach już nie wspomnę – czytamy w stanowisku duszpasterza.
Od września ubiegłego roku w Kurii Siedleckiej pod przewodnictwem ks. biskupa Kazimierza Gurdy prowadzono rozmowy między rolnikami a przedstawicielami rządu. Zakończyły się fiaskiem, a rząd nie spełnił żadnego postulatu hodowców.
- W tej sytuacji ks. biskup polecił, bym podjął dalsze działania mające na celu wyrażenie solidarności z cierpiącymi rolnikami i dalsze upominanie się o sprawiedliwość społeczną. W tym celu zawiązaliśmy z rolnikami komitet protestacyjny. Informujemy o tym media oraz przygotowujemy księgę cierpień i krzywd rolników... - oświadcza ks. Stanisław Chodźko.
Niewykluczony jest nawet protest rolników w Warszawie.
Podobne artykuły:
Napisz komentarz
Komentarze