Doktor Andrzej Rybak badania nad tym miejscem prowadzi już od ponad 20 lat. Można więc chyba powiedzieć, że historia stalagu to także jego osobista historia.
– Trudno w to uwierzyć, ale faktycznie moje zainteresowanie tym miejscem „zrodziło” się pod koniec ubiegłego wieku. W ręce wpadł mi, zupełnie przypadkiem, plan obozu, który opatrzony był napisem „Lager B”. Zacząłem więc intensywnie studiować różnego rodzaju encyklopedie i słowniki w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące mnie pytania – wspomina początki swojej badawczej drogi doktor Rybak.
Po pewnym czasie natrafił w jednej z publikacji dosłownie na dwa zdania. Wynikało w z nich, że w okresie niemieckiej okupacji funkcjonowały w Chełmie dwa obozy – tzw. Lager A i Lager B. Krótka notka informowała również o tym, że przewinęło się przez nie ok. 200 tys. więźniów, z czego obozowej drogi nie przeżyło ok. 90 tys. osób.
– Po tych wstępnych poszukiwaniach postanowiłem sięgnąć nieco głębiej. Zacząłem czytać teksty, jakie ukazywały się w internecie na niemieckich, francuskich, włoskich czy rosyjskich stronach. Bardzo owocna okazała się dla mnie współpraca ze Stowarzyszeniem „Memoriał”, ponieważ w ich archiwum znajdowało się przeszło 4 tys. akt jeńców radzieckich z tamtego okresu. W ciągu tych dwudziestu lat liczba tych akt podwoiła się. W tej chwili mówimy już o przeszło 9 tys. różnego rodzaju akt – wyjaśnia badacz historii Stalagu 319.
Z drugiej strony warto zauważyć, że 9 tys. to w gruncie rzeczy niewiele, jeśli weźmie się pod uwagę ogólną liczbę osadzonych w stalagu jeńców. Niemniej i te dokumenty okazały się bezcenne.
– Informacji poszukiwałem też w innych placówkach archiwalnych. Oczywiście w Chełmie, w Lublinie, w Instytucie Pamięci Narodowej, w archiwum na Majdanku. Zupełnie niezwykłe okazały się dla mnie znaleziska, na jakie natrafiłem w archiwach włoskich. Otóż znalazły się tam dokumenty przetrzymywanych w Chełmie oficerów a nawet ich osobiste dzienniki. Prowadzili je na papierze toaletowym i o dziwo, te zapiski przetrwały. Wynika z nich chociażby to, że więźniowie bytowali w różnych warunkach, ponieważ różne były kategorie, do których ich przyporządkowywano – mówi o najważniejszych ustaleniach Rybak.
Najgorsze warunki Niemcy zgotowali Rosjanom. W początkowym okresie mogli liczyć na ok. 500 kalorii dziennie, co odpowiadało 100 g chleba i 500 ml rzadkiej zupy. Trudno było jednak nazwać ją posiłkiem...
– Proszę sobie wyobrazić, że do kotła wrzucano nieobrane warzywa. Nie były w żaden sposób opłukane, z ziemią. Aby więc zjeść taką zupę, należało chwilę zaczekać, aby piasek opadł na dno. Więźniowie bytowali tutaj w tragicznych warunkach. Nie ma wątpliwości, że głodzono ich w sposób celowy. Władze obozu zakładały, że dana osoba może przeżyć maksymalnie trzy miesiące. Stąd brały się różnego rodzaju akty kanibalizmu wśród jeńców radzieckich. Nie chciałbym ich szczegółowo opisywać. Są zdecydowanie zbyt drastyczne – mówi o najciemniejszych kartach historii obozu historyk.
Zdecydowanie lepsze warunki otrzymywali natomiast jeńcy z zachodu Europy. W ich przypadku dzienna norma żywieniowa oscylowała wokół 2000 kalorii.
– Ci więźniowie nie czuli się oczywiście syci, ale jednocześnie nie umierali z głodu. Mieli również dostęp do paczek żywnościowych z zewnątrz, czy opieki lekarskiej. Traktowani byli w zupełnie innych kategoriach. Dlatego też w grupe jeńców z zachodu śmiertelność była stosunkowo niewielka. Natomiast w tej grupie jeńców radzieckich sięgała ok. 50% – ocenia doktor Rybak.
Dzisiaj okazuje się, że pamięć o obozie i jego ofiarach jest wciąż żywa. Wciąż znajdują się osoby, które chcą przekroczyć bramę czasu i dowiedzieć się czegoś więcej na temat swoich przodków. Jak np. wnuk jednego z oficerów, którzy zostali wcieleni do Armii Czerwonej.
– Ten mężczyzna, w wieku ok. 50 lat, przyjechał tutaj ze Słowacji. Dawniej tzw. ruś zakarpacka zaliczana była do Związku Radzieckiego, a dziadka tego mężczyzny powołano w szeregi Armii Czerwonej. I zginął właśnie tutaj. Obiecał babci, że odnajdzie grób dziadka, ale okazało się to niestety niemożliwe. Niemcy chowali jeńców w bezimiennych grobach. Dziennie umierało w obozie ok. 500 osób. Moi goście przyjęli to z niedowierzaniem. Powiedziałem im, że jeśli zapalą symboliczny płomień na obu cmentarzach, to na jednym z nich z pewnością spoczywa ich przodek – wspomina na koniec o najtrudniejszych doświadczeniach, w pracy badacza, Andrzej Rybak.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze