W okresie świątecznym zazwyczaj w większości zakładów fryzjerskich w Krasnymstawie panował wzmożony ruch. Ale nie tym razem. Od 1 kwietnia, w związku z kolejnymi obostrzeniami rządu, wszystkie tego typu lokale są zamknięte. Umówione wizyty zostały odwołane lub przełożone na inny termin. Działalność jest zawieszona i nie wiadomo, co będzie dalej. Właściciele zakładów fryzjerskich, którzy nie byli przygotowani na jakąkolwiek przerwę w usługach, są zrozpaczeni. Wołają o pomoc, zastanawiając się, jak zapłacą czynsze, ZUS oraz pobory zatrudnionym pracownikom.
- Z dnia na dzień zostaliśmy pozbawieni możliwości zarobkowania. Skąd zatem mam wziąć pieniądze na opłaty związane z prowadzoną przeze mnie działalnością? – zastanawia się właścicielka jednego z krasnostawskich salonów fryzjerskich. - Szczęście w nieszczęściu, że pracowałam na własny rachunek i nie miałam zatrudnionych innych osób. Jednak koszty miesięczne idą w tysiące. Nie wiem, czy nie będę zmuszona wziąć kredytu gotówkowego, aby przetrwać to wszystko. Tylko pytanie, który bank udzieli mi pożyczki, skoro nie mam żadnych dochodów? Jak widać, koło się zamyka. W telewizji dużo mówią o pomocy dla przedsiębiorców. Okazuje się jednak, że nie wszyscy na tę pomoc mogą liczyć. Znajoma z tej samej branży jest w jeszcze gorszej sytuacji, bo ma kredyt na mieszkanie. Liczę, że uda się jak najszybciej wrócić do normalności, bo w przeciwnym razie małe przedsiębiorstwa, takie jak moje, najzwyczajniej upadną – dodaje kobieta.
Niektórzy fryzjerzy, kierując się rozsądkiem, jeszcze przed 1 kwietnia podwyższyli środki ostrożności w swoich lokalach. Wszystko po to, aby obniżyć ryzyko zakażenia, ale przede wszystkim dalej prowadzić działalność. Tak było m.in. w zakładzie "Kosmyk" przy ulicy Czystej w Krasnymstawie. Klientki umawiane były na konkretne godziny. Jedna wychodziła, a następna wchodziła. Dezynfekowane były klamki i narzędzia do pracy, również wymagane odległości były zachowane. Ponadto pracownice wykonywały swoje obowiązki w rękawiczkach, maseczkach oraz przyłbicach.
- W ten sposób, zachowując wszelkie środki ostrożności, mogłyśmy dalej pracować. Czym niby różnimy się od ekspedientek w sklepie? One są bardziej narażone. Ponadto w dyskontach spożywczych gromadzi się dużo więcej osób niż w salonach fryzjerskich – mówi Jolanta Łoza-Drążek, właścicielka salonu. - Od 1 kwietnia obligatoryjnie musiałam zamknąć lokal. W życiu nie spodziewałabym się takich obostrzeń, dlatego też nie mam odłożonych pieniędzy, a żyć trzeba – dodaje.
Przez epidemię koronawirusa cała branża fryzjerska przeżywa ogromny kryzys. Właściciele firm obawiają się, że będą musieli zwalniać pracowników bądź ogłosić upadłość, jeśli sytuacja potrwa dłużej.
- Z dnia na dzień zostałyśmy na lodzie. W swoim zakładzie zatrudniam trzy osoby. Straty będą ogromne. Same miesięczne opłaty: czynsz, ZUS i prąd, kosztują mnie ponad 10 tys. zł, nie wliczając w to pensji oraz zakupu niezbędnych produktów. Mam nadzieję, że dam radę utrzymać wszystkie stanowiska pracy. Nie chciałabym nikogo zwalniać. W obecnym składzie pracujemy wiele lat, jesteśmy zżyte. Dziewczyny rozumieją sytuację, rozmawiałyśmy na ten temat. Stwierdziłyśmy, że jakoś przetrzymamy ten trudny czas. Najgorsze jest to, że nie widać światełka w tunelu. Mówi się bowiem, że szczyt epidemii może nastąpić dopiero w czerwcu bądź lipcu – mówi Jolanta Łoza-Drążek. - W innych branżach ludzie przeszli na pracę zdalną, ale my zdalnie włosów nie obetniemy i nie pofarbujemy. Dlatego mamy nadzieję, że epidemię szybko uda się opanować i nasze życie wróci do normalności – tłumaczy.
Aby przetrwać kryzys, właścicielka salonu "Kosmyk" zamierza złożyć wniosek do programu tarczy antykryzysowej.
- Pomoc, którą oferuje nam państwo, to kropla w morzu potrzeb. Ale teraz liczy się każdy grosz. Będę również pisała do TBS-u o obniżenie bądź umorzenie czynszu za wynajem lokalu. W tym przypadku liczę na zrozumienie władz spółki – podkreśla nasza rozmówczyni.
- Nawet gdybyśmy mogły pracować, to i tak odczujemy straty, bowiem od połowy marca liczba klientów mocno spadła. Ludzie nie przychodzili, bo nie chcieli się narażać, bali się rozprzestrzeniania wirusa. Odebrałam mnóstwo telefonów o odwołaniu bądź przełożeniu wizyt – mówi kolejna fryzjerka z powiatu krasnostawskiego. - Część firm będzie miała poważny problem, aby utrzymać się na rynku. Ratunkiem może okazać się tarcza antykryzysowa, ale czy ta pomoc będzie wystarczająca? – zastanawia się nasza Czytelniczka.
Rozwiązania w ramach tzw. tarczy antykryzysowej zakładają m.in. dopłaty do wynagrodzeń dla pracowników, pożyczki, a także zawieszenia lub umorzenia składek na ZUS przez okres trzech miesięcy.
- Słyszałam, że nie każdy przedsiębiorca załapie się na tarczę. Dlatego ta niepewność i oczekiwanie są najgorsze. My nie pracujemy, czas nie stoi w miejscu, a żyć i robić opłaty trzeba... – rozkładają ręce fryzjerki. Mają jednak nadzieję, że gdy tylko ograniczenia zostaną zniesione, klienci tłumnie ruszą do salonów.
Napisz komentarz
Komentarze