Jak to na wsi
25-letni Michał Tylkowski urodził się i mieszkał we wsi Annów, w gminie Zakrzew, która przed drugą wojną światową należała do powiatu krasnostawskiego. Pochodził z wielodzietnej rodziny chłopskiej. Jego ojciec poległ na wojnie polsko-bolszewickiej. W domu była bieda, pozbawiona gospodarza ziemia marniała, w końcu musieli ją sprzedać, by spłacić długi.
Michał, jako najstarszy syn, od wczesnej młodości musiał troszczyć się o rodzinę. Był młodzieńcem zaradnym. Zatrudniał się jako parobek u bogatszych gospodarzy. Był silny, zwinny i od dziecka przyzwyczajony do ciężkiej pracy w polu. Posłusznie wykonywał wszystkie powierzone mu prace, toteż na brak zajęcia nie narzekał. Zarabiał na własne utrzymanie i regularnie wspomagał matkę i rodzeństwo.
Latem 1936 r. pracował sezonowo u Pawła Bieńczyckiego z miejscowości Szklarnia. Pomagał przy żniwach. Bieńczycki był zamożnym gospodarzem, sumiennie płacił. Tylkowski robił, co mu kazano. Zdarzało się, że pracowali od wczesnego świtu do zmroku, innym razem musieli przeczekać w cieniu największy upał lub schronić się przed ulewą. Jak to na wsi.
Miłość zwala z nóg
W zasadzie wszystko biegło utartym szlakiem. Praca, wypoczynek, w niedzielę kościół i krótkie spotkania z rodziną. Jednak u Bieńczyckiego nie było identycznie jak u innych gospodarzy. Pojawiła się miłość. A miłość potrafi zwalić z nóg oraz sparaliżować serce i umysł.
Bieńczycki miał córkę, dwudziestoletnią Franciszkę. Nic nie wiadomo o jej urodzie – czy była blondynką, czy brunetką, wysoka czy niska – jednak dla Michała Tylkowskiego była skończoną pięknością. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Bynajmniej nie miłością sezonową, ale taką, która zdarza się raz na całe życie i nie ma od niej odwrotu.
Franciszka była gospodarską córką, a on biednym jak mysz kościelna wyrobnikiem. Obiektywnie rzecz biorąc, nie miał u niej wielkich szans. A w zasadzie żadnych. Mimo to postanowił o nią zawalczyć. Najwyżej dostanie kosza. Będzie zrozpaczony, ale z czasem pogodzi się ze smutnym faktem, że aby kochać, trzeba mieć pełny trzos. Cóż jednak szkodzi spróbować?
Był dobrej myśli. Ze wszystkich parobków, zatrudnianych przez Bieńczyckiego, zawsze pierwszy stawał do pracy i ostatni z niej schodził. Nie oszczędzał się w robocie. Chciał w ten sposób korzystnie usposobić sobie i dziewczynę i jej ojca. Jak się niebawem przekonał, była to dobra droga do serca ukochanej.
Jako bystry młodzieniec, nie umknęło mu, że Franciszka także wodzi za nim oczami. Gdy potrzebna jej była jakaś pomoc, zawsze wzywała Michała, nawet wtedy, gdy inni robotnicy znajdowali się bliżej. To nie mógł być przypadek.
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Skoro się kochamy...
I rzeczywiście nie był. Obserwując zachowanie dziewczyny, nabierał do niej coraz większej śmiałości. Pewnego dnia powiedział sobie „raz kozie śmierć”. Zaprosił Franciszkę na zabawę taneczną. Jego niepewność trwała krótką chwilę. Dziewczyna z radością zgodziła się z nim pójść. Wystroiła się w najlepszą sukienkę. Wyglądała jak poranek w pogodny dzień.
W trakcie tańców Tylkowski posunął się jeszcze dalej i powiedział, co do niej czuje. Mocniej się do niego przytuliła. Czuł, jak biło jej serce.
- Och, Michał, nawet nie wiesz, jak długo czekałam, żeby to od ciebie usłyszeć – odparła rozmarzonym głosem. - Ja też zakochałam się w tobie, jak tylko cię zobaczyłam. Co do ciebie nie byłam jednak pewna. Ale teraz już wiem.
- Bałem się, że mnie odrzucisz. Jestem przecież biedny, ani pieniędzy, ani ziemi...
Zapewniła go, że nie jest to dla niej żadną przeszkodą. Każdy ma prawo kochać i być kochany. Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy. A skoro stwierdzili tę oczywistą oczywistość, to powinni się pobrać. Bo taka jest kolej rzeczy.
Nie upłynęło wiele dni, gdy Tylkowski przyszedł do Bieńczyckich prosić o rękę ich córki. Chociaż Franciszka uspokajała go, że rozmawiała z rodzicami na ten temat, a oni nie wyrazili sprzeciwu, to jednak idąc do nich, miał duszę na ramieniu. Bo a nuż coś im się odmieniło?
Nic takiego nie nastąpiło. Co prawda Bieńczyccy nie wyglądali na oszalałych z zachwytu, ale przyjęli jego oświadczyny. Przyszły teść Michała stwierdził, że skoro Frania chce go poślubić, to nie mogą jej tego zabronić. To jej wybór, a nie ich. Nie zabrzmiało to szczególnie serdecznie, ale przecież mogło być gorzej.
Narzeczeństwo to nie małżeństwo
Przez kilka miesięcy nic nie mąciło szczęścia zakochanych. Wydawało im się, że tak będzie zawsze. Chyba jednak zapomnieli – a zwłaszcza Michał – że od narzeczeństwa do małżeństwa droga daleka i dużo może się jeszcze wydarzyć.
Jakoś tak z początkiem 1937 r. zauważył, że nie jest już między nimi jak wcześniej. Nie ma takiej szczerości jak na początku. Franciszka z coraz mniejszym entuzjazmem mówiła o ślubie, jakby ją peszył ten temat. Była smutna, ukradkiem ocierała łzy. Michał zastanawiał się, co jej jest. Może to nie ma z nim nic wspólnego, może ktoś w jej rodzinie umarł albo zachorował? Jednak serce podpowiadało mu, że chodzi o niego.
- Co się stało? Czym się tak zamartwiasz? - zapytał pewnego razu, gdy przyłapał ją na popłakiwaniu. Zapewniała go, że nie ma powodu do zmartwień, wszystko jest w porządku. A płacze sobie po prostu z radości. Taka kobieca natura.
- Oj, chyba nie mówisz mi prawdy. Coś jest nie tak. A może już mnie nie kochasz?
- Jak możesz w ogóle tak myśleć! - oburzyła się. - Kocham cię tak samo, jak kochałam, ale to wszystko nie jest takie proste...
Nie powiedziała mu, co nie jest proste. Nie miała odwagi. Ojciec bowiem zmienił zdanie. Oznajmił, że nie zgadza się, by wyszła za Tylkowskiego. Dobry i dzielny z niego parobek, ale niestety kieszenie ma puste i nie zanosi się, żeby były pełne.
Nakazał córce zerwać zaręczyny dla jej własnego dobra. Może z początku ją to zaboli, ale później będzie ojcu wdzięczna. Franciszka oświadczyła, że nie zrobi tego, bo kocha Michała. Wolałaby umrzeć niż z nim zerwać. A wtedy ojciec zagroził, że jeśli go nie posłucha, to wypędzi ją z domu. A wtedy prędzej czy później umrą oboje z Michałem, bo z czego będą żyć? Miłością, nawet tą najgorętszą, brzucha człowiek nie napełni...
Nie będziemy nigdy razem...
Mimo zapewnień Franciszki, każda kolejna rozmowa z narzeczoną utwierdzała Tylkowskiego, że jest źle, coraz gorzej. Gdyby było dobrze, należałoby dać na zapowiedzi, czas był już najwyższy ku temu. Kiedy jednak pytał dziewczynę, kiedy pójdą do proboszcza w tej sprawie, udzielała wymijających odpowiedzi. Na dniach na pewno nie, bo matka zachorowała i musi jej pomagać w domu, w następnym tygodniu w kościele odpust, więc ksiądz pewnie nie będzie miał czasu. Trzeba siąść i ustalić kiedy, ale nie dzisiaj, proszę, nie mam nastroju do takich rozmów...
- Wiesz co? Przestań mnie wreszcie okłamywać - zdenerwował się Michał. - Nie jestem ślepy ani naiwny. Widzę i czuję, że już mnie nie chcesz. Zamiast kręcić, powiedz mi to prosto w oczy!
Franciszka rozpłakała się. Szlochała żałośnie przez kilka minut. A potem wyznała mu straszną prawdę. Wciąż go kocha, ale nie może sprzeciwić się woli ojca, który zabronił jej wychodzić za Michała. Serce jej pęka z żalu, jednak musi być posłuszną córką. Najlepiej byłoby, gdyby zapomnieli o tej miłości.
Michał wysłuchał jej do końca i odszedł bez słowa. Wydawał się spokojny. Ale w środku aż kipiał ze wzburzenia. Co ona powiedziała? Żeby zapomniał o miłości! A czy można zapomnieć o kimś, kogo kochało się całym sercem i całą duszą?
Cały swój gniew skierował jednak nie przeciwko Franciszce – bo ją kochał i nie ona tu zawiniła – lecz przeciw jej ojcu. Jak on może być taki bezduszny i okrutny? Czy nie widzi, że unieszczęśliwia nie tylko jego, ale i ją?
Ale przecież nie wszystko jeszcze było stracone. Istniał sposób na to, by Franciszka za niego wyszła. Jej ojciec musiałby umrzeć. Ta okropna myśl zakiełkowała w głowie Michała Tylkowskiego i nie dawała mu spokoju.
Podwójna zbrodnia na drodze
Tego dnia, pod koniec marca 1937 r. Paweł Bieńkowski i jego córka mieli do załatwienia jakąś sprawę we wsi Boża Wola. Udali się tam pieszo. Nie wiedzieli, że są śledzeni przez Michała Tylkowskiego. W pewnym momencie mężczyzna wyszedł z zarośli i zastąpił im drogę. W prawej ręce trzymał rewolwer.
- Zwariowałeś? Czego chcesz? - spytał Bieńkowski. Niedoszły zięć odparł, że chce, by dotrzymał danego słowa i pozwolił Franciszce poślubić go. Stary Bieńkowski oświadczył, że nigdy nie wyrazi na to zgody. Kazał mu także schować broń, w przeciwnym razie naśle na niego policję.
Wtedy Tylkowski nie zdzierżył. Wycelował do niego i strzelił. Bieńkowski upadł z jękiem na ziemię. Wokół jego ciała powiększała się kałuża krwi. Po chwili skonał. Franciszka Bieńkowska, stwierdziwszy, że ojciec nie żyje, przerażona rzuciła się do ucieczki. Tylkowski ją zatrzymał. Mówił, żeby nie bała się go. Nie zrobi jej nic złego, będą mogli być małżeństwem.
- Wolałabym umrzeć niż za ciebie wyjść! Jesteś wstrętnym mordercą, zastrzeliłeś mi ojca. Nigdy nie będę twoja, a teraz mnie puść – szarpnęła się i zaczęła się oddalać.
Tylkowski przez chwilę patrzył za nią. W uszach dźwięczały mu jej oskarżycielskie słowa. A więc wszystko na nic! Zastrzelił starego, żeby usłyszeć od niej, że jest zbrodniarzem. Nagle inna straszna myśl przeszyła mu mózg: Franciszka też go oszukiwała, od samego początku. Jest tak samo podła, jak podły był jej ojciec.
Nie odeszła zbyt daleko. Z łatwością dogonił ją, dobył rewolweru i strzelił jej w serce. Rana była śmiertelna.
Chciał umrzeć
Zwłoki ojca i córki znaleźli przechodzący wiejską drogą ludzie. Powiadomili policję, która szybko wytypowała podejrzanego o podwójne morderstwo. Ustalono, że przed kilkoma dniami Michał Tylkowski potajemnie nabył rewolwer. Jego znajomi powiedzieli, że odgrażał się, że porachuje się z Bieńczyckim, który przeciwstawiał się jego planom małżeńskim.
Przypuszczano, że morderca zbiegł do pobliskiego lasu i być może nadal się tam ukrywał. Zorganizowano obławę z udziałem psa tropiącego. Po kilku godzinach policja natknęła się na Tylkowskiego. Wezwano go do poddania się. W odpowiedzi mężczyzna oddał kilka strzałów. Schował się w kępie zarośli.
- Nie masz żadnych szans, rzuć broń i wyjdź z podniesionymi rękami – policja ponowiła wezwanie. Tylkowski wyjrzał z kryjówki. Nie podniósł jednak rąk. Szedł w stronę policjantów, raz za razem naciskając spust rewolweru. Policja nie miała innego wyjścia, odpowiedziała ogniem. Jedna z kul trafiła Tylkowskiego w głowę, zabijając go.
Zdaniem policjantów, mężczyzna zachowywał się tak, jakby chciał zostać zastrzelony. Nietrudno domyślić się, dlaczego podjął taką decyzję. Nie miał już po co żyć.
Czytaj też:
Napisz komentarz
Komentarze