W sierpniu 2017 roku prokurator generalny i minister sprawiedliwości zlecił szczecińskiej prokuraturze przebadanie, czy przy zawieraniu tzw. umów frankowych nie dochodziło do nadużyć. Ale w tym samym czasie pan Przemysław założył własną sprawę z powództwa cywilnego...
Początki były trudne
O panu Przemysławie i jego beznadziejnej, jak się wówczas wydawało, walce pisaliśmy już 5 lat temu. Wówczas jego mozolna droga w poszukiwaniu prawdy dopiero się rozpoczynała. Te 5 lat nauczyło włodawianina nie tylko dużej nieufności w stosunku do instytucji bankowych, ale pozwoliło również nabyć odpowiedniej wiedzy, którą wykorzystuje obecnie, by nieść pomoc setkom takich jak on - oszukanych przez bezwzględny system.
- Moją umowę bankową zawierałem, proszę uwierzyć, w 2008 roku. Tak naprawdę moja walka z bankiem rozpoczęła się już wtedy, ponieważ przed postępowaniem prokuratorskim i założeniem sprawy składałem do banku wielokrotne reklamacje, które nie spotkały się z żadną reakcją. Warto jednak opisać cały proces od początku. Podczas wstępnych rozmów z przedstawicielem banku poinformowano mnie, że nie mam zdolności kredytowej. Wnioskowałem o kwotę 140 tys. zł. W związku z brakiem zdolności zaproponowano mi od razu umowę we frankach szwajcarskich, którą podpisałem wspólnie z moimi rodzicami. Podczas konsultacji przedstawiano nam wyliczenia sprzed kilkunastu lat, które miały być dowodem na to, że kurs tej waluty jest stabilny i się nie zmieni - wyjaśnia pan Przemysław.
Wcześniej opisywaliśmy tę sprawę w artykule: Włodawianie w aferze kredytowej
Co ciekawe, panu Przemysławowi wypłacono wnioskowaną kwotę w złotówkach. Poza tym na jego koncie znalazły się środki w wysokości nie 140, a 176 tys. złotych.
- Można zatem zadać pytanie - jak to możliwe, że nie miałem zdolności, by wziąć kredyt na 140 tys., a miałem ją, biorąc 176 tys. Bank wykorzystuje po prostu korzystny dla siebie mechanizm przeliczeniowy. W trakcie dochodzenia procesowego okazało się, że bankowcy przechodzą specjalne szkolenie, by podawać najważniejsze informacje dotyczące umowy w taki sposób, by nie wzbudzić w rozmówcach żadnych podejrzeń. Te umowy traktuje się po prostu jak towar, który można sprzedać i dobrze na tym zarobić - dodaje nasz rozmówca.
Wyrok ma już w kieszeni
Obecnie Sąd Okręgowy w Lublinie wydał wyrok, który stanowi, że bank ma obowiązek wypłacić na rzecz poszkodowanego kwotę 90 tys. złotych, która wynika z dotychczasowych spłat. Poza tym pan Przemek zamierza walczyć jeszcze o należne odsetki. W trakcie całego procesu sędziowie zmieniali się na wniosek banku trzykrotnie, a instytucja starała się wszelkimi sposobami przedłużać całe dochodzenie. Panu Przemkowi przedstawiono również propozycję ugody, której podpisanie oznaczałoby de facto spłatę kwoty wyższej, niż tej wynikającej z umowy.
- Jeśli ktokolwiek chce odzyskać swoje pieniądze, należy od razu udać się do sądu. Ugody przedstawiane przez bank są jakimś żartem - twierdzi pan Przemek. Jest pierwszym klientem z terenu Włodawy, któremu udało się wygrać walkę z bankiem.
Półprawdy i niedoinformowanie
O opinię na temat całego procesu udzielania kredytów w walucie poprosiliśmy doświadczonego doradcę finansowego, Przemysława Dmucha.
- Nie znam do końca okoliczności, w jakich zawierał swoją umowę pan Przemysław. Każda jest tak naprawdę inna. Mogę jednak odnieść się do kilku mechanizmów, które znam z własnego doświadczenia i które bankierzy z powodzeniem stosują. Po pierwsze - opieranie się na półprawdach, na niedoinformowaniu klienta. Przedstawiciel mógł przedstawić historię związaną z kursem franka, ale na pewno nie mógł powiedzieć, że nie ma żadnego ryzyka kursowego, ponieważ to ryzyko istnieje w przypadku każdej waluty. Żaden poważny doradca inwestycyjny nie przekaże klientowi takiej informacji.
Czytaj także: Gm. Urszulin. Kłusował regularnie, aż się doigrał. Złapali go na gorącym uczynku [ZDJĘCIA]
Ekspert wskazuje również na kilka innych czynników.
- Teraz, po kilku czy nawet kilkunastu latach, kiedy do tych procesów dochodzi, mamy do czynienia z takim zjawiskiem, które najłatwiej opisuje się stwierdzeniem "słowo przeciwko słowu". Przesłuchiwany bankier zeznaje zgodnie z interesem banku, sama instytucja najczęściej nie posiada też nagrań ze spotkań z klientami. Problem polega jednak na tym, że sami klienci także nie pamiętają do końca wszystkich faktów i okoliczności. To naturalne, wynika z upływu czasu. Nie jesteśmy w stanie pamiętać wszystkich szczegółów. Ze swojego doświadczenia wiem również, że ponad połowa spotykanych przeze mnie osób, a mam ich wiele, opiera się nie na podejściu "zostałem oszukany i coś chcę z tym zrobić, chcę dochodzić swoich praw", ale na stanowisku, że "jest okazja do pozyskania środków, więc trzeba ją wykorzystać" i ta grupa wcale nie czuje się poszkodowana. Chce po prostu zdobyć środki i nie zawsze są to środki im należne.
Lawina uruchomiona...
Dmuch uwagę zwraca również na pracę kancelarii prawnych, które chętnie i coraz częściej zajmują się odzyskiwaniem pieniędzy.
- Obecnie powstają, jak grzyby po deszczu, kancelarie, które zajmują się odzyskiwaniem pieniędzy klientów, którzy podpisywali umowy frankowe. Szlaki zostały przetarte. Odzyskanie pieniędzy jest już teraz stosunkowo łatwe, ponieważ pierwszy wygrany proces zawsze uruchamia lawinę. Nie ukrywajmy - procesy frankowe to dla kancelarii łatwy zysk. Często nie pobierają za swoją pracę żadnych opłat, odliczając po prostu prowizję z wysokości 20, 30, a nawet 50 proc. od kwoty zasądzonego odszkodowania. Tłumaczą to tym, że dana sprawa jest trudna do przeprowadzenia i wymaga wielu starań. W rzeczywistości w cały proces wkładają niewiele wysiłku, ponieważ, jak wspomniałem, szlaki zostały przetarte. Bardzo współczuję panu Przemkowi całego wysiłku, jaki musiał włożyć w odzyskanie pieniędzy, ale nie da się ukryć, że część ludzi oraz prawników na odzyskiwaniu pieniędzy zwietrzyło dodatkowy interes - mówi Przemysław Dmuch.
Napisz komentarz
Komentarze