Kula utkwiła w klatce piersiowej sierżanta Piotra S. z Komendy Rejonowej Policji w Chełmie. Rana była śmiertelna. 32-letni policjant zginął z ręki człowieka, który jeszcze przed kilkoma dniami był jednym z jego kolegów.
Ratunku, on chce mnie zabić!
24 lutego 1994 roku po kilku mroźnych tygodniach w powietrzu wyczuwało się pierwsze oznaki wiosny. Jednak po południu zachmurzyło się, a temperatura znowu spadła poniżej zera.
Tego dnia związki zawodowe kolejarzy zawarły porozumienie z kierownictwem Wschodniej DOKP w sprawie płac, co oddaliło groźbę strajków na kolei. W Sądzie Wojewódzkim w Lublinie toczył proces młodych zabójców księdza z Zagłoby pod Opolem Lubelskim.
Około godziny 17 na osiedlu Zachód w Chełmie rozegrały się sceny jakby żywcem wyjęte z sensacyjnego filmu akcji. Pod garażami z piskiem hamulców zatrzymał się volkswagen passat. Tylne drzwi auta otworzyły się, wybiegł nimi na ulicę młody blondyn w zielonej kurtce. Po chwili ruszył za nim w pościg mężczyzna w policyjnym mundurze. Blondyn uciekał co sił w nogach, w jego oczach malował się paniczny strach.
- Ratunku! On chce mnie zabić! - wołał rozpaczliwie do mijanych przechodniów. Miał wschodni akcent, zapewne był Rosjaninem albo Ukraińcem. Ludzie przystawali, patrzyli, nikt jednak nie kwapił się, by mu pomóc. Przecież ten, który biegł za nim, był policjantem. Nie z nami takie numery. Pewnie to jakiś złodziejaszek albo bandzior.
- On mnie zabije! To wcale nie jest policjant! - krzyczał mężczyzna w zielonej kurtce. Nikt mu jednak nie wierzył. Jeden ze świadków zdarzenia, emerytowany funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej znał mężczyznę ścigającego blondyna, wiedział, że służy on w policji. Pomógł mu zatrzymać uciekiniera.
- Dziękuję panu. To poszukiwany złodziej samochodów – powiedział policjant. Był w stopniu sierżanta.
- Mam pojechać z wami złożyć zeznanie?
- Na razie nie jest to konieczne. Jak będzie trzeba, to powiadomimy pana.
Sierżant odprowadził skutego kajdankami rzekomego złodzieja do samochodu. Auto ruszyło na pełnym gazie. Emerytowany milicjant zauważył za kierownicą passata ubranego po cywilnemu mężczyznę. Trochę się zdziwił, że wóz był na niemieckich tablicach rejestracyjnych.
Brutalna akcja na krzyżówkach
Kolejny akt dramatu rozegrał się niecałą godzinę później na krzyżówkach za randem przy trasie wylotowej do Lublina. Był tam przystanek autobusowy. Ludzie, którzy wybierali się dalej, machali rękami do kierowców przejeżdżających aut w nadziei złapania okazji.
Naraz z pędzącego volkswagena passata wyskoczył mężczyzna w zielonej zimowej kurtce. Coś krzyczał po rosyjsku i łamaną polszczyzną. Zdaje się, że prosił ludzi, by mu pomogli uciec, bo ktoś chce go zastrzelić. Z volkswagena, który gwałtownie zatrzymał się na poboczu za przystankiem, wysiedli dwaj mężczyźni. Jeden był ubrany po cywilnemu, drugi miał na sobie mundur policyjny. Ruszyli w pościg za uciekinierem, po chwili dopadli go i zadali mu pięściami kilka ciosów. Potem ten w mundurze zaczął go podduszać. Ktoś podszedł do nich i zapytał, o co tu chodzi.
- Nie widzi pan? Jesteśmy z policji! Zatrzymujemy groźnego przestępcę! - odparli opryskliwie.
- A wolno wam go bić i dusić?
- Nie pana sprawa, proszę nam nie przeszkadzać.
Wykręciwszy uciekinierowi ręce, zapakowali go do volkswagena. Ten w mundurze usiadł obok niego, zaś cywil uruchomił silnik i auto odjechało. Świadkowie zdarzenia nie przyjęli do wiadomości wyjaśnień mężczyzn. Podobnie jak były milicjant z osiedla Zachód, zauważyli, że samochód miał niemieckie tablice rejestracyjne. Ogarnęły ich wątpliwości, czy policji chodziło o zatrzymanie przestępcy i czy w ogóle to była policja.
Strzały w Horodyszczu
Nie było wtedy komórek, więc świadek zadzwonił na numer alarmowy pogotowia policyjnego z informacją o zdarzeniu dopiero wówczas, kiedy wrócił do domu, bądź znalazł sprawny uliczny automat na żetony. Był to już drugi telefon w tej sprawie odebrany przez dyżurnego chełmskiej komendy.
Zarządzono blokadę ulic i dróg wylotowych z miasta, do działań zaangażowano kilkudziesięciu policjantów. Wkrótce pojawił się sygnał, że tajemniczego passata widziano jadącego ulicą Włodawską. W miejscowości Horodyszcze urządzono blokadę drogi. Wkrótce pojawił się tam poszukiwany pojazd. Kierowca passata nie zdołał wyminąć policyjnego volkswagena vento, który ustawił się w poprzek jezdni, uderzył w jego bok, po czym wraz ze swoim samochodem wpadł do przydrożnego rowu.
Nic mu się nie stało, wyskoczył z auta i ruszył biegiem przed siebie. To był mężczyzna, który wcześniej miał na sobie mundur policjanta, zdążył go jednak zmienić na cywilne ubranie. Naraz z przeciwka nadjechała patrolowa nysa z sierżantem Piotrem S. za kierownicą. Uciekinier na widok kolejnego policyjnego wozu uciekł w pole. Sierżant S. i towarzyszący mu funkcjonariusz ruszyli za nim pieszo w pogoń.
- Stój, to nie ma sensu! - wołali za nim. Tamten rzeczywiście zatrzymał się, ale bynajmniej nie po to, aby się poddać. Obrócił się i strzelił do sierżanta Piotra S., od którego dzieliło go kilka metrów.
Policjant został trafiony w klatkę piersiową, obawiał się, że kula przebiła mu płuco. Kolega wezwał przez radio karetkę pogotowia. W tym czasie funkcjonariusze z grupy, która urządziła blokadę drogi, znaleźli w bagażniku passata zwłoki mężczyzny – owego blondyna w zielonej kurtce. Miał poderżnięte gardło i przestrzeloną głową. Z dokumentów wynikało, że nazywał się Igor W. i był obywatelem Wspólnoty Niepodległych Państw, czyli terenów należących do ZSRR przed jego rozpadem.
Ranny policjant został przetransportowany do Szpitala Miejskiego w Chełmie. Był w stanie krytycznym, lekarze nie dawali mu dużych szans na przeżycie.
Przeszedł na drugą stronę barykady...
Kilka godzin później Piotr S. zmarł na stole operacyjnym w wyniku odniesionych obrażeń. Zabójca był już wtedy pod kluczem. Na podstawie wskazówek emerytowanego milicjanta z osiedla Zachód i innych świadków ustalono, że strzelał 26-letni Waldemar A., do stycznia 1994 roku sierżant chełmskiej policji, pracujący w kompanii patrolowej. Zwolnił się ze służby na własną prośbę. Miał żonę i dziecko w wieku przedszkolnym.
W mieszkaniu Waldemara A. znaleziono broń, z której zastrzeleni zostali Piotr S. i Igor W. Był to jego służbowy pistolet P-64, którego nie zdał, odchodząc z policji. Nie rozliczył się także z 12 naboi, munduru, kajdanek, lizaka służącego do zatrzymywania kierowców i bloczka mandatów karnych. Waldemar A. był kiepskim policjantem, miał fatalną opinię u przełożonych i kolegów. Pił na służbie, nie podporządkowywał się rozkazom i poleceniem. Gdyby sam się nie zwolnił, zostałby wydalony.
- To, że odszedł, nie było dla nas zaskoczeniem, bo nie nadawał się na policjanta. Ale fakt, iż stał się bandytą i mordercą jednego z naszych, nie mieści się w głowie – powiedzieli przybici tragedią chełmscy policjanci.
Zatrzymano także Krzysztofa P., który towarzyszył Waldemarowi A. w passacie i używał przemocy wobec obywatela WNP. Obaj decyzją sądu trafili do aresztu.
Potrzebował kasy
1 marca w Chełmie świeciło słońce i było już na tyle ciepło, że można było rozpiąć zimową kurtkę. Tego dnia odbył się pogrzeb zastrzelonego na służbie funkcjonariusza, Żegnali go najbliżsi, władze policyjne, przedstawiciele urzędu wojewódzkiego, samorządu miasta oraz tłumy mieszkańców. Piotr S. został pośmiertnie awansowany do stopnia starszego sierżanta.
Nie było wątpliwości, że policjant został zastrzelony przez Waldemara A. Śledztwo musiało jednak odpowiedzieć na kilka dodatkowych pytań: dlaczego mężczyzna uciekał przed policją, jaką rolę odegrał w zdarzeniu obywatel WNP i do kogo należał passat na niemieckich numerach rejestracyjnych.
Waldemar A. przyznał się do postrzelenia Piotra S. Twierdził, że działał ogarnięty paniką, bał się zatrzymania i więzienia. A dlaczego był w panice?
Prawda była taka, że odszedł z policji, bo nie układało mu się ze zwierzchnikami i ze względu na niskie, jak na jego oczekiwania, zarobki. Spodziewał się, że szybko znajdzie nową, lepszą pracę, jednak przeliczył się. Szalało bezrobocie, w pośredniaku nie było interesujących ofert. Waldemar A. znalazł się w finansowych tarapatach. Musiał m.in. zapłacić resztę należności za samochód kupiony od teściów Krzysztofa P. Nie miał jednak z czego, bardzo się tym stresował. Nie mówił o kłopotach żonie, by jej nie martwić.
Trzeba go sprzątnąć!
Odnośnie zabójstwa Igora W. twierdził, że chodziło o porachunki gangu złodziei samochodów, do którego nieopatrznie przystąpił. Ale to było kłamstwo. Pogrążyły go wyjaśnienia Krzysztofa P. Krytycznego dnia wypili wino, a potem Waldemar A. wpadł na pomysł zdobycia pieniędzy. Powiedział, że w przebraniu policjanta będzie zatrzymywał samochody do kontroli.
- Sprzeda się frajerom mandaciki i kaska się znajdzie – stwierdził. Krzysztof P. zapalił się do pomysłu kolegi. Najpierw udali się do domu Waldemara A. po mundur, który były policjant włożył na siebie, po czym wyjechali na trasę jego maluchem. Zatrzymali się w pobliżu miejscowości Stołpie na poboczu drogi. Wkrótce Waldemar A. zatrzymał do „kontroli” volkswagena passata, na niemieckich tablicach, prowadzonego przez cudzoziemca.
Jak zeznał Krzysztof P., jego wspólnik nieoczekiwanie zmienił pierwotny plan. Zamiast wyłudzić od kierowcy pieniądze tytułem mandatu, postanowił zrabować mu samochód. Wsiadł do passata, przystawił Igorowi W. pistolet do głowy i kazał mu ruszać.
- Ty jedź moim samochodem za nami – zawołał do Krzysztofa P., który posłusznie wykonał polecenie kolegi. Jak twierdził, zrobił to ze strachu, ponieważ tamten zachowywał się nieobliczalnie.
Zawrócili do Chełma. Krzysztof P. zostawił fiacika na jednej z ulic, po czym przesiadł się do passata. Pojawił się problem z Igorem W. Cudzoziemiec domyślił się, że człowiek, który sterroryzował go pistoletem, nie jest policjantem. Zaczął krzyczeć, groził, że powiadomi o napadzie prawdziwą policję, dwukrotnie – na osiedlu Zachód i na krzyżówkach – wykorzystał ich nieuwagę i próbował uciec.
- Trzeba go załatwić, bo inaczej narobi nam brudu i nie wykręcimy się od pierdla – zdecydował Waldemar A. Wspólnik nie ośmielił mu się sprzeciwić. Wyjechali z miasta, skręcili w jakąś boczną, mało uczęszczaną drogę. Tam Waldemar A. zastrzelił obywatela WNP, a następnie poderżnął mu gardło. Chciał upozorować zabójstwo na tle porachunków gangów rosyjsko-ukraińskich. Zwłoki wrzucił do bagażnika.
Odwiózł Krzysztofa P. do domu. Powiedział mu, że ma nikomu nie mówić o tym, czego był świadkiem. Potem już sam pojechał pozbyć się ciała. W Horodyszczu trafił na blokadę drogi. W trakcie ucieczki zastrzelił sierżanta Piotra S.
Prokuratura Wojewódzka w Lublinie oskarżyła Waldemara A. o zabójstwo funkcjonariusza na służbie, uprowadzenie i zabójstwo Igora W. oraz o zabór jego samochodu. Zaś Krzysztofa P. o współudział w przestępstwach popełnionych na szkodę obywatela WNP i utrudnianie śledztwa poprzez niepoinformowanie organów ścigania o zbrodni.
Ich proces odbył się latem 1995 roku w Sądzie Wojewódzkim w Lublinie. Waldemar A. utrzymywał, że nie zamordował cudzoziemca. Twierdził, że nie wie, kto był sprawcą. Natomiast Krzysztof P. powtórzył wyjaśnienia złożone w postępowaniu przygotowawczym.
Sąd uznał, że Waldemar A. był winny wszystkim zarzutom, które mu postawiono i skazał go na 25 lat pozbawienia wolności. Jeżeli zaś chodzi o Krzysztofa P., wyrok brzmiał 3 lata więzienia. Były policjant najprawdopodobniej odbył w całości zasądzoną karę.
Zmieniono niektóre personalia
Napisz komentarz
Komentarze