- Ola ma dopiero 8 lat. Za rok przystąpi do Pierwszej Komunii Świętej. Muszę być przy niej w tym szczególnym dniu. Bartek to dwunastolatek wkraczający w wiek dorastania. Potrzebuje ojca. Chcę być jego przyjacielem, zagrać z nim jeszcze w piłkę, zabrać na ryby... Ten potwór niszczyciel, który siedzi w mojej głowie, chce odebrać mnie moim bliskim, a ja bardzo się boję. Nie chcę ich zostawić. Nie chcę, żeby moja żona została wdową, a dzieci sierotami. Jeszcze nie teraz. Tak bardzo ich kocham... - rozpoczyna swój dramatyczny apel o życie Janusz Kogut z Dorohuska.
Guza mózgu wykryto u niego w 2011 roku. Badanie rezonansem nie pozostawiło wątpliwości. Guz pochodzenia glejowego. Neurochirurg postanowił wykonać częściową resekcję, gdyż całkowite wycięcie guza, ze względu na jego położenie, skutkowałoby paraliżem prawostronnym oraz utratą mowy.
- Mój mąż zyskał dzięki tej operacji 6 lat "normalnego" życia. Po leczeniu udało mi się pozbierać i wrócić do formy. O chorobie przypominały nam tylko badania kontrolne co kilka miesięcy. Zawsze byliśmy na nich razem i wspólnie cieszyliśmy się, kiedy kolejne rezonanse nie wykazywały wznowy. Guz był stabilny, a naszym marzeniem było, aby pozostał taki na zawsze. Niestety, tak się nie stało... - opowiada pani Anna.
12 sierpnia pan Janusz trafił do szpitala. Kilka dni wcześniej zaczęły się u niego problemy z chodzeniem i mową. Rezonans wykazał znaczny rozrost guza i nowe ogniska. Biopsja nie pozostawiła złudzeń. Glejak złośliwy III/IV WHO. Konsultowali wyniki z wybitnymi neurochirurgami w Polsce i zagranicą. Niestety, wszyscy twierdzili, że leczenie operacyjne nie wchodzi w grę. Pozostaje jedynie chemia.
- Mąż jest po pierwszej dawce chemioterapii. Bierze leki, jest osłabiony. Ma niedowład prawej strony, problemy z mową. Przychodzi do niego rehabilitantka, która pomaga mu odzyskać sprawność - tłumaczy pani Anna. - Niestety, leczony jest standardową w tego typu przypadkach chemią, a nie specjalnie dobraną. Tymczasem szczegółowe badania wykazały, że w guzie nie ma metylacji. To oznacza, że chemia, którą dostaje, może nie zadziałać. A my nie możemy czekać.
Rodziny nie stać na sfinansowanie drogiego leczenia za granicą. A wszystko wskazuje na to, że to jedyna szansa. Jej koszt przewyższa wielokrotnie możliwości każdej przeciętnej rodziny. Zbiórka na rzecz pana Janusza prowadzona jest na stronie internetowej fundacji Alivia. Aby pomóc choremu mężczyźnie, trzeba wejść na www.skarbonka.alivia.org.pl/janusz-kogut. Darowizny można przekazywać za pomocą płatności on-line, karty płatniczej, PayPal lub tradycyjnego przelewu. Na koncie pana Janusza jest już ok. 13 tys. zł. Ale to wciąż kropla w morzu. Aby pomóc panu Januszowi, potrzeba ok. miliona złotych.
- Szukamy wszelkich możliwości walki z chorobą męża. Szczegółowe badania i leczenie w USA to koszt miliona złotych. Ostatnio udało mi się skontaktować z kobietą, której mąż leczony był w Niemczech. Protonoterapia wyniosła ich 28 tys. euro i do tego ok. 60 tys. zł dodatkowych kosztów - tłumaczy pani Anna. - Nie poddajemy się, walczymy, liczymy na pomoc dobrych ludzi i szukamy ratunku. Wierzymy, że uda się nam wygrać tę walkę razem.
Napisz komentarz
Komentarze