Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Chełm. Wyciągnął z kieszeni Mausera i strzelił sobie w głowę...

Połączyła ich wielka, gorąca miłość i dochodowy interes. Przez wiele lat kochali się i w pełnej zgodzie liczyli biznesowe zyski. Jednak nic nie jest dane na zawsze. Kiedy ich uczucie ostygło, rozpoczęli bezpardonową walkę o majątek.
Chełm. Wyciągnął z kieszeni Mausera i strzelił sobie w głowę...

Źródło: WBP Lublin

W Chełmie aż huczało od plotek na ten temat. Miejscowa prasa miała o czym pisać zarówno w rubrykach towarzyskich, jak i kryminalnych. Finał burzliwego związku pani S. i pana R. był bowiem tragiczny.

 

Sekretny romans nie wystarczał

 W pierwszych latach XX wieku, bodajże w roku 1905, Feliks Rudziński, 30-letni właściciel niewielkiej posiadłości ziemskiej w miejscowości Chruścianka Józefacka w powiecie puławskim poznał niejaką Annę Stępniewską. Pannę niezwykłej urody i wdzięku.

Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Ona także pozostawała pod wielkim urokiem przystojnego, nieźle sytuowanego mężczyzny. Z tej miłości wynikł ambaras. Rudziński był żonaty, nie mógł więc jawnie romansować z Anną. Ukradkowe spotkania w małych hotelikach i pensjonatach nie rozwiązywały problemu. Obawiali się, że prędzej czy później, choćby za sprawą niedyskrecji personelu, wszystko się wyda.

- Nie możemy sobie na to pozwolić, ludzie by nas zjedli – mówił Feliks, a Anna ze smutkiem przyznawała mu rację.

Łącząca ich namiętność była tak silna, że zdecydowali się na radykalne rozwiązanie. Rudziński odszedł od żony i wyjechał z kochanką w siną dal. Popłynęli statkiem do Ameryki. Przebywali za oceanem kilkanaście lat. Nie wiadomo, czym się tam zajmowali. Wrócili do niepodległej już Polski.

Z oczywistych powodów nie zamieszkali w rodzinnej miejscowości Rudzińskiego. Osiedlili się w Chełmie. Przywieźli pewien kapitał w dolarach. W myśl zasady, że pieniądz robi pieniądz, postanowili korzystnie je zainwestować.

 

Café de Paris

 Na początku lat 20. ubiegłego wieku Chełm był prowincjonalnym miastem powiatowym, zaniedbanym, niezbyt czystym i niezbyt bezpiecznym. Jednakże z pewnymi szansami na rozwój. Mówiło się o przeniesieniu z Lublina do Chełma dyrekcji kolejowej i o budowie nowych osiedli.

Nie były to mrzonki, jak uważali pesymiści. W 1926 r. wspomniane inwestycje zaczęto realizować. Chełmowi przybyło mieszkańców i nowych miejsc pracy.

Rudziński i Stępniewska, dostrzegając ten potencjał, uznali, że jest to dobre miejsce na robienie pieniędzy. Nawet jeśli nie od razu, to w perspektywie kilku lat na pewno.

Zdecydowali się na branżę gastronomiczną. Zwrócili uwagę na lokal przy ulicy Lubelskiej 64. Działała tam znana niegdyś restauracja „U Króla”. Teraz jednak podupadała, nie miała niczego ciekawego do zaoferowania. Coraz częściej świeciła pustkami. W związku z powyższym właściciel nie wahał się zbyt długo z podjęciem decyzji o sprzedaży interesu parze reemigrantów z USA, która zaoferowała mu ładną sumkę w zielonych banknotach.

Nie upłynęło dużo czasu, gdy miejsce to zmieniło się nie do poznania. Nowi właściciele nadali lokalowi chwytliwą, z francuska brzmiącą nazwę „Café de Paris”. Postawili na nowoczesny wystrój, dobrą kuchnię i niewygórowane ceny. Goście mogli nie tylko smacznie pojeść i popić, ale także posłuchać muzyki w wykonaniu miejscowych artystów i potańczyć na dancingu.

Trudno powiedzieć, czy przed rozpoczęciem działalności Rudziński i Stępniewska robili wśród mieszkańców Chełma jakiś sondaż oczekiwań, czy też jako ludzie światowi z góry wiedzieli, jak się do tego zabrać. Tak czy inaczej, idealnie „Amerykanie” - jak ich nazywano - trafili w gusta chełmian. Popularność „Café de Paris” wzrastała z tygodnia na tydzień. Coraz trudniej było o wolny stolik. A właściciele liczyli zyski. 

 

Precz z tą spelunką!

 Wszystko działało bez zarzutu do czasu, kiedy lokal upodobała sobie tak zwana „złota młodzież”. Byli to zarówno synowie i córki notabli chełmskich, jak i przedstawiciele miejscowego półświatka. I jedni i drudzy nie liczyli się z pieniędzmi, toteż spędzali mnóstwo czasu w popularnej restauracjo-kawiarni.

Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie ich zachowanie. Jak to młodzi, czasem przesadzili z alkoholem. W stanie wskazującym wszczynali awantury, wypłaszając z lokalu spokojnych konsumentów. Wrzeszczeli po nocach, mieszkańcy pobliskich domów nie mogli spać. Załatwiali się w bramach i na podwórkach. Były też policyjne doniesienia o pobiciach.

Zwracanie im uwagi przeważnie nie skutkowało, uważali bowiem, że wszystko im wolno, skoro zostawiają tu mnóstwo gotówki. Do tego dochodziły jeszcze kawiarniane romanse, zdrady i inne skandale obyczajowe.

Początkowa sympatia, jaką cieszył się lokal prowadzony przez parę „Amerykanów”, zaczęła się ulatniać. Zastępowała ją coraz silniejsza niechęć. „Café de Paris” przestała być miejscem, w którym każdy może miło spędzić wolny czas. Miała teraz opinię spelunki, gniazda zepsucia, rozpusty i hazardu, gdzie swobodnie czują się tylko podejrzane indywidua. Zaś porządni ludzie powinni ten lokal omijać szerokim łukiem.

Chełmianie w coraz bardziej stanowczym tonie domagali się zrobienia z tym porządku. W prasie pojawiły się niepochlebne notatki. Oskarżano właścicieli o nielegalny wyszynk alkoholu w godzinach niedozwolonych. Podobno ktoś widział, jak obsługa nalewała wódki do filiżanek służących do kawy, i nie był to odosobniony przypadek.

Niewykluczone, że część zarzutów pod adresem popularnej restauracji została wyssana z palca lub wyolbrzymiona przez zazdrosną konkurencję. Nie dało się jednak ukryć, że było w tym sporo prawdy.

 

Diaboliczny plan

 Sytuacja stawała się na tyle poważna, że kochankowie musieli ukrócić zachowanie tych, na których się skarżono. W przeciwnym razie groziły im surowe konsekwencje karno-administracyjne, łącznie z zamknięciem lokalu.

Zapewne nie ociągaliby się z tym, gdyby nie ich problemy osobiste. Byli ze sobą już 18 lat. Anna Stępniewska dobiegała pięćdziesiątki. Nadal była atrakcyjną kobietą, z dużą klasą, lecz niestety jej uroda zaczynała więdnąć.

Natomiast Feliks Rudziński wciąż jako mężczyzna miał duże potrzeby. Starzejąca się kochanka już go nie pociągała, więc zaczął się uganiać za młodszymi kobietami. A że w „Café de Paris” takich nie brakowało, bez problemu nawiązywał z nimi znajomości. Często widywano go flirtującego z młodymi, urodziwymi bywalczyniami restauracji. Bynajmniej nie krył się z tym.

- Jak możesz, przecież Anna to wszystko widzi i na pewno okropnie cierpi – zwrócił mu uwagę znajomy. Ale Rudziński lekceważąco wzruszył ramionami.

- Ona mnie nic nie obchodzi. Ja już jej nie kocham, moja miłość do niej się skończyła – odpowiedział.

Stępniewska rzeczywiście widziała, co wyprawia Feliks, ale nie miała wpływu na jego zachowanie. Cierpiała jej kobieca duma. Popadła w melancholię i coraz częściej zagłuszała ją alkoholem, upijając się na smutno.

Rudziński wykorzystywał jej słabość do alkoholu, żeby wysadzić ją z interesu. Chciał ją do reszty skompromitować. Wydał odpowiednie dyspozycje pracownikom restauracji, z których wszyscy byli po jego stronie. Mieli pilnować, aby butelka kobiety zawsze była pełna.

 

Tam leży trup!

 W niedzielę, 8 lipca 1923 roku, krótko przed północą na komisariat policji w śródmieściu Chełmie przyszli ludzie z informacją, że pod lokalem „Café de Paris” leży na chodniku kobieta. Przypuszczalnie nieżywa. Dodali, że jest to współwłaścicielka restauracji Anna Stępniewska.

Do miejsca zdarzenia udał się z ekipą funkcjonariuszy kierownik wydziału karnego komisariatu, aspirant Marchewka. Okazało się, że  wiadomość o śmierci Stępniewskiej jest mocno przesadzona. Kobieta żyła, ciężko i chrapliwie oddychała, zionąc alkoholem. Była mocno obolała. Wezwany lekarz miejski, doktor Sagatowski zbadał ją i stwierdził u niej złamanie szczęki oraz dwóch żeber. Ranna trafiła do szpitala świętego Mikołaja.

Policja, po przeprowadzeniu dochodzenia, ustaliła, że do wypadku doszło bez udziału osób trzecich. Przesłuchiwani pracownicy restauracji zeznali, że tego dnia pryncypałowa nadużyła mocnych trunków. Widzieli, jak będąc w mieszkaniu, znajdującym się w tym samym budynku co lokal, podeszła do okna i zaczęła coś niewyraźnie bełkotać. Naraz wychyliła się zbyt mocno, straciła równowagę i spadła z drugiego piętra.  Feliks Rudziński nie został przesłuchany. Nie było go tego dnia w Chełmie.

Po tym żałosnym spektaklu Anna Stępniewska rzeczywiście była skończona. Długo leczyła obrażenia. Natomiast jej były kochanek nie zasypiał gruszek w popiele. Szybko sprzedał „Café de Paris”, ale nie podzielił się z partnerką pieniędzmi. Całą sumę – 80 milionów marek polskich – zagarnął dla siebie.

 

Nie daruję ci, łobuzie!

 W Chełmie nie czuł się zbyt dobrze. Złe języki dosięgły nie tylko Annę, ale rykoszetem również jego. Postanowił – przynajmniej na jakiś czas – wrócić do żony.

 14 września 1923 roku z walizką wypełnioną pieniędzmi wsiadł do pociągu. Miał szczerą nadzieję, że jego drogi z byłą kochanką rozeszły się na dobre i nigdy się już nie zejdą.

Był jednak w błędzie. Nie docenił jej. Anna sobie tylko znanym sposobem dowiedziała się o sprzedaży restauracji. Nie miała zamiaru zostać z niczym. Postanowiła odebrać to, co jej się należało i przy okazji odegrać się na podłym oszuście. Jej plan zemsty był równie perfidny, jak jego knowania.

Gdy pociąg zatrzymał się na dworcu w Lublinie, do Rudzińskiego podeszło dwóch policjantów z komisariatu kolejowego. Usłyszał, że jest zatrzymany.

- O co chodzi? Nie zrobiłem nic złego, więc to musi być jakaś pomyłka – obruszył się mężczyzna.

- Mieliśmy doniesienie pani Anny Stępniewskiej, że dokonał pan kradzieży 80 milionów marek na jej szkodę.

W Rudzińskiego jakby strzelił piorun. Zdenerwowany zaczął krzyczeć, że to wierutne kłamstwo. Jednak funkcjonariusze wzięli go między siebie i kazali iść z nimi na komisariat. Powiedzieli, że pani Stępniewska też tam jest, więc sprawa rzekomej kradzieży powinna zostać szybko wyjaśniona.

Anna już na niego czekała. Bez cienia litości powtórzyła swe oskarżenie pod adresem Feliksa. Doszło między nimi do gwałtownej sprzeczki. Komendant komisariatu z trudem zaprowadził spokój. Oświadczył, że w sprawie kradzieży będzie przeprowadzone śledztwo, zaś pieniądze jako ewentualny dowód przestępstwa policja musi zatrzymać w depozycie.

Rudziński straszliwie pobladł, gdy to usłyszał. Nagle wyciągnął z kieszeni rewolwer systemu „Mauser” i strzelił sobie w głowę. Poniósł śmierć na miejscu, kula wyszła przez kość czołową. Nie wiadomo, jakie były dalsze losy Anny Stępniewskiej...

Czytaj także:

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Kazio 14.07.2023 10:36
Dziękujemy i prosimy o jeszcze

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama