Mowa, którą rozumie niewielu
Dziecięcy pokój. Wszędzie widoczne są kolorowe albumy, kredki, ołówki, bloki. A pośród nich mały chłopiec. Z dużym wysiłkiem sięga po kolejne przybory i uparcie przenosi zmęczoną dłoń nad kartkę papieru. Drży. Po drobnych palcach powoli ściekają krople potu. Walczy, nie poddaje się, mimo tego, że wewnętrznie krzyczy z bólu i cierpienia.
- Illia był całkiem normalnym dzieckiem. Śmiał się, gaworzył, mówił „mama”, „tata”. Ale zauważyliśmy, że w pewnym momencie zaczęło się z nim dziać coś niepokojącego – wspomina pani Tetiana.
Illia przestał mówić, zamknął się w sobie. Problem zaczęły sprawiać mu nawet drobne, codzienne czynności. Ale to nie jego fizyczność była dla niego największym ciężarem. Nie potrafił wyrazić tego, co przeżywał. I codziennie spotykał z murem obojętności i niezrozumienia. Łatwiej było w przedszkolu, gdzie jego choroba jakoś „ginęła” w ogólnym chaosie, jaki mają zwyczaj wprowadzać swoją obecnością małe dzieci. Prawdziwa gehenna zaczęła się w szkole.
- Na Ukrainie panował niestety powszechny pogląd, który społeczeństwo wyniosło z czasów radzieckich - „Masz problemy z głową, to powinieneś siedzieć w domu, nie pokazywać się, nie sprawiać problemów”. Pewne wzorce przeniesiono też niestety do systemu edukacji. Nauczycielka Illii, która miała pełnić funkcję osobistego tutora mojego syna, potrafiła go uderzyć, wyzywać. Często też pytała „Po co przyszliście? Niech Ilja siedzi w domu”. Mam nadzieję, że teraz jest już inaczej. Wówczas nie wytrzymałam tego, wyjechaliśmy do Polski – mówi matka młodego artysty.
Był 2016 rok. Wyjazd wywrócił życie rodziny do góry nogami. Pani Tetiana musiała zapisać się na studia dzienne i od razu zaliczyć pierwszy semestr. Jeśli nie spełniłaby tych warunków, dzieciom nie zostałby przedłużony okres obowiązywania karty pobytu.
- Nie znałam języka, a oczekiwano ode mnie ukończenia studiów! Dzisiaj się z tego śmieję, ale mówię, że przez te siedem lat przekroczyliśmy siedem piekielnych kręgów. Ale nie żałuję, to była bardzo dobra decyzja – mówi Ukrainka.
By odrodzić się jak feniks z popiołów...
Illia odzyskał w Polsce pewność siebie, wyprostował plecy, przestał się garbić. Spotkał się z szacunkiem i zrozumieniem. Jest lubiany przez kolegów i nauczycieli. Uczęszcza do specjalnej szkoły i na zajęcia, gdzie może rozwijać swoje pasje.
- Znalazł wspólny język z młodym nauczycielem rysunku. Przed wyborem placówki odwiedziliśmy kilka innych, a tutaj został od razu na 2,5 godziny intensywnych zajęć. To był dla mnie znak, że odnalazł swoje miejsce – mówi Novikowa.
Dzisiaj Illia ma 17 lat. Do Polski przyjechał wspólnie z rodziną w momencie największej "burzy i naporu", jakie przezywał w swoim wnętrzu. Był zmęczony chorobą i ludźmi. Kiedy pani Tetiana koresponduje ze znajomymi i pyta, jak radzą sobie w tym trudnym dla rodziców okresie, to dziękuje opatrzności za to, że jej syn ma swoją sztukę, swój język, dzięki któremu może przepracowywać to, co trudne.
- Dla mojego syna sztuka to wszystko, co ma najcenniejszego. Ja mogę porozmawiać ze swoją koleżanką, pokłócić się, pośmiać, ale on komunikuje się tylko poprzez rysunek, czasami coś ulepi, wyrzeźbi. Kiedy wychodzimy na spacer, zawsze ma przy sobie małą kulkę plasteliny, nieustannie nad czymś pracuje – mówi ukraińska artystka.
Pokój. Mały chłopiec siedzi na podłodze i przypatruje się swojej pracującej mamie. Uważnie śledzi jej ruchy. Małe, piękne oczy przesuwają się zgodnie z ruchem jej przybrudzonych farbą dłoni. Rejestrują, rysują na niewidzialnych stronicach podświadomości cenne obrazy. Widzi, jak spod spracowanych dłoni wrastają nagle piękne przedmioty.
- W tych rysunkach jest zapisane całe jego życie. Są pełne cierpienia, wewnętrznej walki, wysiłku, bólu, ale też radości, jakiejś nadziei. Rejestrują nawet stany jego zdrowia. Dni lepsze i gorsze. W ten właśnie sposób zaczął odzyskiwać szacunek do siebie, rozumieć swoje stany i otaczający świat. Proszę zauważyć. Ta kreska. Rysowana jest drżącą, zmęczoną dłonią. Tzw. drobna motoryka to jego ciągła walka – wyjaśnia mama Illii.
Nie sprawiaj problemów
Pokój. Mieszkanie we wstrętnym, radzieckim wieżowcu. Tak szarym, jak szare jest życie jego mieszkańców. Na tapczanie siedzi skulony wielki, niemal dwumetrowy facet. Nie wychodzi. Obojętnym wzrokiem obserwuje to, co dzieje się za oknem. Roziskrzone niebo. Wokół spadają rakiety, giną ludzie. Ale on nie może wyjść. Nie potrafi. Nie zejdzie do schronu, choćby żelbetowy sufit miałby mu się zwalić na głowę. Obok, w kuchni, razem z nim, czuwa jego matka. Nie pójdzie sama. Jeśli zginą, to razem. Jeśli przeżyje, nie będzie w stanie wyciągnąć spod gruzów 100-kilowego ciała. Mężczyzna siedzi. Czeka. Ma autyzm.
- Wie pan, chyba niewiele osób jest w stanie zrozumieć drogę, jaką przeszliśmy do tej pory. Tutaj, w Polsce, spotkaliśmy się ze świetną opieką, pięknymi ludźmi, wychowawcami. Tam zakazano nam żyć. Moje koleżanki, które borykają się z podobnymi problemami, czekają na śmierć. Nie są w stanie pomóc swoim dzieciom. Nie mogły przed wojną, a tym bardziej teraz.
Na policzkach mamy pojawiają się łzy. Ale wierzy, że im udało się ocaleć właśnie po to, aby nieść nadzieję innym. Żeby powiedzieć pogubionym rodzinom, że „jest nadzieja!”. Że nie są sami...
- Właśnie to chcielibyśmy przekazać podczas naszej wystawy. Sztuka to jedno z najlepszych, a może i najlepsze narzędzie terapeutyczne, jakie znam. Mój syn odzyskał dzięki niej godność, nie utracił do końca wiary w to, że jest potrzebny, cenny. Dzięki sztuce „podniósł głowę” - podkreśla Novikova i ma nadzieję, że wernisaż prac Ilji sprawi wszystkim dużo radości.
Prace nastolatka będzie można oglądać w piątek, 1 września, w restauracji „Dumka”. Wernisaż wystawy zaplanowano na godzinę 15.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze