Marcin Petruk: Wróciłeś do ringu i to w pięknym stylu, a w dodatku odnosząc zwycięstwo w Stanach Zjednoczonych, gdzie boks odgrywa bardzo ważną rolę kulturową. Jak wspominasz zarówno walkę, jak i pobyt po drugiej stronie świata?
Michał Soczyński: Prawdę mówiąc, nie mogłem doczekać się powrotu między liny i cieszę się, że mogło się to odbyć podczas wydarzenia takiej rangi. Boksowałem w Newark w stanie New Jersey, gdzie w pierwszej rundzie znokautowałem Demetriusa Banksa. To dla mnie bardzo ważna walka, ponieważ wróciłem do zawodowego sportu po ponad rocznej przerwie, po drodze zmieniłem promotora i podpisałem kontrakt z grupą KnockOut Promotions. Co do Stanów Zjednoczonych, to bardzo mi się tam podobało, byłem tam pierwszy raz, ale chciałbym wrócić. Boks jest tam istotnym elementem, wręcz magicznym, czuć jego ducha. Było to dla mnie cenne doświadczenie, które powtórzę, mam nadzieję, walcząc o tytuł mistrza świata, ponieważ jest to niezmiennie cel, do którego dążę.
MP: Na Twój powrót na ring czekało bardzo wiele osób, chociaż po drodze dało się też słyszeć pojedyncze pogłoski, że kończysz karierę. Podejrzewam, że coś takiego nawet nie przyszło Ci na myśl?
MS: Oczywiście, że nie, wręcz przeciwnie. Czas nieobecności w ringach był dla mnie przełomowy, poświęciłem go rodzinie i żonie, na świat przyszła też nasza córeczka, więc jestem szczęśliwy i spełniony. Jednak bardzo często myślałem o treningach i o tym, żeby znów krzyżować rękawice i dawać radość sobie, bliskim oraz kibicom. Cieszę się, że do tego wracam i że znów będę mógł reprezentować region i kraj.
MP: Skoro już o tym mówimy, to kiedy możemy spodziewać się Twojej następnej walki i jak obecnie wyglądają przygotowania?
MS: Trenuję dwa razy dziennie, zarówno w Centrum Sportów Walki Bastion w Chełmie, jak i w Fabryce Ogólnego Rozwoju, a także w Dorohusku. Mam nadzieję, że kolejny pojedynek stoczę już w kwietniu, chociaż ciężko powiedzieć, czy będzie to w kraju, czy za granicą. Cały czas czuwa nade mną Gabriel Sarmiento, rozpisuje mi plan, skupiamy się na wytrzymałości i poprawie wydolności. Niebawem udam się do niego do Hiszpanii i tam przyspieszymy tempo przygotowań.
MP: W swojej zawodowej karierze możesz pochwalić się naprawdę imponującym bilansem samych zwycięstw, do których przyczyniły się również nokauty. Niejednokrotnie podczas walk i transmisji komentatorzy mówią o Twoim potencjale, kilkukrotnie znalazłeś się w rankingach najbardziej perspektywicznych pięściarzy młodego pokolenia. W czym tkwi Twoja recepta na sukces?
MS: To dobre pytanie, ale myślę, że na pewno podstawą jest ciężka praca i wiara we własne możliwości w podążaniu do realizacji marzeń. Boks jest ważną częścią mojego życia i moją pasją. Myślę, że każdy sportowiec powie to samo, że jeżeli kochasz swoją dyscyplinę, to jedna z najlepszych motywacji. Podczas nieobecności przez ostatni rok pracowałem nad tym, żeby nie wypaść z rytmu i nie zapomnieć emocji, które mi zawsze towarzyszą, kiedy wchodzę do ringu. Dlatego też jestem jeszcze szczęśliwszy, że wszystko wróciło.
MP: Znany jesteś ze skuteczności w ringu, z lewego sierpowego i z nokautów, ale w ostatnich miesiącach dałeś się również poznać jako trener, Twoim wychowankiem jest m.in. Kornel Czajkowski z chełmskiego Bastionu. Co jest trudniejsze - być trenowanym, czy trenować kogoś?
MS: Bycie dla kogoś szkoleniowcem to piękna przygoda i mam nadzieję, że będzie trwała, ponieważ dużo przyjemności sprawia mi dzielnie się doświadczeniem, które sam zdobyłem. Zwłaszcza kiedy osoba, której przekazuję wiedzę, także czerpie radość z dyscypliny, która nas łączy. Zarówno trenowanie samemu, jak i kontrolowanie czyichś treningów wymaga sporo skupienia i determinacji, ale chyba, póki co, trudniejsze jest to drugie. Kiedy ćwiczę sam, wiem, co chcę osiągnąć, ponieważ cel jest cały czas w mojej głowie. Z kolei, kiedy przekazuje się komuś wiedzę i wpaja umiejętności, trzeba skupiać się na co najmniej kilku aspektach, motywować do dalszej pracy nad sobą i umieć podnosić na duchu albo konstruktywnie krytykować. Pamiętam, kiedy sam byłem jeszcze młody i przegrywałem walki z utalentowanymi przeciwnikami, ale się nie poddałem i później z nimi wygrywałem. Nie odpuszczałem, byłem zdeterminowany i można powiedzieć, że dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. Staram się to też przekazywać podczas treningów, żeby nie myśleć, że po pierwszym zwycięstwie świat będzie leżał u naszych stóp. Do sukcesu dochodzi się ciężką pracą i wyciąganiem wniosków, jak stawać się coraz lepszym, także po porażkach.
MP: Masz już na koncie tytuły mistrza Polski, sięgnąłeś po medal w europejskim czempionacie, cały czas podkreślasz, że marzenie bycia najlepszym na świecie jest Twoją siłą napędową. Kiedy zaczęło do Ciebie docierać, że to miano jest, miejmy nadzieję, w Twoim zasięgu?
MS: Szczerze mówiąc, myśl o tym pojawiła się we mnie, kiedy byłem jeszcze bardzo młody i razem z bratem oglądałem walki Mike'a Tysona. Zarówno on, jak i cały bokserski świat, jego otoczka i emocje, robiły na mnie już wtedy ogromne wrażenie i wymarzyłem sobie, że też będę mistrzem. Wiadomo, rzeczywistość później wszystko zweryfikowała, a życie okazało się najlepszym nauczycielem i sprowadziło na ziemię. Staram się jednak dążyć do celu krok po kroki, czerpiąc radość z pięknej przygody, jaką jest ta dyscyplina. Myślę, że każdy pięściarz powie to samo, że pięściarstwo to nie "mordobicie", tylko sztuka i pasja, dla których można się poświęcić i poczuć ich kunszt.
MP: Wielokrotnie mówiło się i mówi o Twoim talencie, potencjale i zwycięstwach. Myślę, że można też dodać, że dla młodego pokolenia pięściarzy możesz być wzorem do naśladowania. A kim Ty się obecnie inspirujesz?
MS: Trudno powiedzieć i trudno mi kogoś wskazać, ponieważ staram się już podążać własną ścieżką. Ale kiedy zaczynałem trenować boks, zawsze podziwiałem pięściarzy, którzy święcili triumfy w latach 90. i na przełomie wieków, czyli m.in. wspomniany Mike Tyson, Arturo Gatti, Jack Dempsey czy Joe Louis. Wciąż mam do nich ogromny szacunek, później doszli jeszcze chociażby Floyd Mayweather i Evander Holyfield. Lubiłem oglądać ich walki, w których widać było charakter, dzięki któremu w nich wszystkich upatrywałem swoich idoli. Chciałbym kiedyś być jak oni i to moje kolejne marzenie. Cały czas mam wsparcie od bliskich i kibiców, walczę również dla nich, i postaram się nie zawieść, póki nie osiągnę celu.
Teraz czytane:
Napisz komentarz
Komentarze