Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Stachniuk Optyk
Reklama

Gm. Leśniowice. TEŚĆ Z PIEKŁA RODEM. Nawet wdowa nie miała pretensji do zabójcy...

- Może były 4 ciosy, a może i 5. Dokładnie nie pamiętam. Chyba doznałem szoku. Wiem, że waliłem siekierą na oślep, a krew tryskała dookoła – wyjaśniał w sądzie oskarżony o zabójstwo. Mówił cichym, zawstydzonym głosem, jak gdyby sam nie chciał wierzyć w to, co zrobił.
Gm. Leśniowice. TEŚĆ Z PIEKŁA RODEM. Nawet wdowa nie miała pretensji do zabójcy...

Na proces Artura K. przyjechało do Lublina z Horodyska ze 30 osób. Ci, dla których zabrakło miejsca w sali rozpraw, czekali na korytarzu. Nikt nie odchodził. Ogólna sympatia publiczności była nie po stronie ofiary, lecz sprawcy. Ludzie zapowiedzieli protest do samego ministra sprawiedliwości, jeśli wyrok będzie zbyt surowy.

- Artur miał anielską cierpliwość, że tyle wytrzymał. No ale w końcu i jemu musiały puścić nerwy – stwierdził jeden ze świadków obrony. Nawet wdowa po Antonim C. nie ma pretensji. Powiedziała, że mąż zasłużył sobie na śmierć.

Miłe złego początki

W 1979 r. Artur K. ożenił się z córką Antoniego i Teresy C. Młodzi i teściowie mieszkali w jednym domu. Wkrótce na świat zaczęły przychodzić dzieci. W ciągu 16 lat Artur i Wiesława spłodzili czwórkę potomstwa. Ośmiu osobom nie było lekko żyć z dwóch hektarów ziemi. Żeby zapewnić rodzinie lepszy byt, Artur zatrudnił się w Cementowni Chełm. Codziennie rano biegł na przystanek autobusowy, a po skończonej zmianie wracał do Horodyska i pomagał teściom i żonie w polu. Zdarzało się, że niemal dosłownie padał ze zmęczenia. Nie miał jeszcze 40 lat, ale wyglądał na starszego o co najmniej 10.

Chociaż było ciężko, a czasami wszystkiego się odechciewało, rodzina żyła zgodnie. Wspólnie gospodarowali i wspólnie dzielili się zyskami. Bodaj w roku 1980 Antoni C. przepisał na córkę ziemię i budynki. Młodzi dokupili jeszcze gruntu i maszyn, co pozwoliło zwiększyć produkcję rolną. Cementownia też nie płaciła najgorzej. Artur K. zrobił kurs prawa jazdy i kupił malucha po wypadku. Jako zdolny mechanik doprowadził auto do stanu używalności i odtąd nie musiał tłuc się do roboty pekaesem. Antoni i Teresa byli dumni, że mają takiego sprytnego i pracowitego zięcia.

Jednak w miarę upływu lat staremu zaczęło – jak to się mówi – odbijać. Zaczął krzywo patrzeć na Artura i Wiesławę i coraz częściej robił im wymówki. Miał do nich pretensję, że przepuszczają pieniądze na głupoty, np. kupują nowe meble, telewizor, a dzieciom fundują kolonie i obozy. - Ja się bez tego wszystkiego obyłem i jakoś wcale nie jestem głupszy – burczał.

Jak świat światem, starzy nigdy nie rozumieli młodych. Toteż Artur i Wiesława niespecjalnie przejmowali się tymi wymówkami. Tym bardziej, że żona Antoniego była po ich stronie.

 - On już taki jest, musi sobie pogadać – tłumaczyła męża.

 

Był za potulny...

Niestety, Antoni C. nie ograniczał się do gadania. Zły, że córka, zięć, a nawet wnuki nie traktują go poważnie, zaczął wszystkim coraz bardziej dokuczać. A to wyłączał w całym domu prąd, a to zamykał bramę na podwórko, żeby Artur nie mógł wjechać samochodem, a gdy zwracali mu uwagę, mówił, że jest u siebie i wszystko mu wolno.

Ale to jeszcze nic. Zaczął po kryjomu sprzedawać narzędzia i maszyny, które od lat stanowiły własność córki i zięcia. Część gotówki przepijał, a resztę lokował na książeczce oszczędnościowej na hasło. Znał je tylko on. Nikt inny. Nawet jego żona nie miał dostępu do tych pieniędzy.

Najbardziej czepiał się Artura K. Zabraniał mu korzystania z jego własnego traktora. Złośliwie spuszczał mu paliwo z baku. Po pijanemu wyzywał go od najgorszych, groził mu i wypędzał z domu. Zięć, z natury spokojny i układny, zawsze mu schodził z drogi i we wszystkim ustępował. Był zbyt sterany życiem, by toczyć z nim wojny.

- Czasami aż się na niego złościłam, że taki potulny, każdy na głowę by mu wszedł – powiedziała w sądzie teściowa. - Może jakby się raz i drugi odciął Antkowi, wszystko inaczej by się potoczyło.

 

Miarka się przebrała

W 1994 r. w ich wspólnym domu rozpętało się piekło. Antoni C. stał się nie do zniesienia. Praktycznie nie trzeźwiał i codziennie prowokował kłótnie. Do córki zwracał się nie inaczej niż "k....o" lub "szmato", do zięcia: "s...nu", "złodzieju". Coraz częściej wykrzykiwał, że wszystkich pozabija i "g...o mu za to zrobią".

To było w Sylwestra. Najstarszy syn Artura i Wiesławy szykował się na imprezę z kolegami i koleżankami. Antoniemu C. nie spodobało się, że wnuk zbyt długo, jego zdaniem, siedzi w łazience i używa wody. 

- A ja za to wszystko płacę – mamrotał. 

Gdy chłopak wreszcie wyszedł, pijany dziadek rzucił się na niego z siekierą. 

- Byłby go zabił, gdyby Paweł w porę nie odskoczył – zeznała na procesie Wiesława K.

Wtedy miarka się przebrała. Po Nowym Roku córka złożyła w prokuraturze skargę na ojca o uporczywe znęcanie się nad rodziną. Sąd Rejonowy w Krasnymstawie skazał Antoniego C. na 1,5 roku więzienia z warunkowym zawieszeniem kary na 3 lata,

Niczego to nie zmieniło. Antoni C. niepomny tego, że jeśli znowu zrobi coś podobnego, pójdzie za kraty, w dalszym ciągu "umilał" swoim najbliższym życie. Tylko ze względu na wstyd przed sąsiadami córka nie składała na niego kolejnego doniesienia. Szkoda jej było też matki, którą podłe zachowanie męża doprowadziło do udaru i częściowego paraliżu jednej części ciała. Jego chora żona nic a nic nie obchodziła. Zdarzało się, że zamykał ją w domu, a sam szedł na wódkę albo gdzieś wyjeżdżał i przez kilka dni nikt nie wiedział, co się z nim działo.

- Wiem, że to grzech, ale czasami życzyliśmy mu, żeby już nie wrócił. Żeby zamarzł gdzieś w rowie albo żeby potrącił go samochód – mówiła w sądzie Teresa C.

 

Zszedł mu z oczu

Antoni C. był tak bezczelny, że skarżył się na policji, że zięć i córka okradają go. Ileż to razy przeżywali upokorzenie, gdy musieli iść na komisariat i tłumaczyć, że to oni są okradani. A rzeczy, które rzekomo wynieśli z domu, ojciec sprzedał na wódkę.

Po którejś z rzędu awanturze Artur K. stwierdził, że tak dalej być nie może. 

- Widzę, że on mnie po prostu nienawidzi. No to zejdę mu z oczu i będzie spokój – powiedział do żony.

Wyprowadził się i zamieszkał w hotelu robotniczym w Chełmie. Rodzinę odwiedzał tylko raz w tygodniu. Spokoju jednak nie było. Antoni C. jakby tylko czekał na pojawienie się w domu zięcia. Gdy ten wchodził do mieszkania, zaczynało się piekło: wyzwiska, groźby, bezsensowne oskarżenia. Artur K. przypłacił to silną nerwicą. Zaczął się jąkać, nie mógł opanować drżenia rąk, stał się roztargniony i nieuważny. Kierownik w pracy kazał mu się wziąć za siebie.

- Wiem o twojej sytuacji, ale jak spowodujesz wypadek, nie będzie zmiłuj. Obaj bekniemy – ostrzegał go.

 

Ty pójdziesz siedzieć, nie ja!

5 czerwca 1995 r. Antoni C. zjawił się wczesnym rankiem na Komisariacie Policji w Leśniowicach i – po raz już nie wiadomo który – złożył zawiadomienie o kradzieży, popełnionej na jego szkodę rzekomo przez zięcia i córkę.

- A co tym razem ukradli? Worek dolarów czy kolię z brylantami? - funkcjonariusze nie kryli ironii. Zbyt dobrze znali charakter tego człowieka i mogli iść o zakład, że stary znowu chce dokuczyć najbliższym, oskarżając ich o kradzież, której wcale nie było.

- E tam, żarty się panów trzymają – uśmiechnął się krzywo Antoni C. - Skąd u mnie dolary? Dwa silniki i pompę wodną zakosił mi ten złodziejski chwost, razem z tą swoją flądrą. Aż płakać mi się chce, gdy pomyślę, że to moja rodzona córka...

Przepisy są przepisami. Skoro było zgłoszenie kradzieży, to trzeba pojechać do Horodyska i wszystko sprawdzić. Tym razem Artur K. słysząc, o co jest podejrzewany, nie stulił po sobie uszu. Przy policjantach uderzył teścia pięścią w twarz, krzyczał, że go zabije i zrobi to jeszcze dzisiaj. Musieli jakoś ich rozdzielić. To, co policja usłyszała z ust Artura K., kwalifikowało się jako groźby karalne. Powinni skuć go kajdanki i przewieźć na "dołek". Nie chcieli jednak uciekać się do takich środków. Było im go żal.

Nieoczekiwanie wyjście z kłopotliwej sytuacji znalazł Antoni C. Powiedział, że boi się zostać pod jednym dachem z zięciem i zażądał od policjantów, żeby go odwieźli do Leśniowic, gdzie mieszkała jego siostra. Gdy już siedział w radiowozie, zawołał do zięcia, że oskarży go o pobicie.

 - I to ty pójdziesz siedzieć, nie ja! - dodał ze złośliwym rechotem.

Po odwiezieniu Antoniego C. do siostry jeden z policjantów postanowił raz jeszcze pogadać z Arturem K. Udał się do niego i powiedział mu, żeby nie robił nic głupiego. Nie warto, szkoda żony i dzieciaków. Artur był już spokojny. Zapewnił, że nie groził teściowi na poważnie. Chciał go tylko nastraszyć, a uderzył w nerwach. Obiecał, że to się już nie powtórzy. Policjant uwierzył.

czytaj także: 

 

Przyjeżdżajcie, czekam w domu

Następnego dnia, około godziny 10 Artur K. powiadomił komendę policji w Chełmie, że zabił teścia kilkoma uderzeniami siekiery. 

- Przyjeżdżajcie po mnie, będę czekał w domu – powiedział do oficera dyżurnego i rozłączył się.

Rzeczywiście, czekał. Na posesji była już karetka pogotowia. Artur K. na widok zbliżającego się radiowozu otworzył drzwi. W przedpokoju ratownicy pochylali się nad leżącym w kałuży krwi starszym mężczyzną. Lekarz mógł jednak tylko stwierdzić zgon 73-letniego Antoniego C.

Artur K. został zatrzymany. Prokuratura Rejonowa w Chełmie postawiła mu zarzut zabójstwa teścia. Przyznał się do winy już w trakcie wstępnego przesłuchania. Później mówił to samo podczas postępowania przygotowawczego i na rozprawie w sądzie.

Na 6 czerwca 1995 r. wziął urlop w pracy, bo czekało go sadzenie ziemniaków. Od wczesnych godzin był w polu. O 9.30 poszedł do domu zjeść drugie śniadanie. Podgrzał sobie kapustę. W pewnym momencie usłyszał, że teść wchodzi na ganek. Antoni C. pierwsze kroki skierował do kuchni. Krzyknął do zięcia, żeby się wynosił, a traktor ma zostać na podwórzu. Artur K. nie zareagował. Jadł w milczeniu. Teść gdzieś wyszedł. Po chwili znowu był w kuchni. W lewej ręce trzymał nóż.

- Chciał mnie ugodzić w plecy. Szybko wstałem i odebrałem mu ten nóż. Gdy wyprowadziłem go z kuchni do przedpokoju, teść chwycił naraz siekierę z podłogi przy ścianie i zamachnął się nią na mnie – wyjaśnił Artur K.

Po krótkiej szamotaninie rozbroił go, po czym chciał wyjść z domu. Był już w progu, gdy naraz odwrócił się i przyskoczył do Antoniego C., który stał przy drzwiach do kuchni. Uderzył go w głowę obuchem siekiery. Potem zadał mu jeszcze 3 albo 4 ciosy. Nie pamiętał dokładnie ile. Działał w jakimś amoku. Dopiero gdy teść osunął się na podłogę, a wokół jego ciała pojawiła się krew, Artur K. uświadomił sobie swój czyn. Pobiegł do sąsiadów, powiedział, że zranił teścia siekierą i poprosił o wezwanie karetki. Gdy pogotowie przyjechało, a ratownicy zajęli się Antonim C., od tych samych sąsiadów zatelefonował na policję i przyznał się do zabójstwa.

Artur K. trafił na obserwację psychiatryczną. Biegli stwierdzili, że w czasie popełnionej zbrodni miał ograniczoną zdolność pokierowania swoim postępowaniem. Został sprowokowany przez Antoniego C., który od wielu lat poniżał go i zachowywał się w stosunku do niego wrogo i agresywnie. Przez te wszystkie lata oskarżony pokornie znosił obelgi. Ale w końcu nie wytrzymał takiego traktowania. Był tylko człowiekiem. Żal, długo tłumiony gniew i poczucie krzywdy znalazły ujście po kolejnym incydencie wywołanym przez Antoniego C.

Odpowiadał za zabójstwo przed Sądem Okręgowym w Lublinie. Sędziowie wzięli pod uwagę całokształt okoliczności, które doprowadziły do tragedii, jak też pozytywną opinię, jaką oskarżony miał w miejscu zamieszkania i w pracy. Wyrok brzmiał: 3,5 roku pozbawienia wolności.

Czytaj także:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Malinowski Wacław 03.11.2022 08:52
Moim zdaniem Artur nie powinien siedzieć, mógłby otrzymać wyrok w zawiasach. A ponadto mam pytanie czy policjanci znający sytuację nie wiedzieli jak Antoni znęcał się nad rodziną i czy nie wiedzieli że Antoni wygrażał Arturowi i rodzinie? Uważam że tej tragedii można było zapobiec.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama