Polak ceniony przez Niemców
Rodzina pana Jana pochodzi z wioski Tuchanie. Jego dziadek był kowalem, cenionym fachowcem. Najczęściej podkuwał konie, ale realizował również wiele innych, wymagających zleceń. Niezależnie od tego prowadził gospodarstwo rolne. Praca rzemieślnika i rolnika pozwalała mu na zapewnienie rodzinie stabilnej egzystencji.
- Rodzeństwo dziadka również dorastało, jak to się wówczas mówiło, „na Tuchaniach”. Przed wojną było to zresztą naturalne zjawisko. Dzieci, które przychodziły na świat, dorastały i zakładały rodziny w swojej rodzinnej wiosce. Mój ojciec poszedł w ślady dziadka i postanowił zająć się kowalstwem. A niezależnie od tego prowadził również gospodarstwo rolne. Wówczas te gospodarstwa nie były duże, ale pozwalały na zapewnienie wszystkiego, co potrzebne do normalnego życia – wspomina pan Jan.
Tuż obok, w Radziejowie, funkcjonowała kolonia niemiecka. Została założona w wyniku parcelacji majątku dworskiego, który odebrano właścicielom po powstaniu styczniowym. Niemcy wykupili całą wieś, a ojca pana Jana, jako cenionego w okolicy fachowca, chcieli zatrudnić na stałe. Na zachętę otrzymał 6 mórg ziemi.
-Tę ziemię uprawiała praktycznie tylko moja mama. Ojciec miał stale jakieś zlecenia, naprawiał lub wykonywał od początku różne przedmioty, które były potrzebne w okolicznych gospodarstwach. Był ceniony, dlatego pracował w swoim warsztacie praktycznie przez cały rok. Pamiętam, że miał również pod swoją opieką grupę czeladników – mówi z dumą pan Jan.
Dzieciństwo wśród "kolonistów" czy "kolonizatorów"?
Polacy nazywali Niemców „kolonistami”, ale współpracę z nimi nawiązywali chętnie i często. Niemcy cenili umiejętności tutejszych rzemieślników, a Polacy otrzymywali w ramach współpracy dodatkowe działki pod uprawę.
- W Radziejowie Niemcy zorganizowali wszystko na miejscu. Mieli swojego kowala – mojego ojca, bednarza, stolarza, rymarza, zatem dysponowali fachowcami, których praca w gospodarstwie jest niezbędna. Dzięki temu byli praktycznie samowystarczalni – wyjaśnia pan Jan.
W tamtych, przedwojennych latach Niemcy w życie lokalnej społeczności włączali się tylko na niwie gospodarczej. Budowali pewien potencjał na przyszłość. Mieszkali w Polsce, ale stale otrzymywali pomoc ze strony swojego państwa. Mogli liczyć na zewnętrzne dostawy zboża, nasion na zasiew czy nowoczesnych maszyn rolniczych – takich, o jakich polscy gospodarze mogli wówczas tylko marzyć. Codzienną pracę mogli wykonywać przy pomocy kosiarek, żniwiarek czy nowoczesnych, jak na ówczesne realia, snopowiązałek. Mijały lata i zbliżała się nieuchronnie, o czym wiemy już z dzisiejszej perspektywy, przez nikogo nieprzewidywana hekatomba II WŚ.
- Niemcy włączali się w życie lokalnej społeczności jedynie z pobudek gospodarczych, można powiedzieć – biznesowych. Od polityki starali się stronić i to zjawisko trwało praktycznie aż do 1940 roku – mówi Basaj. I dodaje – Niemcy byli tutaj bardzo cenieni. Właśnie za swoją pracowitość, gospodarność, pewną kulturę bycia. Czerpaliśmy z ich doświadczeń pełnymi garściami, wiedzieliśmy, że z tych relacji możemy wynieść naprawdę wiele korzyści. I tak faktycznie było. W latach 30. Niemcy wybudowali w Radziejowie murowaną szkołę. Część pomieszczeń przeznaczona była na naukę, natomiast po drugiej stronie budynku funkcjonowała kaplica protestancka. To także wpłynęło bardzo pozytywnie na rozwój lokalnej społeczności – twierdzi Basaj.
Wspólnie budowali domy i rodziny
Niemcy swoje domy zakładali również w okolicznych miejscowościach – Bielinie i Syczowie. Były to ośrodki typowo polskie, więc stanowili tam, podobnie, jak i Ukraińcy, mniejszość narodowościową. Sąsiedzi starali się wieść pomiędzy sobą zgodne, dobre życie.
- Dosyć często były również zawierane małżeństwa polsko-niemieckie lub polsko-ukraińskie. Miałem kolegę o nazwisku Kolm, imienia niestety nie pamiętam. Jego ojciec był Niemcem. W czasie wojny cała rodzina wyjechała do Trzeciej Rzeszy, ale po wyzwoleniu powrócili tutaj, ale już bez ojca. Zginął w trakcie kampanii niemieckiej na wschodzie, w głębi Rosji. – mówi Basaj.
Roztrzaskany klejnot
Wrzesień 1939 roku zmienił wszystko. W tysiące drobnych kawałków rozprysła się atmosfera współpracy, wspólne plany, dążenia, szansa na jedność.
- Jesienią 1940 roku niemieckie władze okupacyjne zorganizowały w Radziejowie własny oddział, rodzaj komanda, w skład którego weszli nasi dawni sąsiedzi. Niektórzy otrzymali broń. Te relacje się zmieniły. Wdarł się niepokój, napięcie. To komando nie brało jednak udziału w żadnych akcjach przeciwko Polakom. Powstało, choć można się tylko tego domyślać, w celach obronnych. Na wypadek, gdyby doszło do jakichś lokalnych starć – wyjaśnia świadek tamtych wydarzeń.
Większość mieszkańców Radziejowa wyjechała do Trzeciej Rzeczy w grudniu 1939 i w marcu 1940 roku. Miejsce po nich zajęli Polacy z okolic Poznania.
- Swoje domy „Poznaniacy”, jak ich nazywaliśmy, opuścili, aby zrobić miejsce Niemcom. A tutaj przyjechali po to, aby z kolei zająć miejsce po Niemcach. Ironia losu... Pacyfikacji wsi Tuchanie, która miała miejsce w 1942, nie dokonali zatem Niemcy, którzy zamieszkiwali te tereny wcześniej. Mordu dokonały oddziały, które weszły na ten teren wspólnie z władzami okupacyjnymi (o pacyfikacji wsi Tuchanie, której 80. rocznica przypadała w 2022 roku, pisaliśmy obszernie w jednym z naszych artykułów – przyp. red.).
Polak, Ukrainiec - dwa bratanki?
Powszechnie wiadomo, że w czasie okupacji niemieckiej, ale i tuż po niej, w okolicach Hrubieszowa, który stanowił wówczas dla Dubienki główny ośrodek administracyjny, obserwowano wzmożoną działalność oddziałów Ukraińskiej Powstańczej Armii.
- Mogę powiedzieć, że w okolicach samej Dubienki takiej działalności wówczas nie zaobserwowano. Ukraińcy nie działali tutaj w sensie zbrojnym, ale niemniej miały miejsce pewne akty natury politycznej. Przybierały zazwyczaj formę spotkań informacyjnych czy wieców. W interesie Ukraińców działała zazwyczaj lokalna inteligencja np. nauczyciele – wyjaśnia naoczny świadek tamtych wydarzeń.
Do bezpośrednich aktów przemocy ze strony band UPA nie dochodziło na terenie Dubienki najprawdopodobniej dlatego, że w miejscowość stanowiła ośrodek kontrolowany przez oddziały AK.
Świat, który był panu Janowi bliski i który chronił oswojony w swoim sercu, rozsypał się na jego oczach. Po wojnie nic już nie było takie samo. Inne wyszły z wojny tutejsze społeczności. Innym życiem tętnią już i Dubienka, i Radziejów. Niemiecka szkoła obraca się powoli w ruinę, pnącza świeżych roślin wdzierają się pomiędzy spękane kamienie. A na dawnym, ewangelickim cmentarzu napotkać można tylko kilka starych krzyży. Pośród nich, jak krzyk pogrzebanych w czeluściach historii, wyziera czarna płyta, na której upamiętniono pomordowanych przez Niemców Polaków i Ukraińców. Stanowi wyrzut sumienia i wciąż wydaje się zadawać pytanie o to, dlaczego te narodowości stały się wobec siebie wrogie. A przecież było inaczej. Starali się stworzyć wspólnotę...
Czytaj też:
Napisz komentarz
Komentarze