Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Stachniuk Optyk
Reklama baner reklamowy

CO SIĘ STAŁO Z BOŻENĄ K.? Siostra zabiła ją tłuczkiem i odcięła głowę?

Wyłowione z Bugu fragmenty zwłok kobiety nie nadawały się do zidentyfikowania. Znajdowały się w stadium daleko posuniętego rozkładu. Specjalistom z Zakładu Medycyny Sądowej nie udało się ustalić przyczyny i czasu zgonu. Jednakże znalezione w marcu 1956 r. szczątki ludzkie odegrały istotną rolę w sprawie o zabójstwo.
CO SIĘ STAŁO Z BOŻENĄ K.? Siostra zabiła ją tłuczkiem i odcięła głowę?

Autor: http://um.wlodawa.eu/galeria/stare-fotografie/

W latach 50. ubiegłego wieku mieszkała we Włodawie rodzina K. Składała się z matki Petroneli, trzech dorosłych córek: Klementyny, Marceliny i Bożeny oraz syna Mariana. Można powiedzieć, że do rodziny należał również Stanisław J., kochanek najstarszej córki Klementyny. W sześcioro gnieździli się w dwuizbowej suterenie starej kamienicy na obrzeżach miasta. Rodzina K. była uważana we Włodawie za dziwaków, którzy – wszyscy bez wyjątku – mieli coś nie tak z głową.

 

Taki darmozjad nie powinien żyć!

Chociaż mieszkali w domu pełnym ludzi, to żyli własnym życiem, izolowali się od innych. Nie uczestniczyli w sąsiedzkich pogawędkach. Córki i syn Petroneli K., gdy byli dziećmi, uciekali od rówieśników jak od ognia. Żadne z sześciorga osób nigdy nie pracowało. Nie cierpieli jednak niedostatku.

Główny ciężar utrzymania rodziny spoczywał na Stanisławie J. Będący w wieku nieżyjącego ojca swojej "narzeczonej" mężczyzna zajmował się żebractwem. Najwięcej "zarabiał" przy straganach na Czworoboku w dni targowe. Wysiadywał też pod kościołami. Nie zawsze jednak wyżebrane pieniądze wystarczały na wyżywienie wszystkich. W gorsze dni Stanisław J. nakazywał Klementynie i Marcelinie wyjście wieczorem na ulicę i zarabianie prostytucją. Ponieważ miał ciężką rękę, której używał, gdy coś szło nie po jego myśli, zarówno "narzeczona", jak i średnia siostra, bez szemrania wykonywały polecenia Stacha.

Z zarabiania ciałem zwolniona była natomiast Bożena. Najmłodsza córka Petroneli nie nadawała się do tego. Tak jak i do wielu innych rzeczy. O ile u matki, sióstr i brata ociężałość umysłowa nie rzucała się w oczy, o tyle w jej przypadku nikt nie miał cienia wątpliwości. 22-letnia dziewczyna była jak dziecko, bała się ludzi, wierzyła we wszystko, co jej się mówiło. Odznaczała się nieposkromionym apetytem. Potrafiła wyjeść wszystko z garnków i dla innych już nie starczyło. Nie docierało do niej, że tak nie można. Z tego powodu rodzina często się na nią gniewała. Grozili, że oddadzą ją do zakładu. Najbardziej zawzięty był nieformalny szwagier Bożeny. Stanisław J. wielokrotnie  wykrzykiwał, że "taki tuman i darmozjad nie powinien żyć".

 

Oddali ją do zakładu?

Bożena K. zaginęła latem 1955 r. Mniej więcej od lipca nikt jej nie widział. Bojaźliwa i nieporadna dziewczyna rzadko wychodziła do miasta. Poniewierana przez domowników, przeganiana z kąta w kąt, całe dnie przesiadywała na podwórku lub kręciła się po korytarzu kamienicy. I oto naraz wścibskie sąsiadki, lubiące pół dnia spędzać z biustem na parapecie okna, przestały ją widywać. Ucichły też awantury, których powodem było obżarstwo Bożeny.

Z wypowiedzi matki wynikało, że oddała córkę do zakładu zamkniętego.

- Innego wyjścia nie było. A jakby wywołała pożar albo co? - tłumaczyła Petronela K. Bożena miała przebywać w szpitalu psychiatrycznym w Abramowicach (dziś jest to część Lublina). Ponieważ rodzina wielokrotnie zapowiadała, że ją tam umieści, wyjaśnienie nie budziło podejrzeń.

Z czasem jednak ludzie nabrali wątpliwości, czy to prawda. Ponoć słyszano krzyki dziewczyny, dobiegające z mieszkania zajmowanego przez rodzinę K. Podobno prosiła, żeby jej nie bili. Z ich piwnicy zaczęło zalatywać trupem. Smród był tak niemożliwy, że najstarsza córka Klementyna tłumiła go wodą kolońską. W tym celu bieliła też ściany w piwnicy. Tak przynajmniej zapewniała osoba, która rzekomo ją na tym przyłapała.

Plotki i niedomówienia na temat Bożeny utrzymywały się przez kilka lat. Wiedziała o nich miejscowa milicja, ale brzmiały tak niedorzecznie, że nie traktowano ich serio. Dzielnicowy bodaj tylko raz zapytał rodzinę K. o Bożenę. Zadowoliło go wyjaśnienie, że dziewczyna jest w zakładzie. Nie stwierdziwszy niczego podejrzanego, przestał się tą sprawą zajmować.

 

Zabiła siostrę i odcięła jej głowę

Domniemanym zaginięciem Bożeny K. z jakichś powodów zainteresowano się bliżej dopiero w marcu 1960 r. Milicja Obywatelska wszczęła oficjalne śledztwo. Na początek sprawdziła szpital w Abramowicach i ustaliła, że Bożena K. nigdy w nim nie przebywała. Potem przesłuchano rodzinę dziewczyny i wszystkich mieszkańców kamienicy z wyjątkiem Stanisława J. "Narzeczony" Klementyny K. od trzech lat bowiem nie żył.

Przesłuchanie okazało się nad wyraz owocne. Marian K., brat Bożeny, zeznał, że pewnego razu - na początku lipca bądź pod koniec czerwca 1955 r. - po powrocie ze spaceru, nie zastał w domu najmłodszej siostry. Zauważył natomiast ślady krwi na nożu, którym chciał ukroić chleb. Niedokładnie zmyte plamy krwi widoczne były także na podłodze.

- Co się stało? Gdzie Bożena? - zapytał rodzeństwo. Klementyna początkowo zwodziła go, mówiąc, że nie ma pojęcia. Jednak w obecności matki wyznała, że uderzyła siostrę tłuczkiem, gdyż tamta ukradła jej z torebki 100 zł. A potem pobita do krwi Bożena uciekła z mieszkania i do tej pory nie wróciła.

Zdaniem śledczych, w zeznaniu Mariana K. było coś z prawdy. Ale nie cała prawda. Wzięta w krzyżowy ogień pytań Klementyna K. przyznała się do zabójstwa siostry. Awantura z Bożeną miała w rzeczywistości o wiele bardziej dramatyczny przebieg. Klementyna zadała jej wiele ciosów w głowę drewnianym tłuczkiem. Waliła ją tak mocno, że w pewnym momencie Bożena upadła bez czucia na łóżko i przestała oddychać. Starsza siostra wystraszyła się, że ją zabiła. Żeby nie pójść do więzienia, postanowiła ukryć morderstwo.

- Sama nie dałabym rady. Poprosiłam więc Staszka, żeby mi pomógł i on się zgodził. Owinęliśmy Bożenę w kołdrę i znieśliśmy ją do piwnicy – zeznała w śledztwie.

Piwnica to jednak kiepskie miejsce na ukrycie zwłok. Nie mieszkali sami, a sąsiedzi byli wścibscy. Stanisław J. powiedział, że za kilka dni ciało zacznie cuchnąć i wszystko się wyda. Wpadli więc na inny pomysł. Klementyna K. odrąbała martwej siostrze głowę. Zrobiła to, żeby nie można było rozpoznać zwłok. Chcieli jeszcze bardziej je rozczłonkować, ale nie dali rady. W nocy przenieśli głowę i korpus nad Bug i wrzucili je do rzeki.

Klementyna K. trafiła do aresztu pod zarzutem zabójstwa. Pod kluczem znaleźli się także pozostali członkowie rodziny. Jak dowiodły dalsze przesłuchania, wiedzieli, co się stało z Bożeną, a Petronela K. pomagała nawet pozbyć się zwłok. Mieli odpowiadać za pomoc w ukrywaniu śladów morderstwa.

 

Może kogoś kryje?

Zgromadzony materiał dowodowy zawierał luki w kilku punktach. Chociażby w kwestii narzędzia zbrodni. Klementyna K. wyjaśniła, że zabiła siostrę tłuczkiem do ziemniaków. Tego tłuczka rodzina K. wciąż używała! Został zabezpieczony i poddany drobiazgowym badaniom laboratoryjnym, które nie wykazały na jego powierzchni najmniejszych nawet śladów krwi. Uznano, że krew najprawdopodobniej nie wniknęła zbyt głęboko w drewno, a w ciągu pięciu lat została całkowicie wypłukana. Czy jednak sąd będzie tego samego zdania co milicja i prokurator, a jeśli nie, to czy nie zażąda dostarczenia bardziej namacalnych dowodów?

Dalej: Klementyna K. zeznała, że do odrąbania głowy Bożeny posłużyła jej łopata. Łopaty również nie wyrzucili po tej makabrycznej czynności. Ale podobnie jak na tłuczku, technicy śledczy nie stwierdzili na niej obecności krwi. Ponadto eksperci wykluczyli możliwość odcięcia głowy łopatą w tak krótkim czasie, jaki podała podejrzana. Lepiej do tego celu nadawałby się np. duży tasak. Z pewnością jakiś tasak znajdował się w domu. Cóż z tego jednak, skoro Klementyna upiera się, że to była łopata? Chyba żeby przyjąć, że po tak długim czasie, zawodzi ją pamięć...

Były to drobne niejasności, ale nie dawało się ich jednoznacznie wytłumaczyć. W związku z czym pojawiła się wątpliwość zasadniczej natury: skoro Klementyna K. plącze się w szczegółach, to czy na pewno jest morderczynią? A może kryje prawdziwego sprawcę? Tym człowiekiem mógł być jej kochanek, który rządził w domu twardą ręką i szczególnie nienawidził Bożeny. Jednak Klementyna mogłaby się go obawiać, gdyby żył. A przecież Stanisław J. od trzech lat leżał na cmentarzu i nie stanowił dla niej zagrożenia. 

Zakładając, że hipoteza trzymała się w ogóle kupy, można było przyjąć jedno z dwojga. Albo kobieta czuła do Stanisława J. tak ogromny respekt, że nie chciała obciążać zbrodnią nawet jego pamięci, albo... No cóż, Klementyna K. nie była orłem intelektu. Badania psychiatryczne wykazały, że jej poziom umysłu oscyluje na granicy debilizmu. Być może to, co inni w lot dostrzegali i pojmowali, dla niej stanowiło barierę nie do pokonania...

 

Szukaj wiatru w Bugu!

Mimo iż podejrzana przyznała się do zabójstwa, sporym mankamentem, niepozwalającym na szybkie zamknięcie śledztwa, był brak zwłok. Skoro zostały wrzucone do rzeki, to po pięciu latach istniała niewielka szansa, że uda się je odnaleźć. Szukaj wiatru w Bugu! Tak czy inaczej, trzeba było szukać.

W tym celu zwrócono się do wszystkich terenowych jednostek milicji, znajdujących się na odcinku Bugu powyżej Włodawy. Nakazano funkcjonariuszom dokładne sprawdzenie meldunków, dotyczących znalezienia w rzece bądź w jej okolicy okaleczonych zwłok, poczynając od lipca 1955 r. O pomoc poproszono także radzieckie służby, gdyż istniało prawdopodobieństwo, że nurt zniósł ciało Bożeny K. na drugą stronę Bugu. 

A jednak natrafiono na ślad w Polsce. Szczątki ludzkie (najprawdopodobniej kobiety) zostały znalezione w przybrzeżnych zaroślach w pobliżu miejscowości Serpelice w marcu 1956 r. Tamtejsza milicja nie pokpiła sprawy. Przekazano fragmenty ciała do Zakładu Medycyny Sądowej. Lekarze potwierdzili, że były to zwłoki kobiety. Na podstawie badań kości określono w przybliżeniu jej wiek do 30 lat. Ze względu na to, że zwłoki nie były kompletne (brakowało m.in. głowy), a także z uwagi na znaczny stopień rozkładu i długi czas przebywania w wodzie, nie udało się ich zidentyfikować.

To mógł być brakujący element układanki. Pasował czas (od zabójstwa Bożeny K. do znalezienia w Bugu szczątków kobiety upłynęło kilka miesięcy), zwłoki były bez głowy. Śledztwo zostało zamknięte. Sprawa trafiła niebawem do Sądu Wojewódzkiego w Lublinie. Proces, tak jak się spodziewano, miał charakter poszlakowy. Klementyna K. (prawdopodobnie poinstruowana przez obrońcę) obciążyła współodpowiedzialnością za zabójstwo siostry nieżyjącego kochanka. Gdy Bożena nie oddychała po ciosach zadanych przez Klementynę, Stanisław J. zaczął ją dusić, bo nie miał pewności, czy dziewczyna nie żyje. Sąd po wysłuchaniu wszystkich zeznań i wyjaśnień uznał Klementynę K. winną morderstwa i skazał ją na 12 lat więzienia.

 

Nieoczekiwany zwrot

Zapewne do prokuratora i milicjantów, zajmujących się wyjaśnieniem zabójstwa Bożeny K., śledztwo, które prowadzili, przez długie jeszcze lata powracało w sennym koszmarze. Popełnili bowiem kardynalny i niewybaczany błąd!

Okazało się, że dzielnicowy z małego komisariatu we Włodawie miał większą policyjną intuicję niż oficerowie pionu kryminalnego z Lublina i Chełma. Uznanie, że rzekomo zaginiona dziewczyna została umieszczona przez rodzinę w zamkniętym zakładzie, nie wynikało z lenistwa czy naiwności milicjanta, lecz dowodziło u niego znajomości ludzkiej natury. Bo to, co usłyszał od Petroneli K., było prawdą. Bożena nie została zamordowana!

Wiele miesięcy po skazaniu jej siostry nastąpił nieoczekiwany zwrot. Dziewczyna odnalazła się cała i zdrowa! Przez cały czas przebywała w jednym z ośrodków dla chorych umysłowo w centralnej Polsce. Personel nie miał pojęcia, kim jest Bożena K. bo milicja nie pytała ich, czy osoba o tym imieniu i nazwisku figuruje wśród pensjonariuszy. Śledczy ograniczyli się do sprawdzenia szpitala w Abramowicach, ponieważ takie sygnały do nich docierały, zanim na dobre zajęli się sprawą.

Oczywiście Klementyna K. została zwolniona z więzienia. Nigdy nie dowiedziano się, dlaczego przyznała się do niepopełnionej zbrodni. Dlaczego wmawiała milicji i sądowi, że jest morderczynią, chociaż wiedziała, że jej siostra żyje. Dlaczego ci, którzy wiedzieli, nie dowiedli jej niewinności, tylko ją obciążali?

Nieznane są znane dalsze losy rodziny K. Przypuszczalnie Bożena na zawsze pozostała w zakładzie.

Czytaj też inne kryminały Mariusza Gadomskiego:
TAJEMNICA PODWÓJNEJ ZBRODNI ZABRANA DO GROBU. W Chełmie na os. XXX-lecia.

TAJEMNICA PODWÓJNEJ ZBRODNI ZABRANA DO GROBU. W Chełmie na os. XXX-lecia.


Chełm. Wciskał jej głowę w rosół, więc chwyciła nóż i wbiła mu ostrze w klatkę piersiową...

Chełm. Wciskał jej głowę w rosół, więc chwyciła nóż i wbiła mu ostrze w klatkę piersiową...


ŻYWE I MARTWE. Zrobiła to, bo nie było jej stać na kolejne dzieci...

ŻYWE I MARTWE. Zrobiła to, bo nie było jej stać na kolejne dzieci...


Makabra w gminie Ruda-Huta. Pobity skonał... przez salceson

Katowali mężczyznę blisko 10 minut. Przestali dopiero wtedy, gdy ekspedientka ze sklepu zagroziła wezwaniem policji, jeśli się nie uspokoją. Pobitego nie dało się uratować. Zmarł na skutek rozległych obrażeń całego ciała. 

Makabra w gminie Ruda-Huta. Pobity skonał... przez salceson.


HRABINA W PAJĘCZEJ SIECI. Chełmska afera z udziałem znanych osobistości

Mogła z nim zerwać nie raz. Nigdy nawet o tym nie pomyślała. W sądzie tłumaczyła się strachem przed prześladowcą, który podobno był dla niej brutalny. Nie trzymał jej jednak pod kluczem. Odejść mogła w każdej chwili. Oprócz strachu chyba zadziałało coś, co wiele lat później nazwano syndromem sztokholmskim, oznaczającym przywiązanie ofiary do sprawcy.

HRABINA W PAJĘCZEJ SIECI. Chełmska afera z udziałem znanych osobistości


ZABILI DLA ZABAWY. Widok krwi tryskającej z ran wywoływał u nich dziką wręcz wesołość...

Nie nerwowe chichotanie jako reakcję na coś, czego by się nie spodziewali, lecz w pełni świadomy rechot. Jeden, drugi cios. Ja też chcę – więc i trzeci. To było "preludium". Ale nos pękł. A potem reszta...

ZABILI DLA ZABAWY. Widok krwi tryskającej z ran wywoływał u nich dziką wręcz wesołość...


TAJEMNICZA ŚMIERĆ NA GROBLI. Znalazł ich w szałasie. Mieli zmasakrowane głowy...

Nie dawali oznak życia. Skrzepnięta krew z ran zabarwiła surowe deski podłogi na kolor rdzawobrunatny. Obok wyciągniętej ręki jednego z chłopaków leżał pistolet.

 

TAJEMNICZA ŚMIERĆ NA GROBLI. Znalazł ich w szałasie. Mieli zmasakrowane głowy...


Gm. Leśniowice. TEŚĆ Z PIEKŁA . Nawet wdowa nie miała pretensji do zabójcy...

- Może były 4 ciosy, a może i 5. Dokładnie nie pamiętam. Chyba doznałem szoku. Wiem, że waliłem siekierą na oślep, a krew tryskała dookoła – wyjaśniał w sądzie oskarżony o zabójstwo. Mówił cichym, zawstydzonym głosem, jak gdyby sam nie chciał wierzyć w to, co zrobił.

Gm. Leśniowice. TEŚĆ Z PIEKŁA RODEM. Nawet wdowa nie miała pretensji do zabójcy...


SZLAK ZWYRODNIALCA Z REJOWCA FABRYCZNEGO. Kryminał M. Gadomskiego

Pociąg do Chełma odjeżdżał prawie za dwie godziny. Nie musiał więc się spieszyć. Szedł sobie spacerkiem, pogwizdywał, a wypita wódka przyjemnie szumiała mu w głowie. Oczami wyobraźni widział i podziwiał kuszące kształty Danuty. To było dla niego miłe, ale tej kobiety nie mógł nawet dotknąć...

SZLAK ZWYRODNIALCA Z REJOWCA FABRYCZNEGO. Kryminał M. Gadomskiego


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama