Robota to głupota
W 1986 r. Jarosław R. liczył 17 lat. Stroszył włosy na cukier udający żel, bo chciał wyglądać jak Limahl. Jednak w ogóle nie był do niego podobny. Poza tym nie skończył podstawówki i z konieczności został junakiem OHP. Wiadomo, że nadmiar wiedzy może zaszkodzić, ale mimo wszystko trochę wstyd przed kumplami.
22-letni Grzegorz D. nie chciał być do nikogo podobny. Miał gdzieś, jak wygląda. Szkołę podstawową zaliczył i do tego jeszcze zawodówkę, wyuczył się na montera. Pracował, zarabiał kasę.
11 września 1986 r. Jarosław R. i Grzegorz D. spotkali się wczesnym rankiem na Dworcu Głównym PKP w Chełmie. Nie znali się wcześniej. Któryś któremuś użyczył żaru do papierosa. I tak zaczęła się ich znajomość. "Dokąd jedziesz? A ty gdzie robisz? Za tydzień Chmielaki w Krasnymstawie, warto by się wybrać, choć pewnie, tak jak rok temu, nie dla wszystkich starczy browaru. Za to jabola w sklepach na pewno nie zabraknie. Tyle, że trzeba czekać do trzynastej, żeby kupić. E tam, są na wszystko sposoby! Kurde, ale dziś ciepło, normalnie lato wróciło."
Co za sens przy takiej super pogodzie tłoczyć się w śmierdzącej podmiejskiej kolejce, a potem przez osiem godzin męczyć się na dniówce? Albo słuchać bzdetów instruktora na warsztatach?
Dobra decyzja, to szybka decyzja. Jarosław R. olał zajęcia w hufcu, a Grzegorz D. nie poszedł do pracy. Robota to głupota. Picie to jest życie! Nie mieli jednak kasy na picie. Okazało się natomiast, że mają wspólnego znajomego. Udali się zatem do pracującego w pobliskim zakładzie Zbigniewa W. Zbychu był hydraulikiem, zgarniał na lewiznach co miesiąc tyle, ile zarabiał dyrektor.
Będzie kasa, jak będzie dziewczyna
Zbigniew W. postawił sprawę jasno: zasponsoruje chłopakom kilka butelek bełta, jeśli załatwią jakieś dziewczyny, albo przynajmniej jedną, dla niego.
- No to chodźmy po Gośkę – powiedział Jarek do Grześka.
Gośka mieszkała dwa bloki od niego. Była akurat w szkole. Początkowo zgodziła się na udział w imprezie, ale gdy zobaczyła Zbigniewa W. i sześć butelek jabola, krzyknęła, żeby się walili i uciekła. Trudno, laski na razie nie ma, ale za to wino jest. Opróżnili wszystko za garażami. Potem Zbychu pożegnał kolegów, a Jarosław R. i Grzegorz D. nie wiedzieli, co zrobić z resztą dnia.
Było jeszcze wcześnie. Ledwie jedenasta. Jarek wpadł na pomysł, żeby skoczyć do Wereszcz Dużych. To tylko kilka stacji. Miał tam dziadka. Pożyczy od niego parę złotych i znowu będzie za co pić. Poza tym znał w Wereszczach mnóstwo dziewczyn. Wrócili na dworzec. Żółto-niebieski pociąg w kierunku Lublina stał na peronie. Pojechali na gapę. Małe ryzyko. Wiedzieli z doświadczenia, że konduktorzy zaczynają sprawdzać bilety dopiero za Rejowcem.
U dziadka wypili wino i poszli szukać dziewczyn. Żadnej jednak nie zastali w domu. Jeszcze nie wróciły ze szkoły. No i co dalej? Dokupili w geesie jeszcze jednego jabola. Ledwie im starczyło pieniędzy. Usiedli pod drzewem, ale obaj mieli już dość chlania. Przynajmniej na tę chwilę.
Wszystkie twoje plany są do bani!
Czas mijał. Siedzieli w krzakach, wystawiali twarze do słońca i myśleli. Zaraz usną. Naraz Jarosław R. ożywił się. Wpadł na pomysł, żeby pojechać do Rejowca Osady. Gdy już tam będą, rozejrzą się, poderwą jakiś towar i wybiorą się na dyskotekę. Super plan, co nie?
- Co ty chrzanisz? Dziś czwartek, nie ma żadnych dyskotek – przerwał mu Grzegorz D. Słuszna uwaga.
Jarek umilkł stropiony swoją pomyłką, a poznany na dworcu kumpel skorzystał z okazji, żeby mu dowalić.
- Wszystkie twoje plany nadają się tylko do tego, żeby je o kant potłuc – powiedział. - Sprowadziłeś panienkę do Zbycha, a ona zwiała. Zaciągnąłeś mnie do tej zabitej dechami wichury i też nic z tego nie wyszło. Idę o zakład, że nie znasz żadnych lasek. W ogóle mało wiesz o życiu i seksie. Pewnie nigdy tego jeszcze nie robiłeś. Przyznaj się stary. Widać po tobie, żeś zielony w tych sprawach...
Słowa Grześka, choć trafiały w punkt, zabolały Jarka. Może właśnie dlatego, że wszystko co mówił było prawdą. Ale przecież nie musiał tak z grubej rury. Co z nim jest? Do tej pory zachowywał się spoko. Co go ugryzło?
Jarosław R. czuł, że pali go wstyd. Milczał, nie wiedząc co powiedzieć i jak się zachować. Powinien w jakiś sposób zareagować. Co się jednak robi w takiej sytuacji? Mógł ostro się postawić lub zachować spokój i obrócić wszystko w żart. Żeby tylko nie wyjść później na prostaka lub tchórza...
Po kilku minutach dylemat rozwiązał Grzegorz. Splunął w trawę, odbił wino, wypił łyk i podał flaszkę Jarkowi. Stwierdził, że skoro na nic lepszego się nie zanosi, to można ostatecznie skoczyć do tego całego Rejowca.
To ty debilu się pomyliłeś!
Wyszli na drogę asfaltowaną i stanęli na poboczu. Machali do przejeżdżających samochodów. Widok ledwie trzymających się na nogach autostopowiczów skutecznie zniechęcał kierowców do zatrzymania się. Przystanęła tylko ciężarówka z cementem. Kiedy jednak umorusany szofer usłyszał, że chcą, żeby ich zawiózł do Rejowca za "Bóg zapłać", trzasnął drzwiami i czym prędzej odjechał.
- No i co mistrzu, znowu poszło nie tak – zakpił Grzegorz D. Jarosław R. zignorował zaczepkę. Powiedział, że trudno, trzeba zasuwać na piechotę. - Ja w każdym razie idę, a ty jak chcesz...
Kumpel rad nie rad powlókł się za nim. Cały czas klął. Szli skrótami przez łąki. Co chwilę robili przerwę, żeby pociągnąć z flaszki. W pewnym momencie Jarosław D. przystanął. Gdy Grzesiek zapytał go, co się dzieje, odparł, że niestety pomylili drogę. Kumpel nie wytrzymał.
- Co takiego? To ty debilu się pomyliłeś, nie ja! Nie rób ze mnie wała! - krzyknął i dodał kilka soczystych bluzgów.
Zaczął straszyć Jarka. Mówił mu, że w Chełmie jest spalony. Jak tylko pokaże się w okolicy dworca, dostanie łomot od "czwartaków" (to popularne wówczas określenie osób uchylających się od pracy; pochodziło zapewne od "czwartej zmiany", której w żadnym zakładzie nie było, bo były tylko trzy zmiany).
Jarosław R. też nie wytrzymał. Rzucił się z pięściami na Grzegorza. Chciał go uderzyć w twarz, ale kumpel zrobił unik, a potem sam grzmotnął siedemnastolatka w zęby. Był starszy i silniejszy. Lepiej umiał się bić.
Zabić, dobić na jedno wychodzi
Jednak był bardziej pijany niż Jarosław R. Nie docenił słabszego z pozoru przeciwnika. Tamten przetrzymał serię ciosów, a gdy Grzesiek się zasapał, zaatakował go. Pięściami i butami. Grzegorz D. zrozumiał, że to nie żarty i rzucił się do ucieczki. Jarek lepiej znał teren, dogonił go bez problemu. .
Z kieszeni marynarki Grzegorza D. wypadła butelka z winem. Jarosław R. chwycił ją i uderzył starszego kolegę w czoło. Tak mocno go walnął, że denko się oderwało. Przechylił butelkę, żeby nie zmarnowało się wino, którego jeszcze trochę zostało. Wypił łyk, a resztą polał twarz Grzegorza. Chciał sprawdzić czy żyje. Grzesiek oddychał, co znaczyło, że żył. Jarek chciał, żeby umarł i postanowił go zabić. Albo dobić. Na jedno wychodzi.
Wyciągnął mu pasek ze spodni. Zacisnął pętlę na szyi nieprzytomnego Grześka. Dusił go z pół minuty. Nie miał pojęcia, czy to wystarczy. A jak nie?
A jak nie, to ten bydlak za jakiś czas oprzytomnieje. Nawet jeśli Jarek wcześniej ucieknie, to Grzegorz wyleczy rany i zgodnie z obietnicą naśle na niego "czwartaków", albo sam go dorwie. Może zgłosi sprawę na milicję i oskarżą go o próbę zabójstwa. Nie ma innego wyjścia, musi skończyć to, co zaczął.
Chwycił butelkę za szyjkę i grzmotnął nią o kamień. Wyszedł mu całkiem zgrabny "tulipan". Szpikulec powstały z rozbitej flaszki był ostry jak nóż. Dźgnął nim Grzegorza D. w okolicę serca. Z rany w ogóle nie wypłynęła krew. To mogło oznaczać, że zadał cios trupowi. Czy aby na pewno? Kolejne pchnięcie było w brzuch, z którego skapnęło niewiele krwi.
I to by było na tyle. Jarosław R. zdjął z Grzegorza marynarkę i przeszukał ją. Wiedział, że nie znajdzie kasy, ale nie o nią mu chodziło. Potrzebował papierosów, bo swoje już wypalił. Zabrał mu paczkę "Klubowych" i w zasadzie mógł już odejść, ale zrobił jeszcze jedną rzecz. W kieszeniach marynarki znalazł grzebień. Wyjął go i wpiął we włosy Grzegorza D. Ot tak, bez jakiegoś szczególnego powodu. Przykrył mu twarz marynarką, po czym zawrócił do Wereszcz. Był tam jego starszy brat, któremu powiedział, że zabił człowieka. Zaraz jednak stwierdził, że to nieprawda, żartował tylko. Przespał noc u dziadka. Rano udał się na warsztaty OHP do Chełma. Dzień później przyjechała po niego milicja.
Po nitce do kłębka
13 września 1986 r. mieszkanka miejscowości Stary Majdan poszła na łąkę nazbierać pokrzyw, które według niej były znakomitym środkiem na reumatyzm. W zaroślach natknęła się na zmasakrowane zwłoki młodego mężczyzny. Miał rany na czole, piersiach i w okolicy żołądka. We wsi zjawiła się ekipa śledcza Milicji Obywatelskiej.
Ustalono, że zamordowany to 22-letni Grzegorz D. z Chełma, pracownik fizyczny państwowego zakładu. Rozmawiając z zamieszkałymi w najbliższej okolicy ludźmi, milicja dowiedziała się, że dwa wcześniej pijany Grzegorz D. włóczył się po wsi w towarzystwie wnuka gospodarza z Wereszcz Dużych. Wnuczek mieszkał w Chełmie i był junakiem w OHP. Kupowali wino w sklepie GS. Z uwagi na ich nietrzeźwość, ekspedientka zastanawiała się, czy może sprzedać im alkohol.
Jeszcze tego samego dnia zatrzymano Jarosława R. Siedemnastolatek przyznał się do zabójstwa. Zrelacjonował w drobnych szczegółach przebieg czwartkowego dnia, od pierwszego wspólnego papierosa na dworcu w Chełmie do chwili, gdy wpiął martwemu Grzegorzowi D. grzebień we włosy.
Dlaczego go zamordował? "Tak więc jedynym powodem, dla którego ja zabiłem tego mężczyznę, była obawa, że on później może napuścić na mnie swoich kolegów, którzy mnie pobiją lub nawet zabiją. Poza tym żadnych pretensji do niego nie miałem, zresztą ja go wcześniej nie znałem. Poznałem go dopiero tego dnia rano". Tak brzmiało wyjaśnienie sprawcy.
To była bezmyślna nienawiść
Jarosław R. w oczekiwaniu na koniec śledztwa i skierowanie przez prokuraturę aktu oskarżenia do sądu, przebywał w areszcie. Skierowano go na badania do szpitala psychiatrycznego. Pobił się tam z pacjentem o miejsce przy telewizorze.
Biegli psychiatrzy orzekli, że siedemnastolatek w czasie zabójstwa zachował zdolność rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem. Wprawdzie przez cały dzień pił w dużych ilościach alkohol, ale w chwili zbrodni nie był aż tak bardzo pijany, skoro zapamiętał wszystkie szczegóły. Musiał wiedzieć co robi i czym to grozi.
O ile sam fakt zabójstwa można było tłumaczyć jego konfliktem z kolegą i obawami, że tamten faktycznie będzie chciał się mścić, to wybrane przez Jarosława R. metody zabijania, parokrotne sprawdzanie czy Grzegorz D. żyje (sekcja zwłok wykazała, że zmarł w wyniku uduszenia paskiem), wreszcie upiorny żart z grzebieniem, nie mogły być niczym innym niż przejawem bezmyślnej nienawiści sprawcy do ofiary.
Sąd Wojewódzki w Lublinie uznał Jarosława R. winnym zarzucanemu czynu i skazał go na 15 lat więzienia. Za okoliczności łagodzące uznano młody wiek zabójcy, jego wcześniejszą niekaralność i niski poziom inteligencji.
Zmieniono personalia.
Czytaj też inne kryminały Mariusza Gadomskiego:
Chełm. Wciskał jej głowę w rosół, więc chwyciła nóż i wbiła mu ostrze w klatkę piersiową...
ŻYWE I MARTWE. Zrobiła to, bo nie było jej stać na kolejne dzieci...
Makabra w gminie Ruda-Huta. Pobity skonał... przez salceson
Katowali mężczyznę blisko 10 minut. Przestali dopiero wtedy, gdy ekspedientka ze sklepu zagroziła wezwaniem policji, jeśli się nie uspokoją. Pobitego nie dało się uratować. Zmarł na skutek rozległych obrażeń całego ciała.
HRABINA W PAJĘCZEJ SIECI. Chełmska afera z udziałem znanych osobistości
Mogła z nim zerwać nie raz. Nigdy nawet o tym nie pomyślała. W sądzie tłumaczyła się strachem przed prześladowcą, który podobno był dla niej brutalny. Nie trzymał jej jednak pod kluczem. Odejść mogła w każdej chwili. Oprócz strachu chyba zadziałało coś, co wiele lat później nazwano syndromem sztokholmskim, oznaczającym przywiązanie ofiary do sprawcy.
ZABILI DLA ZABAWY. Widok krwi tryskającej z ran wywoływał u nich dziką wręcz wesołość...
Nie nerwowe chichotanie jako reakcję na coś, czego by się nie spodziewali, lecz w pełni świadomy rechot. Jeden, drugi cios. Ja też chcę – więc i trzeci. To było "preludium". Ale nos pękł. A potem reszta...
TAJEMNICZA ŚMIERĆ NA GROBLI. Znalazł ich w szałasie. Mieli zmasakrowane głowy...
Nie dawali oznak życia. Skrzepnięta krew z ran zabarwiła surowe deski podłogi na kolor rdzawobrunatny. Obok wyciągniętej ręki jednego z chłopaków leżał pistolet.
Gm. Leśniowice. TEŚĆ Z PIEKŁA . Nawet wdowa nie miała pretensji do zabójcy...
- Może były 4 ciosy, a może i 5. Dokładnie nie pamiętam. Chyba doznałem szoku. Wiem, że waliłem siekierą na oślep, a krew tryskała dookoła – wyjaśniał w sądzie oskarżony o zabójstwo. Mówił cichym, zawstydzonym głosem, jak gdyby sam nie chciał wierzyć w to, co zrobił.
SZLAK ZWYRODNIALCA Z REJOWCA FABRYCZNEGO. Kryminał M. Gadomskiego
Pociąg do Chełma odjeżdżał prawie za dwie godziny. Nie musiał więc się spieszyć. Szedł sobie spacerkiem, pogwizdywał, a wypita wódka przyjemnie szumiała mu w głowie. Oczami wyobraźni widział i podziwiał kuszące kształty Danuty. To było dla niego miłe, ale tej kobiety nie mógł nawet dotknąć...
Napisz komentarz
Komentarze