Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Stachniuk Optyk
Reklama

Gm. Rejowiec Fabryczny. Bo bednarz wie, jak smakować życie...

Bednarstwo to fach jedyny w swoim rodzaju. Jest w nim i coś z ciężkiej, kowalskiej roboty i zegarmistrzowskiej precyzji. - Widzi pan to usłojenie? Trzeba zwrócić uwagę na gęstość przyrostu, a potem na jego ułożenie. Wszystkie słoje muszą układać się pionowo. Pomiędzy nimi występują takie poprzeczne przerosty – to one sprawiają, że gotowa beczka jest szczelna – zdradza pan Marcin, bednarz z dziada pradziada.
Gm. Rejowiec Fabryczny. Bo bednarz wie, jak smakować życie...
Wyfrezowane odpowiednio dębowe deseczki czekają na zamontowanie w stalowej obręczy.

Źródło: red

Uwierzyli we własne siły

Kiedy ponad 30 lat temu jego rodzice zdecydowali się reaktywowanie słynnej "Pawłowianki", wielu sądziło, że to skok na głęboką wodę. Zmienił się bowiem rynek, konsumenci i domowe gospodarstwa. Ludzie zachłysnęli się butelkami typu PET. Odkręcasz, wypijasz, wyrzucasz. Szybko, sprawnie, niemal bezboleśnie. A z taką beczką nie wiadomo, co zrobić...

- Pamiętam, te początki były bardzo trudne. Zaczynaliśmy od dwóch pracowników, starych, doświadczonych bednarzy. Dziś już niestety nie żyją. O beczkach wiedzieli wszystko, nie było dla nich żadnych tajemnic. To w głównej mierze właśnie dzięki nim jesteśmy tu, gdzie jesteśmy – mówi Zofia Rzepecka, właścicielka manufaktury.

Ale byli uparci. Wierzyli, że ich produkt – prosta, solidna, szczelna beczka – taka, jaką firma oferowała już 1932 roku, znajdzie w końcu swojego odbiorcę. I nie mylili się. Sukces przyszedł wówczas, kiedy pawłowskimi beczkami zaczęli interesować się odbiorcy z całej Polski, a nawet Europy.

- Z naszych beczek korzystają najbardziej renomowane firmy z Włoch, Francji, Austrii czy Niemiec. Skrywają najbardziej wyszukane i klasyczne trunki. Bo dobra beczka to znacznie więcej, niż opakowanie. To ponadczasowy charakter, styl, smak – coś czego nie da się zastąpić szybkim, łatwym produktem – twierdzi z kolei pan Marcin.

Bo drewno nie znosi pośpiechu...

Czas w „Pawłowiance” jakby się zatrzymał. Tu i ówdzie dostrzec można oczywiście atrybuty współczesności, ale beczki produkuje się tutaj w zasadzie tak samo, jak przed wojną. Dobra beczka nie znosi pośpiechu i mechaniki. Każda wychodzi z rzemieślniczych rąk niczym cenny artefakt. Jej jakość gwarantuje wprawne oko i dłoń bednarza.

- Nasze beczki powstają z niemal 200-letniego dębowego drewna. To materiał kosztowny i niezwykle cenny. Jedyny w swoim rodzaju. Przed zakupem drewno musi zostać dokładnie sprawdzone, oglądamy niemal każdy jego centymetr. Te właściwości, o których mówił wcześniej Marcin, są kluczowe. To od nich zależy nasz sukces – mówi pani Zofia.

Przechadzamy się pomiędzy schludnie ułożonymi stosami. Ktoś, kto nie zna wartości ułożonych na nich deszczułek, powiedziałby „jakieś tam deski, nic szczególnego”. Ale to przecież 200 lat historii konkretnego drzewa, z którego następnie wykonany zostanie produkt na kolejne kilkanaście lat. Takie leżakowanie materiału trwa prawie 3 lata.

- Chodzi o to, aby z drewna wypłukać gorzkie garbniki. Mogłyby trafić do gotowego już trunku, a tego przecież chcemy uniknąć. Beczka jest po to, aby alkohol uczynić szlachetniejszym, nadać mu odpowiedniego charakteru, tej nuty smaku, która sprawia, że jest unikatowy – tak, jak każda beczka. To bardzo subtelne różnice. Ktoś, kto nastawiony jest na przysłowiowy „fast food”, nie jest w stanie odkryć tego bogactwa – twierdzi syn właścicieli.

Ład i spokój

Wszystko w manufakturze ma swoje miejsce. Są i stosy z leżakującym drewnem, równo poukładane deseczki do późniejszej obróbki, stanowisko montera i osobny stół, gdzie ktoś inny dobija obręcze. Jest też specjalny piec, gdzie pracownicy kształtują krzywizny.

- Ważna jest cierpliwość. I precyzja. Warto to powtórzyć – beczki nie znoszą pośpiechu. Szlachetne drewno wymaga czasu, może dozy „czułości” (śmiech), wprawnego oka. Gotowa beczka nie ma prawa przeciekać – mówi pan Marcin.

Zanim jednak drewno trafi na firmowy plac, trzeba się za nim nieźle „nachodzić”. Najlepszej jakości drewno sprzedawane jest tylko podczas specjalnych spotkań, które raz na jakiś czas prowadzą Lasy Państwowe. Wówczas w jedno miejsce zwożone najcenniejsze okazy i odbywa się licytacja.

- Kupujący, rzemieślnicy, chodzą i przyglądają się. Oceniają. O dobry materiał coraz trudniej. Musimy zabezpieczać się na kilka lat produkcji. Nie wiadomo, co będzie później – stwierdza z namysłem pani Zofia. 

To jeden z cieni tego zawodu. Troska o dobry materiał.... Ale te codzienne troski rozświetlają nietypowe zlecenia na nietypowe beczki. Kilka lat temu bednarze wykonali dla jednej octowni beczkę, która miała w sumie 9 metrów wysokości i 5 metrów średnicy. Może pomieścić w sumie aż 134 tys. litrów płynu.

- Przyznam, że sami byliśmy pod wrażeniem swojego dzieła – śmieje się pan Marcin. - Kierowaliśmy się jednak takimi samymi zasadami, jak zawsze. Jakimi? Drewno na beczkę nie może mieć nawet najmniejszego sęka. Jeśli jakiś fragment takie sęki posiada, musi zostać skrócony. I bywa, że zamiast beczki 200-litrowej powstanie mała, 30-litrowa – to uroki tego zawodu – zdradza bednarz.

Beczka, czyli produkt uniwersalny

Ale pracownicy zajmują się nie tylko produkcją beczek-naczyń. Sporą część swojego czasu poświęcają również na „serwisowanie” egzemplarzy skupionych z winnic francuskich czy hiszpańskich. Część z nich po takich zabiegach można użyć ponownie, a z niektórych można wykonać np. stylowe meble.

- To również produkt, który jest bardzo ceniony przez naszych odbiorców. Z takich beczek powstają różnego rodzaju stołki, stoły, stoliki, ławki, barki – pomysłów jest mnóstwo. Wiele beczek trafia też do ogrodów. Jesteśmy rozpoznawalni właśnie dzięki temu, że z beczkami jesteśmy w stanie zrobić wszystko. U nas żaden tego typu produkt się nie zmarnuje – zapewnia pani Zofia i pokazuje otoczenie własnego domu, gdzie królują „beczkowe” aranżacje.

Specjalna beczka trafiła również na promocyjną przyczepkę firmy, która jeździ z kolei za równie „charakterną”, co dębowa whisky, starą „Syrenką”. To samochód „z duszą”, który do dębowych zadań nadaje się jak ulał.

- Myślałem o polonezie „Borewiczu”, ale Syrenka to jest to. Ten zapach, dźwięk, skrzypiące, surowe wnętrze. Przywołuje najlepsze wspomnienia. Nie ma klimatyzacji, nie jest wygodna, wszystko jest tutaj toporne. I pomyśleć, że ludzie jeździli nią kiedyś na wakacje, do pracy, po prostu używali na co dzień. Zrobiła wrażenie na ostatnim, pawłowskim jarmarku – zdradza pan Marcin i z fasonem dodaje gazu. Wokół unosi się charakterystyczny zapach spalin z dwusuwa – benzyny wymieszanej z olejem.

A przy „Pawłowiance” życie toczy się swoim rytmem. Drewno spokojnie dojrzewa, fachowcy przyglądają się mu i oceniają. I tak należy, tak trzeba, to wystarczy. Po co się spieszyć...?

Czytaj także:



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama