Sama jest posiadaczką pięciu psów, czterech kotów, rybek, gryzoni oraz kilku kur, które oczywiście mają u niej dożywocie i nie skończą jako rosół.
- Moja praca jest moją pasją. Swoje życie poświęcam życiu zwierząt. Miłość do nich trwa we mnie, od kiedy pamiętam. Już jako 9-letnia dziewczynka zostałam wegetarianką. Nigdy nie potrafiłam przejść obojętnie wobec krzywdy zwierzaków, od zawsze czułam potrzebę niesienia Im pomocy. Czułam, że moim obowiązkiem jest zaopiekować się bezbronnym stworzeniem narażonym na dzisiejszą rzeczywistość, w której niestety spotykamy wiele okrucieństwa, czy znieczulicy na cierpienie innych - mówi pani Katarzyna.
Jednego ze swoich kotów wykarmiła butelką, drugi stracił oko i nikt go nie chciał. Z kolei wszystkie jej psy mają problemy behawioralne i zdrowotne. Mimo wszystko w jej domu nigdy nie zabraknie miejsca dla biednych i pokrzywdzonych przez los zwierząt.
- Zawsze zabieram ze schroniska do domu psa, któremu zostało mało czasu. Chcę, aby ostatnie tygodnie swojego życia spędził, czując, że jest kochany. - mówi.
W tym roku mija dokładnie 10 lat, odkąd pani Katarzyna pierwszy raz stanęła przed bramą schroniska. Spędzając czas ze zwierzętami, próbowała poradzić sobie ze stratą bliskiej osoby.
- Czułam wtedy, że ich cierpienie podzieli mój ból i w ten sposób znajdziemy wspólne zrozumienie. Tak zostałam wolontariuszką. Spędzałam tam właściwie każdą wolną chwilę: sprzątałam, wychodziłam z psami na spacery, karmiłam, starałam się promować każdego podopiecznego do adopcji, a czasem po prostu głaskałam, przytulałam bądź siedziałam cichutko w boksie i czekałam aż dziki, przerażony pies mi zaufa - tłumaczy pani Katarzyna.
- Mogłabym w tym momencie wiele powiedzieć, ale nie wiem, czy potrafię ująć w kilku zdaniach te wszystkie chwile, które tam przeżyłam. Dokładnie przez dekadę towarzyszył mi śmiech, radość, szczęście, wzruszenie, łzy, rozpacz, żal, złość, bezsenność, bezsilność, dobro, bliskość, wdzięczność, właściwie to chyba nie ma emocji, której nie mogłabym wymienić - mówi.
Jak twierdzi praca w schronisku to jej drugie życie. Życie, które niejednokrotnie w jej ramionach się zaczynało i kończyło.
- Jest ciężko. Nieraz fizycznie, częściej psychicznie. Czasem przychodzą chwilę zwątpienia: może odetchnąć, poświęcić czas innej pasji? Jednak nie potrafię, nie mogę i nie chcę zostawić tych, których kocham. Tych, którzy codziennie na mnie czekają, którzy mnie potrzebują. Czasami też myślę, że ja tak samo potrzebuję ich, jak oni mnie, ponieważ moje życie bez nich byłoby takie... puste - zdradza pani Katarzyna. - Często słyszę pytania: „Jak to Pani wytrzymuje?” „Pani się nie boi?” „Musi pani je kochać…”.
- Tak kocham, każdego z osobna, każdy jest moim przyjacielem, któremu dziękuję, że mogłam go poznać, bo każda historia tych wspaniałych czworonogów mnie ubogaca, dzięki czemu wiem, że to, co robię, ma sens. Kilka lat temu zdobyłam tytuł technika weterynarii. To mój kolejny krok i wyciągnięcie „łapy” w kierunku zwierząt, a także ich właścicieli, którzy często szukają pomocy dla swoich pupili, które zachorowały w godzinach nocnych czy dniach wolnych, kiedy to lecznice w mieście i okolicy są zamknięte. Wiem, że w Chełmie są dobrzy ludzie, dlatego nie przestanę wierzyć i nie przestanę walczyć o to, aby kiedyś przyszedł czas, w którym człowiek będzie przyjacielem, a nie wrogiem świata - tłumaczy pani Katarzyna.
Napisz komentarz
Komentarze