Fotograf, czyli kronikarz swoich czasów?
Bo to miejsca właśnie, zdaniem Włodka, mówią o przemijaniu więcej, niż najobszerniejsze historyczne kroniki.
- Na fotografii nie da się niczego oszukać. Niczego zaaranżować, przestawić, przygotować. Prawdziwa fotografia bazuje na zastanej rzeczywistości, nie karmi się czymś wymyślonym. Fotograf dokumentuje daną materię taką, jaka ona jest. Czasami wkradnie się jakiś błąd. Ale ja lubię błędy. Są naturalne. I staram się ich nie usuwać – mówi Białas.
I przekonuje, że warto, że trzeba mieć wewnętrzne przekonanie o tym, że dana sytuacja warta jest zachowania. Że warto wydobyć detal, czasami szerszą perspektywę. Ale ważna jest treść, która potrafi poruszyć, zmusić do refleksji, zatrzymania się w nurcie pędzącego życia.
-Swoją przygodę z fotografią zaczynałem o takiej radzieckiej Smieny 8M, aparatu, który podarowała mi na początku lat 80. moja babcia. To były absolutne początki. Zrobiłem tym aparatem rolkę filmu, ale cały zestaw został mi skradziony. Nie odzyskałem go, nigdy nie wywołałem tych zdjęć – wspomina fotograf.
„Rozwód” z fotografią wziął na dosyć długo, po powrócił do niej dopiero pod koniec lat 80. Za pieniądze z górniczej pensji kupił sobie kolejną Smienę, ale tym razem niewinne próby uzupełnił o wiedzę zaprzyjaźnionego małżeństwa fotografów.
- Mieszkałem wtedy w Sosnowcu. To małżeństwo uświadomiło mi wiele technicznych aspektów fotografii, z których wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Pokazali różnice pomiędzy różnymi rozwiązaniami, podpowiedzieli, jaki efekt mogę osiągnąć i jak to zrobić. Ale wtedy fotografia to była jeszcze zabawa. Wygłupy z przyjaciółmi, dyskoteki – mówi o początkach Białas.
"Pstrykanie", ale na poważnie
Z czasem w jego w sercu zrodziło się pragnienie, aby fotografią zająć się na poważnie. Tłumaczył sobie, że to co prawda hobby, odskocznia, ale która stanowi jednak istotną treść życia. Włodek postanowił zakupić wyposażenie własnej ciemni, uzupełnić sprzęt. Poczuł, że przy pomocy fotografii można opowiedzieć światu coś ważnego.
- Moje spojrzenie na fotografię zmieniło się gdzieś w 2001, 2002 roku. Spora w tym zasługa mojej żony, która także pasjonowała się fotografią i tak zaczęliśmy wspólnie naszą przygodę. Zaczęliśmy kolekcjonować stare, radzieckie aparaty. Pasjonuje mnie „bawienie” się starym sprzętem, sprawdzanie, jak zachowa się aparat sprzed 50, 60 lat. Mam też oczywiście współczesne konstrukcje, ale efektu sprzed lat nie uzyska się żadnym współczesnym aparatem – zaznacza Białas.
Włodek próbuje przenieść współczesność w zamierzchłe czasy i odwrotnie – nadać pewnej historycznej, charakterystycznej „patyny” współczesnym obiektom. Tę podróż w czasie i przestrzeni jest w stanie odbyć tylko przy pomocy starych, zapomnianych konstrukcji, które wymagają nie tylko sporej, technicznej wiedzy, ale o wiele więcej. Nie zadziałają, jeśli po tamtej stronie obiektywu nie pojawi się osoba o specyficznej wrażliwości.
- Te aparaty budzą mój uśmiech. Wywołują wspomnienia. Przypominają o świecie, który już nigdy nie wróci. Być może jest też tak, że to ja chcę spowolnić nieco dzisiejszy, pędzący świat. Nie wiem. Poszukuję w fotografii, i tej analogowej, i cyfrowej, jakiejś prawdy o miejscach, czasach. Bo ja wiem? W fotografii jest jakaś „prawda”. Mam wrażenie, że przekazuję nią prawdę o rzeczywistości taką, jaka ona faktycznie jest. Bez upiększania, dopowiadania. Naga prawda – mówi z głębokim namysłem Włodek.
Nauczyć się mieć czas...
Siedzimy przy kawiarnianym stoliku. Za oknem króluje piękna, barwna jesień. W połowie października widoczne jest już wszystko, co najważniejsze, nie ma żadnej tajemnicy. Słoneczny dzień. Włodek zauważa, że rano, kiedy wracał z pracy, widział piękną mgłę.
- Czy mamy czas, aby się nad tym zatrzymać? Pomyśleć? Ja staram się to uwieczniać. Może faktycznie komuś się to przyda, może ktoś będzie tego potrzebował. Nikt nie wie, jaki będzie kolejny dzień naszego życia. Może wszystko stracimy? Wtedy pozostaną fotografie i świat, który udało się uratować przed zagładą...
Prawdziwa fotografia nie umrze nigdy. Włodek jest o tym głęboko przekonany. Wciąż znajdą się bowiem ludzie, których zachwycać będzie naturalne piękno.
- Podobnie było chyba z radiem i telewizją. Kiedy pojawiła się telewizja, wieszczono koniec radia. Tak się nie stało. Przecież wciąż ma swoich wiernych odbiorców. Są osoby, które słuchają swoich ulubionych stacji, konkretnych prezenterów, audycji, dobrej muzyki, słuchowisk. Nie przypuszczałbym, że moje zdjęcia będą miały tak liczną rzeszę odbiorców. I to nie takich przypadkowych. Są to osoby, które pytają o konkretne rzeczy, konkretne rozwiązania, dopytują. To cieszy – uśmiecha się fotograf.
Nie żyj jak japoński turysta...
Kim nie warto być w życiu? Japońskim turystą. Nie można chwytać wszystkiego, byle jak, byle szybciej. Doświadczać w biegu, przelotnie. Warto się zatrzymać, pomyśleć, wydobyć to, co najcenniejsze.
-Tacy już są ci japońscy turyści. Stają z telefonem i obracają się wokół własnej osi, pstrykając. Byłem świadkiem takiej sceny w Budapeszcie. Tak nie można. Wierzę natomiast, że telefonem także da się zrobić świetne zdjęcia. Ale trzeba chcieć. I wiedzieć jak. Ale czy ktoś się nad tym zastanawia? Chyba nie. Wolimy szybko, byle jak. Tak, aby tylko zaznaczyć, że zrobione....
Tak więc okazuje się, że fotografia nie jest dla każdego i „wiosny” w tej dziedzinie nie czyni nawet najlepszy, warty dziesiątki tysięcy sprzęt. Jak w wielu dziedzinach naszego życia – liczy się przede wszystkim człowiek. Warto mieć oczywiście odpowiednią wiedzę, ale jeszcze ważniejsze jest „to coś”.
- Co to jest? Bo ja wiem? Na pewno jakiś rodzaj wrażliwości, sposób, w jaki patrzymy na świat. Ilu fotografów, tyle spojrzeń na tę samą sytuację. Każdy spojrzy inaczej. Fotograf zostawia na fotografii pewne ślady, tropy, które mówią o nim. O tym, co ważne dla niego samego...
Za oknem biegną zdyszani ludzie. Świeci słońce, spadają liście. Liście i ludzie opowiadają historię. Kto ją usłyszy? Gdzie? Być może na jakiejś fotografii... Jeśli znajdzie się fotograf, który zechce jej posłuchać...
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze