W pierwszym akapicie swojego pisma wójt wyjaśnia, że decyzję o rozwiązaniu przedostatniego zgromadzenia, czyli tego, które trwało w Dorohusku od 6 listopada do 11 grudnia, podjął świadomie, kierując się troską i odpowiedzialnością za mieszkańców gminy.
- W tej grupie znaleźli się również przedsiębiorcy, protestujący oraz oczekujący na przekroczenie granicy kierowcy. Przyjęta forma protestu nie przyniosła do tej pory oczekiwanych rezultatów. Wręcz przeciwnie. Pojawiły się nowe problemy, które uderzyły bezpośrednio w lokalną społeczność i związane były m.in. z groźbą redukcji miejsc pracy, spadkiem dochodów przedsiębiorców innych branż, przedłużającymi się utrudnieniami komunikacyjnymi i innymi przeszkodami – stwierdza dalej wójt Wojciech Sawa.
Zauważył również, że przedłużająca się akcja protestacyjna naraziła budżet gminy na poważny szwank. Na pomoc oczekującym w ukraińskiej kolejce kierowcom gmina wydała bowiem niemal całą kwotę ze swojej rezerwy celowej, przeszło 70 tys. zł. Ale na tym lista „negatywnych”, zdaniem wójta Sawy, zjawisk się nie kończy.
- Zmierzyliśmy się też z bezczynnością władz centralnych, a z drugiej strony z naszą, samorządu, bezsilnością wobec oczekiwań przewoźników, których niestety nie byliśmy w stanie spełnić. Te czynniki również skłoniły mnie do tego, aby przerwać protest. Reakcja protestujących i surowa ocena, z jaką się spotkały, paradoksalnie zwróciły uwagę odpowiednich decydentów i opinii publicznej – zauważa wójt Sawa.
Na końcu swoich obszernych wyjaśnień zawarł też uwagę traktującą o tym, że jako wójt nie jest ani adresatem protestu, ani też nie należy zaliczać go do którejkolwiek ze stron obecnego sporu. Dlaczego? Twierdzi, że nie może negocjować z przewoźnikami realizacji ich postulatów i zobowiązany jest przede wszystkim do tego, aby dbać o dobro i bezpieczeństwo mieszkańców gminy Dorohusk.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze