Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

KRWAWY EPILOG ROMANSU. Wycelował i strzelił jej w serce...

Zanim wycelował do kobiety i nacisnął spust rewolweru, przed oczami przeleciały mu, niczym na przyspieszonym filmie, dwa ostatnie lata. Pomyślał o błękitnym niebie, które z wolna zasnuwało się chmurami, coraz ciemniejszymi i cięższymi. A kiedy oddał strzał i zobaczył ją wijącą się na podłodze w przedśmiertnych konwulsjach, stwierdził, że inaczej być nie mogło. Gradowe chmury sprowadziły nawałnicę.
KRWAWY EPILOG ROMANSU. Wycelował i strzelił jej w serce...

Autor: starline

Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Przed sądem nie mówił tak obrazowo. Niczego jednak nie ukrywał, w żadnym razie się usprawiedliwiał. Bo cóż z tego, że kochał, jak ta miłość okazała się nie dość mocna, by przeciwstawić się nienawiści i śmierci?

Raz, dwa przepędzimy Niemców

Anna i Henryk Demczukowie pobrali się niedługo przed wybuchem II wojny światowej. W gazetach pisano, że może do niej dojść, ale kto by ślepo wierzył gazetom? A nawet jeżeli będzie wojna, to cóż – mamy silną armię, bić się umiemy, więc raz, dwa przepędzimy Niemców z polskiej ziemi.

Nie wiadomo, czy Henryk, powołując się na buńczuczne zapowiedzi polskich polityków i wodzów, wierzył bez zastrzeżeń w ich zapewnienia. Ale powtarzał je, aby pocieszyć żonę, która w przeciwieństwie do niego nie kryła się z obawami. Jej ojciec został ciężko ranny w czasie wojny z bolszewikami w 1920 roku, a jego młodszy brat zaginął bez wieści. Wojna to wojna, jaka by nie była, jacy dzielni żołnierze by w niej nie walczyli, oznacza śmierć wielu ludzi i łzy ich bliskich.

Demczukowie mieszkali w miejscowości Wołczyny w powiecie włodawskim. Była to wówczas licząca kilkadziesiąt gospodarstw wioska nad Bugiem. Zasiedlali ją Polacy i Ukraińcy.

Anna i Henryk posiadali niewielkie gospodarstwo rolne. Żyli skromnie, jak większość tutejszych, ale nawet nie pragnęli bogactw.  Najważniejsze, że się kochali i szanowali. Owocami ich miłości była trójka dzieci.

Przecież przysięgłam ci wierność 

Wojna jednak wybuchła. Wbrew optymistom niedoposażona polska armia nie miała większych szans z doskonale uzbrojonymi wojskami niemieckimi. Na dodatek od wschodu uderzyli Sowieci. Kampania wrześniowa zakończyła się po niespełna pięciu tygodniach kapitulacją polskiej armii.

Ale wojna się nie skończyła – rozpoczęła się okupacja. Nastał terror: łapanki, aresztowania, morderstwa. W 1942 roku w Sobiborze, niedaleko Wołczyn, powstał obóz zagłady, w którym naziści prowadzili eksterminację Żydów. Działy się tam straszne rzeczy. Po lasach kryli się partyzanci. Mieszkańcy okolicznych wsi oczywiście im sprzyjali. Jednakże każda ich zwycięska potyczka z Niemcami mogła skutkować krwawym odwetem hitlerowców na ludności cywilnej. Ludzie nie wybiegali daleko w przyszłość. Cieszyli się z każdego dnia, jaki udawało im się przeżyć.

Rodzinie Demczuków los oszczędził najgorszego. Nikt nie zginął, nikogo Niemcy nie wysłali do komory gazowej. Jednak szczęście sprzyjało im do czasu. Henryk Demczuk dowiedział się, że zostanie wywieziony na przymusowe roboty do Rzeszy. O odwołaniu się od tej decyzji nie było mowy. Chyba żeby dać niemieckim urzędnikom łapówkę. Ale to też ryzyko, nie wiadomo, na kogo się trafi. Poza tym, skąd wziąć pieniądze?

- Obiecuję ci, że wrócę – powiedział do żony Demczuk, gdy przyszła pora wyjazdu w nieznane.

- A ja ci obiecuję, że będę na ciebie czekać. Przysięgałam ci wierność – odparła.

Wierzyła w to, bo kochała męża tak, jak i on ją kochał. Wypowiedziała te słowa, żeby się nie martwił i nie miał co do niej wątpliwości. Anna była ładną, młodą kobietą, za którą oglądali się mężczyźni. Ale dla niej liczył się tylko Henryk. Przynajmniej tak wtedy myślała...

Prawie wdowa 

Została sama z trójką dzieci. Całe gospodarstwo było na jej głowie. W pracach rolnych trochę pomagali jej sąsiedzi, najbardziej jednak musiała liczyć na siebie. Lekko nie miała, ale jakoś sobie radziła. Sił dodawała jej nadzieja, że pewnego dnia Henryk wróci i wszystko będzie jak dawniej.

Jednak czas mijał, a mąż nie wracał. Nie dawał znaku życia. Po dwóch latach od wyjazdu Henryka, Anna coraz mniej wierzyła, że go jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Chyba że zdarzy się cud. Cuda jednak nie wyrastają jak trawa na łące. Ludzie we wsi już ją uważali za wdowę, a ona też się z tym w zasadzie pogodziła.

Przyszedł rok 1944. Losy wojny już się praktycznie rozstrzygnęły. Niemcy wycofywali się ze wschodnich terenów Polski. Ale spokój nie powrócił. Hitlerowski terror został zamieniony na inny, przywieziony na ruskich czołgach. Nowa polska władza szybko zaczęła pokazywać swe prawdziwe oblicze.

W Wołczynach represje dotknęły między innymi mniejszość ukraińską. Na mocy umowy zawartej 9 września 1944 roku przez rządy Polski i ZSRR, setki tysięcy Polaków przesiedlono z zachodu Ukrainy do Polski, zaś Ukraińców z terenów polskich do wschodnich obwodów Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.

Wiele rodzin ukraińskich musiało na zawsze opuścić Wołczyny, choć mieszkały tu od pokoleń, i udać się na poniewierkę. To było nieludzkie, ale cóż dla władzy znaczył zwykły szary człowiek? Jak zwykle nikt się z nim nie liczył. Na mocy reformy rolnej ziemię po Ukraińcach rozdzielano między dotychczasowych bezrolnych i małorolnych chłopów.

Co czuło jej serce? 

W październiku 1944 roku w Wołczynach zjawił się Grzegorz Buda. Przydzielono mu grunty wraz z domem i budynkami gospodarskimi po sąsiedzku z Demczukami.

Liczył niespełna 18 lat, choć wyglądał na starszego. Był wysoki, muskularny i silny. Nie miał nikogo bliskiego. Cała jego rodzina zginęła na początku wojny.

Nawiązał sąsiedzką znajomość z Anną Demczukową. Nawzajem sobie pomagali. Buda radził się kobiety w kwestiach związanych z uprawą roli, a w zamian wykonywał wymagające dużej siły prace w jej gospodarstwie. Anna często zapraszała go do domu, zaprzyjaźnił się z jej dziećmi. W zimie, kiedy w rolnictwie nie ma tylu prac co w pozostałe pory roku, częściej bywał u nich niż w swoim mieszkaniu.

Ludzie na wsi to widzieli. Co niektórzy plotkowali, że wdówka znalazła sobie młodego, przystojnego kawalera. Inni pukali się w głowę – przecież była od niego starsza o ponad 10 lat. No i oficjalną wdową jeszcze nie była. Jej mąż mógł żyć. Grzegorza i Annę nie obchodziły plotki. Chociaż to właśnie plotkarze mieli rację. Nie łączyła ich tylko sąsiedzka znajomość. Grzegorz coraz częściej spędzał z Anną namiętne noce.

Mówił, że ją kocha. Zapewniała, że odwzajemnia jego uczucia i snuła z nim plany wspólnego życia. Nie wiadomo jednak, co tak naprawdę czuło jej serce.

Ona jedna a ich dwóch 

Po kilku miesiącach Anna powiedziała, że nosi w łonie jego dziecko. Nie posiadał się z radości, a gdy urodził im się syn, zaczął nalegać na zawarcie małżeństwa.

- Pojedziemy do urzędu i przedstawimy sprawę. Henryk na pewno nie żyje, przecież nie masz z nim kontaktu prawie trzy lata. Nie będą stawiać przeszkód – mówił.

Zgodziła się wyjść za niego. Może naprawdę go kochała, a może dla poprawy własnej reputacji? Ludzie przestaną gadać, że ma kochanka. Ponadto tak będzie lepiej dla ich syna. Nie będą wyzywać go od bękartów.

Życie jest nieprzewidywalne. Ich plany małżeńskie w jednej chwili runęły. Pewnego październikowego dnia 1946 roku w progu mieszkania stanął... Henryk Demczuk.

Jednak nie zginął na robotach. Po wojnie trochę tułał się po Europie. Ale życie na obczyźnie nie dla niego. W Wołczynach miał rodzinę, dom i ziemię. Tu było jego miejsce.

Nie mógł nie zauważyć obcego mężczyzny w mieszkaniu. Ani malutkiego chłopca, którego nie było, gdy wyjeżdżał na roboty. Ale nie skomentował tej, niewątpliwie, nienormalnej sytuacji. Anna uznała, że lepiej od razu powiedzieć mu o wszystkim. Poprosiła Grzegorza, żeby wyszedł na czas jej rozmowy z mężem.

Henryk nie wybuchł gniewem na wieść, że żona go zdradziła i ma z innym dziecko. Powiedział, że ją rozumie.

- To moja wina, mogłem wcześniej wrócić, zamiast włóczyć się po świecie. Miałaś prawo myśleć, że nie żyję. A przecież jesteś młodą kobietą. Całkowicie ci wybaczam, nie poruszajmy już więcej tego tematu – powiedział.

I rzeczywiście zachowywał się, jakby nic się nie stało. Zajął miejsce u boku Anny, dobrze traktował dzieci, nie wyłączając najmłodszego, którego nie był ojcem. Wszystko wróciło do normy. Grzegorz Buda musiał się pogodzić, że Anna nie będzie jego żoną. Serce mu pękało, ale co mógł zrobić?

Postanowił wyjechać z Wołczyn. Ze sprzedażą ziemi i domu nie powinien mieć problemów. Jednak pozostawała kwestia jego dziecka. Jak się jednak okazało i ta sprawa została rozwiązana. Anna powiedziała mu, żeby się nie martwił o synka. Henryk zdecydował bowiem, że uzna go za swoje dziecko...

Zamurowało go, bo czegoś takiego się nie spodziewał. Kobieta, którą kochał, coś jeszcze do niego mówiła, ale już jej nie słuchał. Uciekł do domu, a tydzień później wyjechał na Ziemie Odzyskane.

Nie tak łatwo zapomnieć... 

Osiadł we Wrocławiu, znalazł pracę w fabryce. Starał się nie myśleć o Annie i dziecku. Chciał o nich zapomnieć. Ale niestety, nie potrafił. Rodziło się w nim straszliwe pragnienie zemsty. Już nie kochał Anny. Znienawidził ją za to, że tak okrutnie go skrzywdziła. Postanowił wymierzyć jej karę.

Rewolwer kupił na targu od pokątnego handlarza. Zwolnił się z pracy i wsiadł do pociągu. 28 grudnia 1946 roku, po wielogodzinnej podróży, przybył do Wołczyn, które opuścił przed dwoma miesiącami. Prosto ze stacji udał się do Demczuków.

Zastał ich oboje. W ich domu byli goście. Wszyscy siedzieli przy suto zastawionym stole. Pojawienie się Grzegorza bynajmniej nikogo nie poruszyło. Powitali go z radością. Henryk wskazał mu krzesło, polał wódki i wzniósł toast za jego zdrowie.

Siedział w milczeniu. Anna trzymała na ręku jego syna. Odwracał wzrok, bo ten widok sprawiał mu ból. Po 30 minutach nagle wstał i wyciągnął rewolwer. Kazał wszystkim obecnym wyjść, z wyjątkiem Anny.

- Oszalałeś, co chcesz zrobić? - wystraszył się Henryk Demczuk. - Schowaj rewolwer, porozmawiajmy.

- Nie będziemy rozmawiać. Weź dziecko od żony i wyjdź.

Gdy został z Anną sam na sam, spojrzał na nią pustym wzrokiem. Wycelował i po chwili strzelił jej w serce. Kobieta poniosła niemal natychmiastową śmierć.

Wówczas przystawił sobie lufę rewolweru do skroni. Nacisnął spust, ale broń nie wystrzeliła, bo zaciął się w niej zamek. Grzegorz nie zrezygnował z zamiaru samobójstwa. Wyskoczył przez okno i pobiegł do kowala, prosząc go o naprawienie rewolweru. Naprawa była jednak niemożliwa. Zrezygnowany Buda udał się na posterunek milicji i przyznał się do zastrzelenia Anny Demczukowej.

- Kochałem tę kobietę, miałem z nią dziecko. Ale moja miłość nie była wiele warta, skoro zamieniła się w nienawiść – powiedział na rozprawie w Sądzie Okręgowym w Lublinie, oskarżony o zabójstwo.

Świadkowie dali mu na procesie najlepsze świadectwo. Mówili, że trudno o bardziej uczciwego człowieka. Żałowali go, obwiniając o wszystko Annę Demczukową. Jak mogła być tak obłudna? Jak mogła ze spokojem, jak gdyby nigdy nic, powiedzieć, że wraz z mężem zabierają mu syna?

Sąd wydał werdykt po dłuższej naradzie. Grzegorz Buda został uznany za winnego zabójstwa, jednakże wzięto pod uwagę, że dopuścił się zbrodni pod wpływem silnego wzburzenia. Dobra opinia też miała znaczenie. Wyrok, który zapadł 24 marca 1947 roku, brzmiał: sześć lat więzienia. Po zastosowaniu amnestii, kara pozbawienia wolności została zredukowana do lat trzech.

Zmieniono personalia.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Tomcio 07.02.2024 15:19
3 lata za morderstwo? śmiech na sali

Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama