Mariusz Gadomski przypomina wstrząsające wydarzenia sprzed lat...
Do pokoju wbiegła żona młodszego z mężczyzn i zobaczyła, że jej ojciec leży we krwi na łóżku, nie dając znaku życia. Krzyknęła ze zgrozą. Potem spojrzała na męża, który po strzale przycupnął na podłodze przy drzwiach. Nic mu się nie stało, był tylko przerażony i zszokowany. Blady jak papier, kurczowo ściskał w dłoniach czapkę, po którą sięgnął na moment przed wystrzałem. Po dłuższej chwili doszedł do siebie.
- Stamtąd strzelali – powiedział do żony, wskazując okno z rozbitą kulą szybą, które prowadzi na podwórze. - To chyba napad. Zajmij się ojcem i pilnuj Halinki. Nigdzie nie wychodź. Ja postaram się sprowadzić pomoc.
Na 10 morgach ziemi
W latach dwudziestych ubiegłego wieku w miejscowości Maciejów w powiecie krasnostawskim mieszkał Paweł Jakubek. Dawno temu owdowiał. Był właścicielem dziesięciomorgowego gospodarstwa rolnego.
Jego córka Agnieszka wyszła za mąż za pochodzącego z tej samej wsi Tadeusza Wietechę. Mieli ośmioletnią córeczkę. Halinę. Mieszkali w tym samym domu co Paweł Jakubek. Ojciec dzielił się z nimi dochodami z gospodarstwa.
Jakubek był we wsi lubiany i szanowany. Chociaż młodość dawno miał za sobą, cieszył się dobrym zdrowiem i od rana do wieczora pracował na roli. Bardzo kochał wnuczkę; pragnął, żeby nigdy nie zaznała biedy. Chciał, żeby mogła się uczyć i żeby zdobyła w przyszłości jakieś wykształcenie. Niech chociaż ona ma w życiu lepiej niż dziadek.
Czasy były bardzo ciężkie. Po pierwszej wojnie światowej i 250 latach zaborów kraj z wielkim trudem dźwigał się z ruin. Ogromny deficyt budżetowy na przełomie pierwszej i drugiej dekady XX wieku doprowadził do nienotowanej nigdy wcześniej ani później hiperinflacji. Doszła wkrótce wojna polsko-bolszewicka.
Ceny większości artykułów pierwszej potrzeby wzrastały o kilkaset procent w ciągu miesiąca. W listopadzie 1923 r. bochenek chleba kosztował 80 miliardów marek polskich (!). Ci, którzy mieli pracę, żartowali, że pobory nie mieszczą się nawet w walizce i trzeba je przewozić dorożką. Trzeba było jednak jakoś żyć. Z 10 mórg (około 5 hektarów) cztery osoby mogły wyżyć. Człowiek musiał się jednak zdrowo nagimnastykować się, żeby związać koniec z końcem.
Brzęk rozbitej szyby
W czwartkowy wieczór 7 czerwca 1923 roku Pawłowi Jakubkowi oczy kleiły się już przy kolacji. Niemal cały dzień spędził na polu i w warzywniku. Do domu przychodził tylko na posiłki. Pochłaniał je w pośpiechu i wracał do pracy. Był tak strudzony, że nie miał nawet ochoty na rozmowę z wnuczką, która szczebiotała przy stole, domagając się od dziadka zajmowania się nią.
Gdy tylko się ściemniło, zaczął szykować się do snu. Miejsce do spania miał w rogu pokoju nieopodal okna, gdzie stało stare małżeńskie łóżko.
Spać powinna też zaraz pójść córka Wietechów. Dziewczynka trochę kaprysiła, mówiła, że jej gorąco i pić jej się chce, a w ogóle to jest za duża, by kłaść się tak wcześnie.
- Jak to wcześnie? Zaraz dziesiąta – zaprotestowała matka, wskazując na zegar ścienny. - No już, moja panno. Popatrz na dziadka, jak smacznie śpi.
Ten argument przeważył. Tak naprawdę bardzo jej chciało się spać, co chwilę ziewała i tarła nosek. Chciała położyć się w tym samym łóżku co dziadek, jak to miała w zwyczaju, ale tym razem sprzeciwił się ojciec.
Przypomniał jej, jak przed chwilą mówiła, że jest już dużą dziewczynką. A duże dziewczynki nie śpią z dziadkami. Posłusznie wyszła więc z matką do drugiego pomieszczenia, żeby pomóc jej pościelić tapczan.
Do snu nie szykował się natomiast Tadeusz Wietecha. Zięć Jakubka pełnił służbę w straży wiejskiej. Była to ochotnicza formacja, do której należało wielu mężczyzn z okolicy. Miała na celu zapobieganie kradzieżom i stanowiła pewną ochronę przed bandytyzmem. Ponadto strażnicy wypatrywali, czy na wsi nie wybuchł pożar. Wietecha miał nocną zmianę.
Bandycki napad?
W trakcie kolacji i po posiłku, gdy rodzina siedziała przy stole, mężczyzna zachowywał się trochę zagadkowo. Co jakiś czas podchodził do okna, jakby kogoś lub czegoś w nim wypatrywał. Dotykał rękami szyby i framugi. Jednak ani żona, ani teść nie zwracali na to uwagi.
Gdy zegar wybił godzinę dziesiątą, Agnieszka Wietecha usłyszała z drugiego pokoju, że mąż wychodzi na służbę. Naraz rozległ się strzał i brzęk pękającej szyby w oknie. Wietecha nie został nawet draśnięty. Kula rewolwerowa trafiła natomiast pogrążonego we śnie Pawła Jakubka, który przez chwilę rzucał się konwulsyjnie na posłaniu, po czym znieruchomiał.
- O Boże! - załamała ręce córka gospodarza, która na odgłos strzału przybiegła do pokoju. Ojciec leżał skrwawiony w pościeli. Mąż z wolna podnosił się z podłogi. Poinformował żonę, że strzał padł z podwórza. Pocisk przebił szybę w oknie. Wietecha stwierdził, że to najprawdopodobniej napad bandycki. Powiedział, że pójdzie sprowadzić pomoc.
Gdy wyszedł, jego żona chciała się zając rannym ojcem. Na wszelką pomoc było już niestety na późno. Mężczyzna nie dawał oznak życia. Trafiony z rewolweru niemal w samo serce poniósł śmierć na miejscu.
W tym czasie Wietecha pukał do okolicznych domów, informując gospodarzy, co się stało. Alarm postawił na równe nogi wszystkich mężczyzn we wsi. Uzbrojeni w widły i kosy, a niektórzy w broń palną wyszli na drogę i wypatrywali morderców bądź śladów, jakie ci mogli pozostawić. Na próżno jednak. Nie było żadnych śladów. Można by pomyśleć, że to nie ludzie, lecz duchy, No, ale przecież duchy nie istnieją.
Któryś z gospodarzy stwierdził, że ci, którzy oddali strzały do starego Jakubka musieli być bardzo sprytni i znakomicie znali teren, skoro kilka minut po zabójstwie rozpłynęli się w mroku nocy. A jednocześnie w ich postępowaniu brakowało logiki. Sprawcy niczego nie ukradli ani nie zrabowali, mało tego, nawet nie weszli do mieszkania Pawła Jakubka. Oddali jeden strzał i zaraz uciekli. Po co więc w ogóle zabijali?
Szkło było na zewnątrz
O zastrzeleniu szanowanego we wsi gospodarza powiadomiono policję. Na miejsce zbrodni przyjechali śledczy z psami tropiącymi i zespołem techników. Za pomocą lup szukano śladów linii papilarnych, które następnie przy użyciu pędzelków i proszku Schneidera przenoszono na folię i zabezpieczano do dalszej analizy.
Prowadząca dochodzenie policja podobnie jak osoby, które uczestniczyły w obławie na domniemanych zabójców, również odniosła wrażenie, że coś tu nie gra. Gdyby celem sprawców był rabunek, z całą pewnością nie poprzestaliby na zastrzeleniu gospodarza, lecz weszliby do mieszkania i dokładnie je przeszukali. Obecność kobiety, małej dziewczynki i jednego mężczyzny nie stanowiłaby dla opryszków przeszkody.
Nie było nic dziwnego w tym, że Tadeusz Wietecha w pierwszej chwili pomyślał, że strzelali rabusie. Szajki bandyckie mocno dawały się we znaki okolicznym mieszkańcom. Bieda i chaos w kraju sprawiały, że zbiry nie miały litości dla swoich ofiar, napadając nawet na tych, których trudno było uznać za majętnych. Ale dochodziło także do morderstw z innych powodów.
Dokonano zaskakującego odkrycia. Przy oknie, przez które rzekomo wleciała kula i zabiła Pawła Jakubka, zabezpieczono fragmenty rozbitej szyby. Odłamki znajdowały się jednak wyłącznie na zewnątrz domu, co zaprzeczało wersji Tadeusza Wietechy o strzale oddanym z podwórza. Gdyby tak było, rozbite szkło wpadłoby do mieszkania i leżało na podłodze.
Technicy policyjni zadali sobie trudu i porównali ze sobą poszczególne odłamki. Okazało się, że było to szkło różnych gatunków i pochodziło z więcej niż jednej szyby okiennej.
Na podstawie badań balistycznych ustalono, że kąt strzału odpowiadał miejscu, w którym w momencie zdarzenia stał zięć Pawła Jakubka. W trakcie rewizji mieszkania w rzeczach Wietechy znaleziono rewolwer Nagan. Ponad wszelką wątpliwość było to narzędzie zbrodni.
Parę razy groził mu publicznie
W przeciwieństwie do teścia i żony 35-letni Tadeusz Wietecha nie miał w Maciejowie dobrej opinii. Uważano go za człowieka chciwego, o gwałtownym charakterze, często wdającego się w różne awantury. Ludzie od niego stronili.
Od dłuższego czasu próbował zmusić teścia do odpisania na żonę pięciu morgów ziemi. Jednak Jakubek nie palił się do tego, twierdząc, że córka jak na razie nie domaga się od niego przekazania gruntu. Zięć parokrotnie groził mu publicznie zabójstwem. Aż w końcu od pogróżek przeszedł do czynów.
Dokładnie zaplanował zbrodnię. Wybrał na nią dzień, kiedy miał nocną służbę. Obmyślił wcześniej sposób zgładzenia teścia, ale do końca nie był pewny, czy to dobry plan. Dlatego tamtego wieczora zachowywał się niespokojnie i zagadkowo.
Nikogo nie wypatrywał w oknie, chciał natomiast sprawdzić, czy jego wersja, wedle której strzał padł z podwórza, a kula przebiła szybę, będzie dla policji wiarygodna. Czekał, aż teść pójdzie spać. Zabronił córce położyć się w tym samym łóżku co dziadek, gdyż obawiał się, że ją zrani.
Gdy Paweł Jakubek zapadł w sen, a żona i dziewczynka udały się do drugiego pomieszczenia, podszedł do wieszaka przy oknie i z tego miejsca oddał do teścia strzał z rewolweru. Trzymanym w drugiej ręce kamieniem zbił szybę. Postarał się, żeby huk wystrzału i brzęk rozbijanego szkła zabrzmiały jednocześnie.
Zginiesz tak samo, jak ojciec...
Wszystko by się udało, gdyby odłamki szkła leżały po właściwej stronie. Nie pomyślał o tym. Zgubiła go także nadgorliwość. Wcześniej zgromadził pod oknem fragmenty innej rozbitej szyby. Chciał, żeby szkło było dobrze widoczne. Nie wiedział, że policja bez trudu odkryje, że były to dwie różne szyby i że zna sposoby na ustalenie miejsca oddania strzału.
Po oddaniu strzału obawiał się, że żona nie uwierzy w jego wersję. Przecież doskonale wiedziała, że nienawidził jej ojca. Zanim przyjechała policja, już podejrzewała go o zabójstwo. Ale Wietecha zagroził jej, że zrobi z nią to samo co jej ojcem, jeśli podzieli się z kimś swymi podejrzeniami.
Początkowo odmówiła zeznań. Słowa męża ujawniła, gdy ten, oczekujący w areszcie na proces w Sądzie Okręgowym w Lublinie, nie mógł wyrządzić jej krzywdy.
Zabójca został skazany na dwanaście lat więzienia. Obrońca Tadeusza Wietechy odwoływał się, jednak Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok w mocy.
Zmieniono personalia
Napisz komentarz
Komentarze