Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama https://chelmskiewidoki.pl

Gm. Chełm. Przynieśli śmierć na wyciągniętej dłoni...

W Polsce AD 2024 mamy wyraźny problem z Ukrainą, sposobem funkcjonowania ukraińskiego państwa, a tym bardziej trudną do zrozumienia historią. Z jednej strony dostrzegamy ogrom cierpienia, jaki spadł na ukraiński naród 24 lutego 2022 roku, z drugiej jednak wciąż jeszcze nie uporządkowaliśmy swojej wiedzy i pamięci o zbrodniach, które nawet nas współczesnych, wychowanych w kulturze agresji ludzi, po prostu szokują. Brakuje pamięci i politycznej stanowczości. A ofiary czekają. Nie, nie na odwet. Na szacunek. Czeka pani Genowefa ze Srebrzyszcza...
Gm. Chełm. Przynieśli śmierć na wyciągniętej dłoni...
Minęło tyle lat, a pani Genowefa nie może zapomnieć...

Źródło: red

Przeżyli, by zaświadczyć

Przemijają kolejne pokolenia i odchodzą ostatni świadkowie zbrodni wołyńskiej. Ci, którzy ocaleli spod siekier, tasaków, wideł, noży czy też ci, których nie dosięgnęły kule. Ci, których głowy nie zostały roztrzaskane o futrynę drzwi czy próg domu. Ci, którzy mogli się szczęśliwie urodzić, bo ich mamy uniknęły losu kobiet, którym ukraińscy siepacze rozpruwali brzuchy. Dzisiaj, pochyleni chorobą i wiekiem stoją nad grobami pamięci swoich bliskich. Nie dane im było pochylić się nad czeluścią prawdziwej mogiły. Kości ich najbliższych zostały rozciągnięte widłami. Jak nawóz pod wiosenny siew. W żebra wrosły kępy młodej trawy. Piszczele wybielały w żarze słońca. Prochy rozwiał wiatr....

- Tak, pamiętam ten dzień. Mama poprosiła nas, abyśmy zaniosły śniadanie naszemu pracownikowi, który odpowiadał za wypas bydła. Z pochodzenia był Ukraińcem. Młody chłopak. Bawiliśmy się razem przy krowach, zrobiło się późno. Zastało nas południe, trzeba było zagnać krowy z powrotem do obór. Zwierzęta weszły na podwórze, a tam wszystko się już zaczęło. Tato próbował uciekać z moim 8-miesięcznym bratem przez okno, ale został zastrzelony. Brata jakiś mężczyzna złapał za nóżki i roztrzaskał mu głowę o futrynę drzwi. Kobiecie, która uszła z życiem z młodszą siostrą, łamie się głos. Do oczu, które widziały przecież tak wiele, napływają obfite łzy. 

W pani Genowefie wciąż ożywają tamte krwawe obrazy. Pokrzykiwania ludzi, strzały, panika, ryk oszalałego bydła i rżenie koni. Pamięta zakrwawione ubrania zbrodniarzy. Wyglądali tak, jak by przed chwilą opuścili budynek rzeźni...

- Z naszej wsi cudem uciekła jakaś kobieta. Pomyślałyśmy z siostrą, że to nasza mama. Postanowiłyśmy za nią pójść. Pomyliłyśmy się, ale kobieta okazała się na szczęście Polką. Z Dubnik dotarłyśmy wspólnie do Powórska, do miejscowego księdza. Ukrywałyśmy się u niego przez kilka dni. Kiedy wszystko ucichło, ludzie pozbierali ciała ofiar na kilka wozów i przyciągnęli te wozy, sami, bez koni, właśnie do tego księdza – wspomina pani Genowefa.

 

Zaciśnij zęby, zapomnij...

Jako 9-letnia dziewczynka musiała szybko wydorośleć. Wspólnie z 7-letnią siostrą znalazły się ostatecznie u wujostwa, ale nowy dom, mimo że bezpieczny, okazał się dla niej jedną z najtrudniejszych szkół, jakie odebrała w życiu. 

- Nasz wujek był bardzo chory, miał problemy z żołądkiem i nogami, powrócił z głębi Rosji. Nie mógł pracować. Moja siostra mogła pójść do szkoły, natomiast mnie polecono, abym poszukała jakiejś pracy. W tamtym czasie jakieś zajęcie najłatwiej było znaleźć „u ludzi”, w okolicznych gospodarstwach. Robiłam wszystko – żęłam zboże, kopałam, zbierałam. Wszystko, co było można. Jak dziecku udało się przetrwać tamte trudne lata? - zastanawia się jedna z ostatnich świadków tragicznych wydarzeń.

11 lipca to data symboliczna, rocznica tzw. krwawej niedzieki. To wówczas, 81 lat temu, działania mieszanych grup narodowościowych: żydowsko-białoruskich (w północno-wschodnich regionach ówczesnej Polski) oraz żydowsko-ukraińskich (na terenach położonych nieco bardziej na południe) przyjmują niesłychaną wręcz skalę. Do masowej eksterminacji ludności polskiej dochodzi w około 100 miejscowościach. Początków tej zbrodni należałoby jednak doszukiwać się już we wrześniu 1939 roku, kiedy na kilka dni przed 17 września przerzucano z ZSRR do Polski instruktorów, broń i organizowano tzw. bandy rewolucyjne. Miały one podburzać miejscową ludność i przygotowywać grunt pod przyszłe działania, których moment kluczowy nastąpił w roku 1943. W 1939 zarówno Niemców, jak i wkraczającą Armię Czerwoną łączy jeszcze sojusz (choć w istocie nazizm i komunizm są wrogimi dla siebie ideologiami). Zajmujące Polskę wojska niemieckie pomagają zrewoltowanym grupom, również tym, które złożone są z działaczy pochodzenia żydowskiego. 

W domu Gruszków nie było już czego szukać. Nie było już krów, koni, zdziczał sad i uprawy. Zasobne niegdyś gospodarstwo zaczęło popadać w ruinę. Nikt nie pamiętał już o „dobrych ludziach” - tak mówili kiedyś, przewrotnie, o gospodarzach ich ukraińscy sąsiedzi. W domu urządzono szpital, gdzie operowano powracających ze wschodniego frontu niemieckich żołnierzy. Wiele lat później powrócił w to samo miejsce jeden z członków rodziny. Miał stwierdzić, że nie ostał się nawet kamień na kamieniu...

 

Kamień na kamieniu

- Wujostwo mieszkało w Kowlu, ale tam wkrótce dotarli sowieci. Ciocia zasugerowała, że powinniśmy powrócić do domu w Dubnikach. Ale tam funkcjonował już z kolei szpital. Niemcy pozwolili nam koczować w jednym z pokojów. W nocy docierały do nas krzyki i jęki operowanych ludzi. Nie dało się tam żyć. Ale byli dla nas dobrzy, zwłaszcza oficerowie. Jeden z nich polecił swojej rodzinie, aby przysłała nam paczkę z najpotrzebniejszymi rzeczami. I faktycznie po kilku tygodniach tę paczkę odebrałyśmy. Zadbali o sieroty... - odtwarza kolejne obrazy Wołynianka.

A rodzina mogła ocaleć. Wystarczyło, aby nie dawali wiary zapewnieniom swojego sąsiada, Ukraińca. 

- Tak, „dobrzy ludzie”. Pamiętam. Tak mówił o nas Ukrainiec, który namawiał nas do tego, aby nie opuszczać domu. Moja rodzina ocalałaby, gdybyśmy uciekli z Dubnik. Ale wróciliśmy. Przekonywał, że zwierzęta chodzą samopas, nie ma ich kto nakarmić. I wróciliśmy, a tydzień później wszystko się zaczęło. Zaufaliśmy, uwierzyliśmy. Moi rodzice zostali zakłóci bagnetami. Tak samo siostry. I mój mały brat, brat....

Minęło już 81 lat, ale ona wciąż nie uporała się jeszcze z bólem i traumą. Dzisiaj mogłaby zapewne liczyć na pomoc psychologa, który zdiagnozowałby u niej zespół stresu pourazowego. Schorzenie, na które cierpią powracający z misji żołnierze. Ale wtedy? Trzeba było po prostu zakasać rękawy i rozpocząć nowe życie. Przełknąć żal, ból i krew ofiar. 

- Wie pan, nie życzyłabym takich przeżyć najgorszemu wrogowi. Tego nie da się opisać. Tej rzezi niewinnych, krwi, okrucieństwa, bólu – mówi z przejęciem doświadczona życiem kobieta.

Nigdy nie jest się nazbyt dojrzałym, aby przestać pamiętać. Dorosłym do tego stopnia, aby wyciszyć emocje. Nie myśleć. Wyprzeć z podświadomości bolesne wspomnienia. Na ból niepamięci chorują i młodzi, i starzy, 92-letni ludzie...

Siedzimy na podwórzu, tuż obok domu pani Genowefy w Srebrzyszczu. Dzień jest dla nas łaskawy. Wiatr delikatnie porusza gałęziami drzew. Przebijają się przez nie równie nienachalne promienie letniego słońca. Może tamte, wołyńskie drzewa były takie same, jak te tutaj. Może tak samo szumiały. Może tak samo igrało w ich konarach słońce. Tak, na pewno tak samo. Ale ludzie nie są już tacy sami. My tutaj i oni tam. My współcześni, którzy z tamtych lipcowych i sierpniowych dni rozumiemy dzisiaj naprawdę niewiele. I oni, tam, wtedy, 81 lat temu. Chcą, aby pamięć o nich i ich cierpieniu nigdy nie umarła...

Czytaj także:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama