Mariusz Gadomski przypomina wstrząsające zdarzenia sprzed lat...
W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości Polskę paraliżowała plagą przestępczości pospolitej. Gazety każdego dnia donosiły o napadach, kradzieżach i bestialskich morderstwach. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Duża liczba popełnianych przestępstw wynikała z rozprzężenia powojennego. W kraju panował chaos gospodarczy, szalała hiperinflacja. Policja dopiero się formowała, nie miała wiedzy ani doświadczenia. Dostęp do broni był natomiast łatwy, wiele osób miało ją jeszcze z wojny. Fala bandytyzmu nie omijała Chełma. W roku 1922 doszło do głośnego napadu rabunkowego na młyn Grzegorza Michalenki.
Nieproszeni nocni goście
Przy ulicy Lubelskiej w Chełmie do dziś wznosi się budynek młyna, pochodzącego z końca XIX wieku. Został zbudowany i uruchomiony w 1885 roku przez lubelskich kupców J. Kupfera, Ch. Orensztajna, H. Goldmana i H. Sawczuka. Był napędzany motorem parowym i wyposażony w nowoczesne maszyny, sprowadzone z zagranicy. Przerabiał rocznie ponad 50 tysięcy korców zboża. Przynosił duże zyski właścicielom.
W kolejnych latach młyn przechodził różne koleje losu i miał kilku właścicieli. Z powodu pożaru w roku 1888 roku został zlikwidowany. Przez blisko 25 lat w jego budynku mieściła się fabryka kafli. W 1913 roku obiekt nabył Grzegorz Michalenko i ponownie uruchomił w nim młyn.
Niestety, na skutek wojny przedsiębiorstwo nie rozwijało się tak, jakby sobie życzył właściciel. Żeby młyn mógł działać, musiał zainwestować w remonty i przebudowę pieniądze ze sprzedaży majątku ziemskiego. W 1920 roku firma pod nazwą „Grzegorz Michalenko i S-ka” rozpoczęła produkcję. Dwa lata później przedsiębiorca złożył projekt budowy magazynu zbożowego i mieszkania przy młynie.
Informacje o planach Michalenki były ogólnie dostępne. Publikowano je w prasie codziennej i dziennikach urzędowych. Interesowali się nimi nie tylko ludzie biznesu, ale również przestępcy. Ci ostatni uznali, że skoro młynarz zamierza budować magazyn, to pewnie ma dużo pieniędzy.
W nocy z 20 na 21 lipca 1922 roku czterej mężczyźni w beretach nasuniętych głęboko na czoło przemknęli pustą o tej porze ulicą Lubelską. Bez większego trudu dostali się na teren młyna, po czym wydobyli rewolwery i wtargnęli do pomieszczeń mieszkalnych.
Dawaj forsę, jeśli ci życie miłe!
Liczyli, że pójdzie łatwo i szybko, tymczasem napotkali na zdecydowany opór Michalenki. Na właścicielu młyna widok uzbrojonych drabów nie zrobił szczególnego wrażenia. Nie podniósł rąk do góry. Być może spodziewając się, że kiedyś dojdzie do takiego zdarzenia, przywitał nieproszonych gości ze strzelbą.
- Kim jesteście? Po co przyszliście? - zapytał.
- Na pierwsze pytanie nie odpowiemy, na drugie proszę bardzo. Po pieniądze. Dawaj wszystko, co masz, jeśli ci życie miłe. Byle szybko, bo trochę nam spieszno.
Michalenko jednak się nie spieszył. Przez dłuższą chwilę mierzył opryszków wzrokiem. Naraz jeden z nich niecierpliwie się poruszył. Wycelował z rewolweru do przedsiębiorcy, ale tamten był szybszy. Wystrzelona przez niego kula ugodziła bandytę w klatkę piersiową. Mężczyzna zwalił się na podłogę, a po chwili znieruchomiał. Rana była śmiertelna.
Rozwścieczeni kompani zabitego opryszka zaczęli strzelać do Michalenki, ten jednak wycofał się do drugiego pomieszczenia, skąd raził ich ze swojej strzelby. Jednego zranił w ramię, sam także jednak oberwał. Jego sytuacja pogarszała się z każdą chwilą. Kończyła mu się amunicja, po stronie napastników była także przewaga liczebna. Na szczęście zjawiła się pomoc. Nadbiegli posterunkowi, którzy podczas obchodu rewiru usłyszeli strzelaninę w młynie.
Bandyci wkrótce rzucili się do ucieczki. Dwaj, którzy nie odnieśli żadnych obrażeń, zabrali rannego towarzysza. Zabitego zostawili. Policjanci sprowadzili lekarza do Grzegorza Michalenki. Obrażenia właściciela młyna okazały się powierzchowne.
Przy zastrzelonym przestępcy znaleziono rewolwer, 80 naboi, świadectwo demobilizacyjne wystawione przez Powiatową Komendę Uzupełnień w Tomaszowie Lubelskim na kaprala Edwarda Narkowskiego oraz bilet kolejowy z Częstochowy do Chełma. Za zbiegłymi sprawcami napadu ruszył policyjny pościg. Funkcjonariuszy wspierał pies tropiący Falko z lubelskiej ekspozytury śledczej.
Spodziewano się, że zatrzymanie zbiegłych rzezimieszków jest kwestią godzin. Ich ucieczkę opóźniał ranny. Jednakże wcale nie poszło łatwo. Dwaj bandyci trafili pod klucz dopiero dobę po dokonanym napadzie na młyn Michalenki, a trzeciego szukano miesiącami.
Spostrzegawczy kasjer
W ujęciu rzezimieszków miał udział młody kasjer ze stacji kolejowej w miejscowości Bzite. Nad ranem 21 lipca sprzedał dwa bilety blankietowe do Rawy Ruskiej mężczyźnie, którego podenerwowanie i roztargnienie wydały mu się podejrzane. Gdy nadjechał pociąg, człowiek ten wsiadł do wagonu, ale nie był sam, Towarzyszył mu mężczyzna, który wyglądał na bardzo cierpiącego – chwiał się na nogach, ręka mu krwawiła, a bladą jak papier twarz ściągał grymas bólu.
Kasjer powiadomił telegraficznie stacje znajdujące się na trasie do Rawy Ruskiej o dwóch podejrzanych osobnikach podróżujących pociągiem. Kolejarze wezwali policję, która w Bełżcu zatrzymała i skuła kajdankami 25-letniego Romana Dąbrowskiego i 22-letniego Stanisława Dobrakowskiego. Obaj pochodzili z powiatu piotrkowskiego. Znaleziono u nich rewolwery typu browning, naboje do nich oraz pewną ilość srebrnych rubli.
Policja nie miała wątpliwości, że Dąbrowski i Dobrakowski brali udział w napadzie na Grzegorza Michalenkę. Roman Dąbrowski był poważnie ranny, jego ramię krwawiło. A przecież z ustaleń wynikało, że właściciel młyna postrzelił w to miejsce jednego z napastników. Poza tym nie potrafili wytłumaczyć się z posiadania broni i dużej ilości amunicji (ponad 80 sztuk). Okazało się ponadto, że znalezione u nich ruble pochodzą z rabunku, którego dopuścili się kilka dni wcześniej w jednej z okolicznych wsi.
Jednak zapierali się winy. Twierdzili, że nie mają nic wspólnego z napadem w Chełmie.
- Nigdy tam nawet nie byliśmy, więc nie mogliśmy nikogo obrabować – utrzymywali. Nie wyjawili też nazwiska jeszcze jednego wspólnika, z którym uciekli z młyna, gdy zjawili się tam posterunkowi.
Jak ustalono w toku dochodzenia, rabusie po ucieczce rozdzielili się. Ten, którego kompani nie wydali, udał się w niewiadomym kierunku, natomiast Dąbrowski i Dobrakowski przedostali się z Chełma do Rejowca i próbowali odjechać stamtąd pociągiem. Zjawili się na stacji, ale z jakichś powodów zaraz się wycofali. Poszli pieszo wzdłuż torów do Bzitego.
W trakcie przesłuchania Dąbrowski, mimo dotkliwego bólu, podjął próbę ucieczki, wykorzystując moment nieuwagi pilnującego go policjanta. Ten sam funkcjonariusz szybko się jednak zrehabilitował, niebawem zatrzymując Dąbrowskiego. W czasie pościgu postrzelił go w ramię, w którym już tkwiły trzy kule wystrzelone przez Michalenkę.
Lekarz, który opatrywał Dąbrowskiemu, twierdził, że wdało się zakażenie. Opryszkowi groziła śmierć. Konieczna była amputacja ręki.
Trzecia ucieczka jednorękiego
W trakcie prowadzonego dochodzenia ustalono, że zastrzelony przez właściciela młyna mężczyzna nie nazywał się Edward Narkowski i nigdy nie służył w wojsku. Był to Władysław Rybak, zawodowy przestępca, kilkakrotnie karany sądownie. Najprawdopodobniej posługiwał się sfałszowanym świadectwem demobilizacyjnym dla kamuflażu.
Po pewnym czasie ustalono i zatrzymano czwartego uczestnika napadu na Michalenkę. Stało się to w niecodziennych okolicznościach. Osadzony w areszcie chełmskim Roman Dąbrowski, pozbawiony ręki, znowu próbował uciec.
Okazja nadarzyła się, gdy policja eskortowała go na rozprawę do sądu w Lublinie. W trakcie jazdy pociągiem poprosił funkcjonariuszy o pozwolenie pójścia do ubikacji. Zgodę uzyskał, ale zamiast udać się za potrzebą, wyskoczył z pociągu. Został ujęty w Kolonii Zyngerówka pod Rejowcem. Wraz z nim policja zatrzymała niejakiego Alfreda Kellera, dezertera z wojska.
W trakcie przesłuchania, w krzyżowym ogniu pytań, mężczyzna przyznał się do współudziału w napadzie rabunkowym na właściciela młyna w Chełmie. Tłumaczył się jednak, że w trakcie przestępstwa nie używał broni palnej.
Marny los opryszków
Sprawę napadu na młyn Michalenki rozpatrywał Sąd Okręgowy w Lublinie, na sesji wyjazdowej w Chełmie, na posiedzeniu w dniu 15 listopada 1924 roku, zatem dopiero ponad dwa lata po zdarzeniu. Nie dlatego, że śledztwo trwało tak długo, ale z powodu natłoku innych spraw kryminalnych, którymi zajmował się sąd.
Na ławie oskarżonych zasiedli tylko Roman Dąbrowski i Alfred Keller. Stanisław Dobrakowski nie doczekał procesu. Zmarł w areszcie śledczym.
Na rozprawie oskarżeni częściowo przyznali się do winy, Utrzymywali, że popełnili przestępstwo z biedy. Dowiedzieli się o zamożnym młynarzu i przyjechali z Piotrkowa do Chełma na gościnne występy. Zrzucali odpowiedzialność za postrzelenie Michalenki na nieżyjącego Dobrakowskiego.
Niewiele im to pomogło. Sąd obu sprawców potraktował tak samo, skazując ich na kary po 16 lat ciężkiego więzienia z pozbawieniem praw obywatelskich. Proces wzbudził duże zainteresowanie publiczności.
Zatem czwórka młodych opryszków, marząca o wielkim skoku skończyła marnie. A jakie były dalsze losy Grzegorza Michalenki i jego młyna? Przedsiębiorca odzyskał w pełni zdrowie po ranie postrzałowej i z właściwą sobie energią przystąpił do realizacji zamierzonych inwestycji.
W 1925 roku uruchomiono przy młynie punkt sprzedaży detalicznej, który cieszył się dużym wzięciem. Mąkę można było nabyć po cenie hurtowej. Produkty firmy „Grzegorz Michalenko i S-ka” były zawsze wysoko oceniane przez branżowe komisje ministerialne. Właściciel młyna zmarł w roku 1933 w wieku 63 lat. Do 1945 roku przedsiębiorstwo pozostawało w rękach jego rodziny. Po wojnie młyn przeszedł pod zarząd Państwowego Zjednoczenia Przemysłu Młyńskiego.
Przed kilkoma laty pojawiły się ambitne plany zrewitalizowania obiektu i urządzenia w nim nowoczesnego centrum kultury, mieszczącego między innymi teatr, muzeum i kawiarnię. Chełmski magistrat pozyskał na ten cel środki w kwocie ponad 40 milionów złotych z „Polskiego Ładu”. Niestety, nic jak dotychczas nie zostało zrobione, bo pojawiły się problemy z wykonawcami. Nie wiadomo czy inwestycja w ogóle zostanie zrealizowana. Szkoda, bo ten cenny zabytek, będący częścią historii Chełma, powinien mieć właściwie miejsce w przestrzeni miasta.
- W tekście wykorzystano artykuł "Zapomniana historia chełmskiego młyna" - Wirtualny Chełm (wirtualnychelm.pl).
Napisz komentarz
Komentarze