Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Kamil Kociubiński o jasnych i ciemnych stronach zawodu ratownika medycznego

Kamil Kociubiński w rozmowie z Kingą Miszczyk z Radia Bon Ton opowiedział o swojej pracy i wyzwaniach z nią związanych.
Kamil Kociubiński o jasnych i ciemnych stronach zawodu ratownika medycznego

Kinga Miszczyk: Co zainspirowało pana do pracy w tym zawodzie? 

Kamil Kociubiński: - Kiedyś wraz z kuzynem Krzysiem byłem światkiem wypadku. Od razu przystąpiliśmy do udzielaenia poszkodowanym pomocy. Było to ciekawe doświadczenie i dużo adrenaliny przy okazji. Po tym wydarzeniu Krzysio powiedział mi, że jest w szkole na kierunku ratowniczym, po namyśle poszedłem do "Medyków" i... tak to się zaczęło.

Jak wygląda typowy dzień ratownika medycznego? Od czego zaczynacie? 

- Pracujemy w systemie zmianowym 12-godzinnym albo 24-godzinnym w przypadku pracowników kontraktowych. Zaczynamy od godziny 7.00. Trzeba przejąć dyżur, zapoznać się z raportem z poprzedniego dyżuru i sprawdzić sprzęt. To jest bardzo ważne, bo pracujemy poza stacją. Jeżeli nie zabierzemy czegoś ze sobą, to po prostu nie będziemy tego mieli w działaniach. Dlatego trzeba sprawdzić sprzęt, leki, najogólniej mówiąc, całą karetkę. No i jesteśmy gotowi.

Jakie są najczęstsze akcje, do których wyjeżdżacie?

- Niestety najczęstsze są takie, do których karetka nie powinna jechać. W dużej części te nasze wyjazdy to zgłoszenia, które spokojnie mogłyby być załatwione w POZ lub w nocnej i świątecznej opiece. Ale też zdarzają się takie, w których pacjentowi ciężko byłoby przeżyć, czy dotrzeć do szpitala. I powiem szczerze, że takie akcje, które zdarzają się rzadko, ale są konkretne, dają nam adrenalinę i motywację do pracy. Po takim wyjeździe naprawdę każdy chętnie biegnie do karetki na następny wyjazd.

Praca ratownika medycznego jest wymagająca psychicznie, jak I fizycznie. Jakie wyzwania czekają na was w pracy?

- Jeździmy do ludzi, których spotkało jakieś nieszczęście, którzy potrzebują pomocy. Często cierpiących, którzy nie mogą liczyć na pomoc od nikogo innego. Więc obciążenie psychiczne na pewno jest. Praca poza stacją wymaga dotarcia do pacjenta. Czasami trzeba prowadzić czynności w trudno dostępnych miejscach, trzeba ewakuować pacjentów z miejsc trudnych do ewakuacji, więc musimy być też przygotowani fizycznie. 

Jest jakaś akcja, która najbardziej utkwiła panu w pamięci?

- Na pewno są to te pierwsze wyjazdy, pierwszy wypadek, pierwsza reanimacja. Takimi wyjazdami, które zostają w pamięci, są te, gdzie poszkodowane były dzieci. Pamięta się też akcje ciekawe - inne niż wszystkie, gdzie trzeba było pokombinować z jakimiś medycznymi czynnościami, z jakimiś lekami, gdzie udało się dowieźć do szpitala i uratować pacjenta, który miał na to niewielkie szanse. Takie akcje naprawdę wspomina się długo...

Jest pan ratownikiem już kilkanaście lat. Co zmieniło się w tym czasie? Macie większe możliwości techniczne?

 - Jak zaczynałem pracę, to ratownictwo było ukierunkowane na udzielanie pomocy na miejscu, ewentualnie transport pacjenta do szpitala. Diagnostyka była bardzo mocno ograniczona. W tej chwili mamy w karetce naprawdę wiele możliwości. Choćby kwestia wykonania EKG i teletransmisji tego zapisu do kardiologa w szpitalu, który wykonuje zabiegi inwazyjne. Dzięki temu pacjenci z zawałem są transportowani praktycznie od razu na stół zabiegowy. Nie mamy jeszcze u nas w Chełmie USG, ale myślę, że jest to kwestia czasu, kiedy aparaty te trafią do chełmskich karetek. Mamy do dyspozycji m.in. kapnometry, jakieś mierniki, czujniki, których kiedyś nie było, automaty do ucisku klatki piersiowej... To wszystko naprawdę daje dobre efekty. Jeżeli chodzi o przeżywalność pacjentów, to nastąpiła ogromna zmiana, oczywiście na korzyść pacjentów. 

Ratownicy medyczni są potrzebni, to nie ulega wątpliwości. Ale jeżeli chodzi o pierwszą pomoc, to wiele mogą zrobić też zwykli ludzie, przechodnie bez specjalistycznego przeszkolenia. Co jest najważniejsze podczas udzielania pierwszej pomocy?

- Jeżeli chodzi o pierwszą pomoc, to dużo czynności, które my możemy wykonać jako zespół pogotowia, jest też do wykonania przez świadka na miejscu zdarzenia. Na przykład podczas zadławienia, czy podjęcie resuscytacji. Jeżeli ktoś chce, to może naprawdę wiele zrobić przed przyjazdem zespołu pogotowia, a tym samym dać pacjentowi szansę przeżycia. Jest bardzo wiele czynności, które świadek jakiegoś zdarzenia może wykonać nie gorzej niż zespół pogotowia, szczególnie tych czynności, które ratują życie. Jeżeli chodzi o zasady udzielania pierwszej pomocy, to my na szkoleniach zawsze powtarzamy, że najważniejszym elementem udzielenia pierwszej pomocy jest bezpieczeństwo ratownika. Może to brzmi kolokwialnie, ale jest to bardzo istotna rzecz. W końcu, jeżeli nie pomyślimy o własnym bezpieczeństwie, to nie tylko nie udzielimy pomocy, ale też sami staniemy się poszkodowanymi. Wtedy Zespół Ratownictwa Medycznego, który przyjedzie na miejsce zdarzenia, będzie miał już dwóch pacjentów do zaopiekowania. Więc pamiętajmy, najważniejsze jest własne bezpieczeństwo! Jeśli wiemy już, że jesteśmy bezpieczni, to podejmujemy czynności. Resuscytacja to 30 uciśnięć klatki piersiowej i 2 skuteczne wdechy. Co ważne, jeżeli ktoś ma opory psychiczne, jeżeli boi się zakażeń, może nie podejmować wdechów. Rozumiem ludzi, którzy nie mają sprzętu, boją się zakażeń, mają opory psychiczne, bo jakby nie było, jest to dotykanie ustami ust kogoś obcego, więc może być to problem. Wytyczne przewidują takie sytuacje i mówią, żeby przynajmniej uciskać klatkę piersiową. Pamiętać należy, że pacjentowi, który jest w stanie zatrzymania krążenia, który nie oddycha, w żaden sposób nie zrobimy krzywdy. Więc nie ma się czego obawiać. Historie o tym, że ktoś został oskarżony, czy pociągnięty do odpowiedzialności za to, że połamał pacjentowi żebra, to nie są historie prawdziwe. Podczas szkoleń pada wiele pytań w tej kwestii, dlatego dementujemy te historie. Absolutnie nie jest to błąd, jest to powikłanie resuscytacji. Czasami tak bywa i musimy się z tym liczyć.

Co my, jako obywatele możemy zrobić, aby wspierać ratowników medycznych?

 - Na pewno oczekujemy od społeczeństwa zwyczajnej uczciwości, tj. jeżeli pacjentowi jest potrzebne pogotowie, to my bardzo chętnie pojedziemy I udzielimy pomocy. Tylko żeby ta pomoc faktycznie była potrzebna. Bo jeżeli jedziemy do wezwania pt. “nieprzytomny”, a na miejscu okazuje się, że pacjent jest pod wpływem alkoholu, rodzina sobie z nim nie radzi, a wezwanie było “podkręcone” tylko po to, żeby ta karetka przyjechała, no to nie jest to uczciwe. Należy też pamiętać, że jeżeli jesteśmy u kogoś, kto tej pomocy nie potrzebuje, to nie dojedziemy do kogoś, komu pomoc będzie niezbędna. Obecnie chełmska stacja ratownictwa medycznego obsługuje większą część powiatu chełmskiego, a mamy trzy zespoły, które poradzą sobie spokojnie z wyjazdami ratowniczymi. Problemem są wezwania, które mogłyby być obsłużone przez lekarzy rodzinnych, czy nocną i świąteczną opiekę, a ktoś życzy sobie karetkę i naopowiada dyspozytorowi dużo więcej, niż się faktycznie dzieje, tylko po to, żeby karetka wyjechała. To jest przede wszystkim problem dla tych ludzi, do których karetka nie dojedzie. Bo my jesteśmy w pracy, my pojedziemy i do bólu brzucha i do gorączki od trzech dni, jeżeli ktoś nas wyśle, ale wtedy już nie ma kogo wysłać do np. zadławionego dziecka.

Czytaj także:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama