Inicjator „Wyżyny” i jednocześnie dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Rudzie-Hucie Marcin Woszczewski podkreśla, że nie sposób mówić o tym, która z edycji była lepsza i dlaczego. Przykładanie do tego typu wydarzenia miary jakiejkolwiek jakości uważa za nietrafione, nie na miejscu czy, po prostu, krzywdzące. Teatry i monodramiści ufają organizatorom, zgłaszają się na festiwal i dzielą bogactwem swoich odkryć. I każdy z nich jest w tej teatralnej przygodzie wyjątkowy, jedyny i niepowtarzalny.
- Bardzo chciałbym unikać takich ocen poszczególnych wykonawców i mam wrażenie, że do tej pory udawało nam się, jako organizatorom, dochować wierności tej zasadzie. Zawsze staramy się, aby każdy kolejny festiwal był na swój sposób wyjątkowy i niepowtarzalny. Oczywiście, poruszamy się w ramach pewnej sprawdzonej formuły, ale tak naprawdę za każdym razem wypełniana jest ona zupełnie nową treścią. Myślę, że każda z „wyżyn”, także ta miniona, dostarczyła uczestnikom, organizatorom i obserwatorom nowych, niepowtarzalnych wrażeń. Wniosła do ich sposobu postrzegania zjawiska, jakim jest teatr, coś nowego – podkreśla dyrektor Woszczewski.
Przeobrazili się w teatralnych lekarzy
Co na teatralny warsztat zespoły wzięły tym razem? Przed „wyżyną” pojawił się pomysł, aby tegoroczną edycję zorganizować wokół hasła „gorączka”. Jest to oczywiście termin zaczerpnięty z medycyny i oznacza, że organizm zwalcza jakieś zagrożenie. Ale na festiwalu „gorączka” nie była tylko hasłem. Była całkiem realnym objawem, z którym zmierzyć musiał się każdy uczestnik teatralnych zmagań.
- Hasło „gorączka” miało wprowadzić taką podwyższoną temperaturę i wcale nie o upały tutaj chodzi. Stan niepokoju, wrzenia, pewnego podniecenia? Na tegorocznym festiwalu pozwoliliśmy sobie na takie, nazwijmy to, „mikroprowokacje”, które miały na celu sprowokowanie czy też wywołanie rzeczonej „gorączki”. Chcieliśmy zobaczyć, co poszczególni twórcy będą nam w stanie zaprezentować pod wpływem pewnego nacisku czy też impulsu. Ciekawi byliśmy, jak będą w stanie ten stan oswoić i jak przetworzą to doświadczenie w teatralną ekspresję – wyjaśnia inicjator festiwalu.
Co roku na „wyżynę” chce przyjechać bardzo dużo zespołów z całej niemal Polski, a nawet spoza jej granic. I co roku organizatorzy muszą dokonać trudnego wyboru – kogo dopuścić do festiwalowych zmagań, a komu zaproponować wydarzenie za rok... Tym razem w Rudce pojawili się Caryl Swift ze Słupska, DS ČI - PR – CHA z Kremnicy na Słowacji, Marta Łaska z Lublina, Teatr Fieter z Ozimka, Zuzanna Ślusarczyk z Lublina, Teatr Krzesiwo z Warszawy, Teatr NOTOCO Senior z Kraśnika, Teatr Telimena z Lesznowoli, Adam Sokolnicki z Głębokiego, Wyżynowa grupa chwilowa (Ulan Majorat/Łuków) i Karol Bieniek, który do Rudki przyjechał z Kraśnika. Jako gospodarze miejsca wystąpiły oczywiście teatry MMS Impro oraz Teatr OKO. Jako wyjątkowa osobowość tegorocznej edycji w Rudce pojawił się również aktor Mikołaj Grabowski.
- Przyznam szczerze, że w atmosferę naszego tegorocznego hasła weszła chyba najlepiej właśnie Caryl. Najpierw zaangażowała w zajęcia grupę warsztatową, a następnie, poprzez swój występ, także publiczność. Jej aktywność wzbudzała momentami pomruki niezadowolenia, ale kiedy to obserwowałem, uśmiechałem się do siebie w duchu i mówiłem „O to właśnie nam chodziło!” - mówi z entuzjazmem organizator teatralnego święta.
Trzeba znaleźć przyczynę "gorączki"
Woszczewski przekonany jest o tym, że tegoroczny festiwal pozwolił jego uczestnikom nie tylko na zdobywanie nowych, teatralnych doświadczeń, ale także na lepsze poznanie samych siebie. Tego, co nas irytuje, dotyka, boli. Czyli powoduje stan „gorączki”.
- A przyczyny tej gorączki bywają naprawdę różne. To stany, które wywołują nasze codzienne, rodzinne relacje, nasza praca, różne aktywności. I kiedy taki stan podwyższonej temperatury zaczyna się pojawiać, to oznacza, że trzeba coś z tym zrobić. Zająć się tą gorączką, obniżyć ją. Przyjrzeć się temu, co nas boli – przekonuje dyrektor GOK w Rudzie-Hucie.
Gorączka nie jest więc ani dobra, ani zła. To stan, który coś nam sygnalizuje i od nas samych zależy, czy doprowadzimy nasz organizm (fizyczny lub społeczny) do dewastacji, czy rozpoczniemy proces leczenia.
Ale gorączka zyskała na festiwalu także inny wymiar. Najmłodsi uczestniczyli, w znanej z westernów, „gorączce złota”. Poszukiwali skarbu, który, jak się później okazało, można było zamienić na cenne relacje i ludzi, którzy są przecież w naszym życiu najważniejsi.
- Chciałbym powiedzieć o jeszcze jednym, niezwykle dla nas istotnym wymiarze, w jakim analizowaliśmy stan „gorączki”. Otóż na ten stan spoglądaliśmy także przez pryzmat wojny. Wojna jest przecież takim stanem chorobowym – niezależnie od tego, czy w niej uczestniczymy bezpośrednio, czy też nie. I niektórzy twórcy mówili o gorączce także w tym sensie – mówi o festiwalowych doświadczeniach Woszczewski.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze