Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 4 października 2024 03:34
Reklama baner reklamowy
Reklama

Gm. Hanna. Pani Stanisława to nasz narodowy skarb. Przebiera w nitkach od lat

Tkanie pereborów, wymagających, ludowych haftów to sztuka trudna i żmudna. Po drugiej wojnie światowej wykonywane w ten sposób tkaniny zaczęły praktycznie zanikać, ale dzięki osobom takim jak pani Stanisława Kowalewska z Nowego Holeszowa, nie tylko przetrwały w naszym kulturowym krajobrazie, ale i zostały odpowiednio docenione. Jako ludowa artystka pani Stanisława odbierała już prestiżową nagrodę im. Oskara Kolberga. A teraz, zupełnie niedawno, „Łowicką Gwiozdą” postanowił nagrodzić ją burmistrz Łowicza Mariusz Siewiera. Kowalewska jest pierwszą osobą z województwa lubelskiego, która otrzymała takie wyróżnienie.
Gm. Hanna. Pani Stanisława to nasz narodowy skarb. Przebiera w nitkach od lat

Źródło: Muzeum Wsi Lubelskiej

Przepis na sukces - talent i upór

O pani Stanisławie można chyba śmiało powiedzieć, że taki talent trafia się raz na 100 lat. O powodzeniu sztuki, którą z uporem od lat uprawia, nie decyduje jednak tylko i wyłącznie „szczęśliwa gwiazda”. W pereborze zawiera się wszystko – upór, pracowitość, manualna sprawność. I miłość – do przodków i kultury. 

- Perebor to jedyny w swoim rodzaju haft tkacki, którego nie wykonuje się ani przy użyciu igły, ani drutów, a przy pomocy takiej specjalnej deseczki, przebierając i łącząc ze sobą odpowiednio nitki. Perebory wykonywać mogą tylko ci, którzy są cierpliwi, bowiem trzeba dużej cierpliwości, aby przebrać odpowiednio, tak ja to określam, ok. 1000 niteczek. Dlatego właśnie perebor, od tego przebierania właśnie – wyjaśnia Kowalewska.

Powiedzieć o tkactwie jedynie tyle, że to tylko rodzaj techniki, to zdecydowanie za mało. Jego istotny nie odda też stwierdzenie, że to rodzaj ludowej sztuki. Barwna tkanina, która wychodzi spod rąk artystki, jest jedyna w swoim rodzaju. Pełna tajemnicy...

- Miłości to tkactwa nauczyła mnie moja matka chrzestna, Stanisława Baj, która właściwie była jedną z tych, które uratowały, tam można chyba powiedzieć, perebory od zapomnienia. Ta sztuka zaczęła gwałtownie zanikać po II wojnie światowej i to chyba prawdziwy cud, że udało się ją w jako takiej formie zachować. Kolebką odrodzenia pereborów były Dołhobrody – wspomina pani Stanisława.

Swoją ciocię tkaczka podpatrywała od najmłodszych lat. Kobiety sięgały po stare koszule i próbowały odtwarzać zastosowane na nich wzory. Na poważnie pereborami Kowalewska zaczęła się zajmować, kiedy skończyła 14 lat (czyli w 1958 roku).

- Na początku nie wykonywałam jednak „przebieranek”, a jedynie tkaniny wykonywane tradycyjnie, przy pomocy czółenka. Jakieś szmaciane chodniczki, lniane ręczniki, proste wzory i raczej użytkowe tkaniny – mówi o niełatwych przecież początkach artystka.

 

Krosna mają w sobie to coś

Pochłonięta przez prozę życia do starych, ponad 120-letnich krosien Kowalewska powracała w każdej wolnej chwili. Nie było o nie łatwo, ponieważ przez kilkadziesiąt lat łączyć musiała kilka ról: żony, matki, przedsiębiorcy czy samorządowca. Coś jednak ciągnęło ją do tych kilku, nadjedzonych już przez korniki i „ząb czasu”, desek... Konstrukcja jest ogromna i wnętrzu starego domostwa nadaje wyjątkowy, zupełnie unikatowy klimat. Ten zapach... W głowie rozbrzmiewać zaczyna kobiecy śpiew. Głos kobiety, która siedząc przy urządzeniu, zaczyna intonować stare, ludowe pieśni. To pani Stanisława, czy jej przodkowie? Wszystko miesza się już i zlewa w barwach, które łączy ze sobą wzór...

- Warto na pewno powiedzieć o tym, że rozróżniamy kilka rodzajów tych pereborów. Podlaskie i nadużańskie nie różnią się właściwie niczym. W podlaskich wzorach występuje więcej różnego rodzaju pasów. Wykonuje się je tylko przy pomocy trzech kolorów – czarnego, czerwonego i białego. Jeśli idzie o wzory włodawskie, nadużańskie, to tutaj tych kolorów jest już więcej – granatowy, pomarańczowy, czarny, bordowy czy chabrowy – mówi o szczegółach tkaczka.

Tkaniny włodawskie pełne są finezyjnych elementów, np. kwiatów. Te z terenów północnych zbudowane są w oparciu o figury geometryczne. Wzór to jedno. Znacznie więcej uwagi należy poświęcić samej czynności. 

Pani Stanisława przy swojej "gwieździe", która została wbudowana w bruk łowickiego rynku. 

- Wykonanie 10 koszul damskich zajmuje mi średnio ok. 2 miesięcy. Mowa oczywiście o samych rękawach. Wzór ma ok. 20 cm szerokości i ok. 60 cm długości. Mankiet jest więc dosyć obszerny. Dzisiaj nie liczę już jednak czasu. Ile zdołam zrobić, tyle zrobię. Nie da się już wysiedzieć przy warsztacie przez cały dzień. A kiedyś bywało różnie – śmieje się pani Stanisława.

Mimo upływu lat ruch w warsztacie artystki nie zamiera. Po piękne, ludowe koszule zgłaszają się ludowi twórcy i artyści, różnego rodzaju koła i społecznicy. Ale po ręcznik, chodnik czy zapaskę zgłosić się może także zwykły „śmiertelnik”. 

- Wzory, które stale opracowuję czy opracowujemy, myślę tutaj o gronie np. moich uczennic, bazują, w pewnym sensie muszą bazować, na tym, co już było. Na tych historycznych, dawnych wzorach. Stale więc coś dodajemy, coś ujmujemy, coś musimy przepracować, przemyśleć od początku. To nieustanna praca. Nie tylko bazująca na sprawności manualnej i wiedzy, ale także na przekazach etnograficznych. To jednak duża odpowiedzialność za tradycję – podkreśla pani Stanisława.

 

Najważniejszy tytuł - być dla kogoś mistrzem...

Przez kilkadziesiąt lat Kowalewska zgromadziła na swojej półce całe mnóstwo różnego rodzaju nagród. Za najcenniejszą uważa tę im. Oskara Kolberga. Ale czy w gruncie rzeczy o nagrody chodzi? Kiedy już jej zabraknie, sztukę tkacką nieść musi dalej ktoś, kto pała do niej taką samą miłością, jak doświadczona pani Stanisława. Poruszanie się po świecie sztuki to także nawiązywanie relacji mistrz-uczeń. Najcenniejsze w nauczaniu jest przecież nasze osobiste doświadczenie. Coś, co osobiście przepracowaliśmy, przetrawiliśmy, przemyśleliśmy... Techniki nauczyć się można samemu. Znaczenia sztuki nauczyć może tylko mistrz. 

- Obie moje córki nie przejawiają zainteresowania tkactwem, ale mam kuzynkę, którą uczę i która zechce chyba w przyszłości przejąć w tej sztafecie przysłowiową „pałeczkę”. Pracuję z nią w ramach takiego programu, z którego efektów musimy się rozliczyć. Chociażby z tego, że przepracowałyśmy 20 godzin miesięcznie. Ona nie tylko to robi. Przede wszystkim chce to robić, a to znacznie istotniejsze – zaznacza pani Stanisława.

Przebieranie cieniutkich niteczek przy pomocy deseczki to praca trudna i mozolna. Lata płyną, a sił nie przybywa. Pani Stanisława wciąż utrzymuje jednak, że dla niej wykonywanie pereborów nie jest ani trudne, ani fizycznie obciążające. Próbuje zaklinać rzeczywistość, chociaż ta odzywa się już przecież w każdym elemencie doświadczonego ciała. 

- Nie jestem już oczywiście na tyle sprawna, aby samej prowadzić auto, więc wyjazdy wiążą się zazwyczaj z tym, że trzeba kogoś zaangażować. Ale jeżdżę. Wszędzie tam, gdzie jeszcze jestem potrzebna. Wszędzie tam, gdzie ktoś jeszcze chce obcować z tym specyficznym elementem naszej kultury. Dłonie i nogi są już oczywiście „nie te”, ale staram się iść do przodu – mówi z entuzjazmem Kowalewska.

Artystka stanowi najlepszy dowód na to, że emerytura nie musi oznaczać początku końca i powolnego wycofywania się ze wszystkich sfer aktywności. Niemoc to, jak się okazuje, tylko stan umysłu. Najważniejsza jest natomiast pasja i miłość. Pasja w tym, co się robi i miłość do darów, jakie otrzymaliśmy po tych, co byli tutaj przed nami. 

Czytaj też:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklama
ReklamaRadio Bon Ton Nowy telefon
Reklamabaner reklamowy
Reklama
Reklama
Reklama