Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Chełm. Pokolenie, które nie powtórzy się już nigdy

Reklama
W czasach, kiedy wydawało się, że wszystko zostało już stracone, wyśnili piękny sen o wolności. Dzieci i wnuki Czerwca 1956 roku, Marca 1968 roku, Grudnia 1970 roku i Czerwca 1976 roku. „Ale synowie ziemi nocą się zgromadzą / śmieszni karbonariusze spiskowcy wolności / będą czyścili swoje muzealne bronie / przysięgali na ptaka i na dwa kolory” – pisał o nich i nie tylko o nich Zbigniew Herbert. To, co najcenniejsze, przechowali dla nas.
Chełm. Pokolenie, które nie powtórzy się już nigdy
Biuletyn Informacyjny Regionu Chełmskiego

Źródło: https://przystanekhistoria.pl

Ideał, który pozwala żyć

O grudniu 1981 roku rozmawiam ze Zbigniewem Lubaszewskim, prezesem zarządu oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego w Chełmie, w siedzibie organizacji przy ul. Narutowicza. Mroźny, grudniowy poranek. Siadam naprzeciwko dużego plakatu, z którego spogląda srogo marszałek Józef Piłsudski. Postać legenda, komendant, wódz, konspirator i rewolucjonista. Zamachowiec. Przywódca, za którym wielu jego podkomendnych (a może i wszyscy) poszliby w ogień. Człowiek – słońce. W II RP wielbiony i znienawidzony jednocześnie. Nie ulega jednak wątpliwości, że gdyby nie on, marzenie o „niepodległej” mogłoby się w ogóle nie zrodzić. Może i zrodziłoby się, ale już nie tak, inaczej. Lepiej? Gorzej? Nam współczesnym trudno to oceniać. W zbiorowej, historycznej pamięci gloryfikujemy często tę II RP jako krainę mlekiem i miodem płynącą. A taka przecież nie była. Nie ulega jednak wątpliwości, że gdyby nie tamto, zrodzone tuż po odzyskaniu niepodległości pokolenie, nie zaistniałyby kolejne, gotowe do ponoszenia ofiar. W imię wolności właśnie. To nasz kod, polski, genetyczny kod. Wolność.

Reklama

- Nam te symbole są bardzo potrzebne. Jeśli prowadzimy dyskusje na temat takich zagadnień symboli, jak chociażby Powstania Warszawskiego, kwestionując ich zasadność czy sens, to zazwyczaj czynimy to w gronie bardzo wąskim, historyków i specjalistów. Dla ogółu społeczeństwa jest to historia, którą się po prostu czci. Z drugiej jednak strony historia jako taka z całą pewnością nie jest tak jednoznaczna, jak próbuje nam się to często przedstawiać. Podręczniki jednak muszą operować pewnymi uproszczeniami. Tego napięcia, pomiędzy pewnymi symbolami właśnie a realną oceną zdarzeń, nie da się chyba do końca załagodzić – twierdzi historyk.

Bez symboli nie byłoby przecież i Poznania, i Gdańska, i Radomia…

Dla niego samego dekada Gierka była, tak to ocenia z perspektywy czasu, okresem, w którym pewna społeczna świadomość tego, co należy zrobić, dopiero się rodziła. Młodzi ludzie, wówczas uczniowie, usiłowali dotrzeć do „podszewki świata”. To, co obserwowali na co dzień, nie zadowalało ich. Chcieli prawdy…

- Wiele zależało rzecz jasna od pielęgnowanych w kręgach rodzinnych tradycji, przekazów, postaw itp. Moja rodzina pochodzi akurat z Kresów, więc to także dosyć ciekawa, ale i skomplikowana historia. Już wtedy dochodziły do nas informacje o wydarzeniach z Grudnia 1970 czy Czerwca 1976 roku, ale jednocześnie trzeba przyznać, że żyliśmy jednak w pewnej informacyjnej blokadzie. Literatura podziemna dopiero zaczynała krążyć, jej obieg był zresztą niezwykle utrudniony. Władze wobec takich przejawów wolnej myśli były nastawione bardzo ostro, zdecydowanie. Sądzę jednak, że większość społeczeństwa nie była jednak świadoma tego, co się dzieje – uważa Zbigniew Lubaszewski.

Całkowity zwrot nastąpił w 1980 roku. Zaczęło się od lipcowych podwyżek cen, ale tym razem nie chodziło tylko o byt i chleb. Drobna wydawałoby się sprawa, uruchomiła lawinowy ciąg zdarzeń, których nikt już nie był w stanie zatrzymać.

Zbigniew Lubaszewski

- Warto chyba wspomnieć i o tym, że przed zdarzeniami, które miały miejsce w 1980 roku i później ludzie odnosili się do siebie dosyć nieufnie. I nagle okazało się, że jednak chcą być ze sobą. Chcą być sobie serdeczniejsi, bliżsi. Bardziej otwarci. Okazało się, że nagle można ze sobą dyskutować, wymieniać poglądy, czytać różnorodną prasę. Taki głęboki oddech – wspomina Lubaszewski.

 

Kamyk, który uruchomił lawinę

Działacze w różnych miastach zaczynają się niemal błyskawicznie organizować. Także w Chełmie. W sierpniu 1980 roku Bogusław Mikus jedzie do strajkującej, gdańskiej stoczni, by po powrocie przystąpić z zapałem do organizacyjnej pracy. Karnawał wolności trwa. W drugiej połowie września powstaje Międzyzakładowy Komitet Organizacyjny, na którego czele staje właśnie Mikus, ówczesny specjalista w Chełmskim Przedsiębiorstwie Budowlanym. W krótkim czasie z chełmską „Solidarnością” wiąże się około 10, a w krótkim czasie około 50 tys. ludzi. Organizowane są spotkania założycielskie – ponad 200 i to w różnych miejscach, różnych środowiskach, rozmaitych zakładach pracy. Biuro regionu nie zamyka się – ludzie wychodzą z niego nierzadko po 22, by powrócić o 6 rano.

- „Solidarność” to była najwspanialsza rzecz, jaka mi się w życiu przytrafiła. Naprawdę. Mówię to bez jakiejkolwiek przesady. Pewnego dnia stwierdziłam po prostu, że nie mogę już dalej funkcjonować w tym kłamstwie, w tej zbiorowej schizofrenii. Miałam tego dosyć. Decyzja o „wzięciu rozwodu” z systemem to był skok na główkę do pustego basenu, ale nie żałuję – ocenia po latach Barbara Szubert, prawa ręka Mikusa.

Zaczęła działać metodą małych kroków. Najpierw zrezygnowała z uczestnictwa w działalności zakładowych, ale systemowych, PRL-owskich związków zawodowych. Potem przyszła pora na „wypisanie się” z zakładowego towarzystwa, które pielęgnować miało przyjaźń z towarzyszami radzieckimi.

- W obu przypadkach zażądano ode mnie tej rezygnacji na piśmie. To nie była łatwa decyzja, ponieważ po wielu latach pracy w Rejonie Dróg Publicznych piastowałam już kierownicze stanowisko. Mogłam spokojnie przepracować do emerytury. Taka jest prawda. Ale nie zrobiłam tego. Chodziło o coś więcej. I już wtedy te drobne, wydawałoby się, decyzje, drobne ruchy, były odnotowywane przez odpowiednie komórki Służby Bezpieczeństwa – mówi z przekonaniem pani Barbara.

Barbara Szubert

W lokalu, który zarząd regionu zajmował początkowo w Chełmskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, stał ogromny słój, do którego każdy, kto tylko chciał i miał taką gotowość, mógł wrzucać potrzebne środki. Ludzie pojawiali się znikąd i pytali, czym mogą służyć. Roznosili ulotki, organizowali spotkania, pracowali przy białkowym powielaczu. Drukarze mieli przedramiona uwalane farbą. Nikt jednak nie narzekał. Młodych ludzi zagrzewał zapał i wiara w to, że to, co robią, jest po prostu słuszne. Że tak trzeba. Że nie można inaczej. Że walczą o wielkie sprawy. O normalność.

- Ludzie oczekiwali takiego ruchu, tęsknili za nim. To było widać. Nagle jakby ktoś otworzył okno i wpuścił do dusznego pomieszczenia świeże powietrze. Zachłysnęliśmy się tym. Dzisiaj może trudno to pojąć, żyjemy już w zupełnie innych realiach. Ale wtedy, wszyscy marzyli o wolności. To był nasz piękny sen, który nagle, trochę dla nas samych, nieoczekiwanie, ale ziścił się – wspomina działaczka.

W pewnym momencie Bogdan Mikus miał stwierdzić, że „Nie ma się czego bać, oni i tak są wśród nas, wiedzą, co robimy. Mają podsłuchy”. Wtedy, w latach 80., nikt nie miał wątpliwości, że na arenie dziejów są oni i my. „Oni” – ludzie ówczesnych służb i „my” – bojownicy o wolność. Ludzie rzucili się w wir pracy. Część związkowców całkowicie zrezygnowała z pracy, poświęcając się tylko i wyłącznie pracy organizacyjnej.

 

Oni i my

Wszyscy mieli jednak świadomość tego, że bez konfrontacji się nie obejdzie. Aparat komunistycznego państwa nie mógł przecież pozwolić na to, aby funkcjonował w kraju i domagał się swoich praw ruch, który w szczytowym okresie liczył niemal 10 milionów ludzi. Dla porównania warto zresztą zauważyć, że w tym samym okresie do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej należało około 3 mln działaczy. Część z nich rzuciła zresztą legitymacją i przystąpiła do pracy w nowym, niepodległościowym związku.

W połowie marca 1981 roku rozpoczęły się ćwiczenia „Sojuz 81”, widoczny znak nacisku Kremla na władze w Polsce. Coraz częściej dochodziło też do różnego rodzaju prowokacji, które nie były niczym innym, jak tylko demonstracją siły i próbą udowodnienia, kto tak naprawdę jest górą. 19 marca dochodzi do ciężkiego pobicia Jana Rulewskiego, który uczestniczył w sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy. Coś pęka. Kryzys bydgoski sprawia, że „Solidarność” postanawia zaplanować na 27 marca strajk ostrzegawczy, a 31 chce już postawić na nogi cały kraj i wszystkie zakłady. Jednocześnie dowódca ćwiczeń wojskowych postanawia je bezterminowo przedłużyć. Wszyscy mają wrażenie, że może dojść do otwartej walki.

- Po Bydgoszczy wszyscy wiedzieliśmy już, co się święci i że rozprawa z „Solidarnością” to tylko kwestia czasu. Po mnie przyszli 12 grudnia. Chyba na pół godziny przed północą. Czy byłam zaskoczona? Trudno powiedzieć. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Lekko uchyliłam drzwi, które następnie usiłowałam szybko zamknąć, ale było już za późno. Jeden z nich wstawił nogę pomiędzy skrzydło, a futrynę, a pozostałych dwóch po prostu wyjęło te moje drzwi z zawiasów. To byli specjaliści. Później te drzwi wstawili z powrotem. Była z nimi kobieta, funkcjonariuszka. Pamiętam, że miała na imię Gertruda. Weszła ze mną do łazienki, gdzie poleciła, abym się przebrała i zabrała ze sobą ciepłe rzeczy. Zapytałam wtedy, co z Komisją Krajową, trwały w tym czasie obrady w Gdańsku, a ona machnęła ręką i stwierdziła, że „już po komisji” – wspomina moment wstrząsu Szubert.

Bogusław Mikus

Więzienie na Kolejowej było już przygotowane, ale przede wszystkim dla mężczyzn. O kobietach nie pomyślał wówczas chyba nikt, ponieważ całą noc Szubert spędziła bez materaca, okrywając się szczelnie zabranym z domu paltem.

- Przez całą noc śniło mi się, że jestem aresztowana i później okazało się oczywiście, że to jednak nie sen. Rano podniósł się jakiś ruch, więźniowie zabierali z korytarza „kostkę”, czyli równo złożone rzeczy osobiste, klawisze mówili, że za chwilę usłyszymy ważny komunikat. Z głośników popłynęła odezwa Jaruzelskiego – wspomina internowana.

Dla generacji Lubaszewskiego stan wojenny stanowił prawdziwy cios. Panowało przygnębienie i świadomość, że władza próbuje przetrącić społeczeństwu kręgosłup w taki sposób, aby niepodległościowe dążenia już nigdy się nie odrodziły.

- Dla nas wolność była już niemal oczywistością, a tu nagle tym dążeniom przeciwstawiono brutalną siłę. W wielu młodych umysłach zaczęła kiełkować taka myśl, że być może znowu trzeba będzie chwycić za broń, uciekać się do walki. Pamiętam, że tam, gdzie zacząłem studiować, czyli w Poznaniu, studenci zaczęli demonstracyjnie ubierać się w jasne prochowce, przepasywali się paskami i zakładali do tego wysokie buty. Skojarzenia były natychmiastowe. Armia Krajowa. Walka w podziemiu. Tak to wówczas odbieraliśmy – wspomina chełmski historyk.

Ziarno zostało zasiane. Nierzadko też skropione krwią ofiar wprowadzonego stanu wojny. Nic już jednak nie było w stanie zatrzymać nadchodzących przemian. Także chełmianie mieli poczucie tego, że przełom musi nastąpić. I nikt chyba nie spodziewał się tego, że nastąpi w perspektywie kilku zaledwie lat.

A my? Czy jesteśmy gotowi, by nieść pochodnię wolności przez kolejne pokolenia?

Czytaj także:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamabaner reklamowy
Reklamabaner reklamowy
Reklama
Reklama
Reklama