Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Mieszkania, apartamenty, kawalerki do wynajęcia
Reklama

Urodziłam martwe dziecko

Gdy 30-letnia Agnieszka dowiedziała się podczas rutynowego badania, że jej córeczka nie żyje, przeżyła szok. To było kilka dni przed planowanym porodem. - Lekarz zasugerował mi, że to moja wina, a ja przecież dbałam o ciążę najlepiej jak umiałam. Tragedię badają już chełmscy śledczy, bo zdesperowana matka złożyła zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa przez lekarza.
Urodziłam martwe dziecko

Ciąża 30-latki z gm. Uchanie przebiegała prawidłowo. Przez cały czas kobieta była pod kontrolą tego samego chełmskiego ginekologa, poleconego jej zresztą przez bliskich. Chodziła do niego na prywatne wizyty, robiła wszystkie zlecone badania. I, jak zapewnia, długo nie miała żadnych niepokojących objawów.

 

Po raz pierwszy pani Agnieszka trafiła do chełmskiego szpitala na oddział ginekologiczny 13 stycznia (była wtedy w 12. tygodniu ciąży) z lekkim krwawieniem.

 

- Po kilku dniach wszystko wróciło do normy i zostałam wypisana do domu - opowiada. - Od 6. miesiąca ciąży zaczęłam jednak puchnąć. 22 czerwca doktor zrobił mi USG, a potem mnie zbadał i powiedział, że główka dziecka jest tak nisko ułożona, jak do porodu. Był to 35.-36. tydzień ciąży. Prosiłam wtedy, by zrobił cesarskie cięcie, ale stwierdził, że to jeszcze za wcześnie, że może trzy dni przed planowanym terminem porodu, wyznaczonym na 27 lipca – relacjonuje 30-latka.

 

I wspomina, że gdy była w ciąży z pierwszą córką, też miała dużą opuchliznę, ale wówczas lekarz w porę interweniował. - Urodziła się zdrowa. Ma teraz 8 lat... – dodaje ze łzami w oczach.

 

Nogi do góry i leżeć

 

Dostała wtedy od swojego ginekologa skierowanie do szpitala. – Zgłosiłam się tam 28 czerwca. Miałam przez cały czas robione KTG. 29 czerwca wieczorem położna powiedziała, że córka ma przyspieszone tętno. Nie mogłam tego od razu skonsultować z lekarzami, bo byli na operacjach. Jak przyszli na obchód, dowiedziałam się, że wszystko jest w porządku. Zresztą poza tym, że nadal puchłam, czułam się w miarę dobrze. 30 czerwca rano na wizycie usłyszałam, że mogę iść do domu. Ginekolog wykonał mi jeszcze USG, potwierdził, że dziecko dobrze przybiera na wadze i zapewnił mnie, że jeszcze za wcześnie na poród.

 

Pani Agnieszka wróciła do domu. Notowała w karcie ruchy dziecka.

- Nadal jednak byłam podejrzanie opuchnięta. Dzwoniłam w tej sprawie do lekarza i położnej, mówili, że to z powodu upałów. Kazali nogi do góry zakładać i leżeć, a ja czy chodziłam, czy leżałam, dalej puchłam...

 

To miała być piękna Ola...

 

13 lipca poszła na wizytę kontrolną. Tego przykrego dnia nie zapomni nigdy w życiu. Lekarz ją zbadał i oznajmił, że dziecko nie żyje.

 

- Doktor zasugerował mi, że to ja czegoś nie dopilnowałam. Wypisał skierowanie do szpitala. Miałam się tam zgłosić za trzy dni, by urodzić martwe dziecko. Pod presją rodziców wylądowałam w szpitalu jeszcze tego samego dnia – mówi zrozpaczona kobieta. - Dostałam środki na wywołanie porodu. Jednak dopiero w piątek, 15 lipca, urodziłam swoją martwą córeczkę - dodaje przez łzy.

 

– Podobno ważyła tylko 2,5 kg. Dziwne, wydawało mi się, że powinna być większa. Przecież prawidłowo przybierała na wadze. W szpitalu pozwolili mi się z nią pożegnać, przytulić, pocałować. Salowe i położne mówiły, że urodziłam piękną dziewczynkę. Miała długie, ciemne włosy...

 

16 lipca pani Agnieszka wyszła ze szpitala, w ubiegłą środę odbył się pogrzeb jej dziecka.

 

Dlaczego tak szybko odeszła?

 

- Nie mogę pogodzić się z tą tragedią i pozbierać po tym wszystkim, co przeszłam w ostatnich dniach. Gdyby nie bliscy, pewnie bym się zamknęła w sobie i cierpiała. Zmotywowali mnie jednak do tego, by sprawdzić, kto jest winien śmierci mojego dziecka. Według mnie, karę powinien ponieść lekarz, który nie dopilnował ciąży jak należy - mówi zrozpaczona kobieta.

 

O swych wątpliwościach powiadomiła policję. Sprawa trafiła już do chełmskiej prokuratury.

- Śledczy analizują okoliczności zdarzenia, gromadzą dokumentację, przesłuchują świadków - mówi Lech Wieczerza, szef Prokuratury Rejonowej w Chełmie. - Sprawa prowadzona jest w kierunku błędu w sztuce lekarskiej. Nikt jednak jeszcze nie usłyszał żadnych zarzutów.

 

Przeprowadzono już sekcję zwłok niemowlaka. Pobrano materiał do analizy. Trwa ustalanie, kiedy mogło dojść do zgonu dziecka i co mogło być tego przyczyną.

Szpital - jak zapewnia Andrzej Król, wicedyrektor ds. lecznictwa - nie ma podstaw, by wszczynać wewnętrzne procedury wyjaśniające.

 

- Pacjentka trafiła do nas z konkretnym rozpoznaniem. Do naszego postępowania nie powinno być żadnych zastrzeżeń. Zgłosiliśmy jednak do prokuratury, że taka sytuacja miała miejsce – mówi Król.

 

Do winy nie poczuwa się także lekarz prowadzący ciążę pani Agnieszki.

- Jest mi bardzo przykro, że doszło do takiej tragedii - powiedział. - Jestem jednak przekonany, że zrobiłem wszystko, co powinienem zrobić. Skierowałem pacjentkę do szpitala, kazałem liczyć ruchy dziecka. Potem nie miałem z nią przez jakiś czas kontaktu. Z tego, co wyczytałem w karcie, od niedzieli tych ruchów nie analizowała. Jak pomóc kobiecie, która zlekceważyła tak ważne zalecenie? Powinna, gdy tylko zauważyła, że dziecko się nie rusza, natychmiast jechać do szpitala, a nie czekać do środy na wizytę kontrolną. Teraz próbuje zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. Dobrze, że sprawę analizuje prokuratura i mam nadzieję, że zostanie dokładnie wyjaśniona.

 

Zostało tylko zdjęcie USG...

 

Kobieta nie dość, że straciła córeczkę, to na dodatek - jak twierdzi - nie mogła zobaczyć jej i pożegnać przed pogrzebem.

 

– Dowiedziałam się, że w szpitalnym prosektorium była awaria agregatów. Chciałam Olę ładnie ubrać, ale pracownicy firmy pogrzebowej zasugerowali mi, żebym przywiozła tylko jakąś pieluszkę do owinięcia, bo ciało jest już w rozkładzie i lepiej, żebym go nie oglądała. Jak to w ogóle możliwe, że do tego doszło? Czy szpital ma tylko jeden agregat? – pyta zdruzgotana matka. I z rozczuleniem patrzy na wydruk, który podczas rozmowy z nami trzyma w dłoni. - To ona, moja Ola. Zostało mi już po niej tylko to zdjęcie z USG... 

Arnold Król potwierdza, że taka sytuacja miała miejsce. Agregat zepsuł się 16 lipca, a 20 lipca został naprawiony.

 

- Jest nam przykro, ale awaria zdarzyła się z przyczyn niezależnych od nas. Została usunięta najszybciej, jak to było możliwe. Nie mamy zastępczego agregatu. Jak tylko pracownicy stwierdzili awarię, ciało zostało przeniesione do klimatyzowanego pomieszczenia, gdzie panuje temperatura ok. 8 st. C. 18 lipca zwłoki zostały zabrane i przewiezione do Lublina w celu przeprowadzenia sekcji. Potem już do nas nie trafiły. Na stan ciała miały zapewne również wpływ takie czynniki, jak śmierć wewnątrzmaciczna oraz sekcja zwłok – tłumaczy wicedyrektor.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklamadotacje rpo
Reklama
Reklama