Na niewielkiej polanie, na wykarczowanym fragmencie poświęconej ziemi zgromadzili się synowie ziemi – wspólnej ziemi, Polskiej, Ukraińskiej i Niemieckiej. Wtedy, kiedy opadła mgła śmierci i ucichły jęki pomordowanych, wydano dyspozycję, by wszystkie ciała wrzucić do wspólnej mogiły, przysypać ziemią i wyrównać. Tak, by nikt się nie dowiedział. Nie pamiętał. Nie pytał. Dzisiaj, po 80. latach wracają na tę wydobytą z odmętów niepamięci przestrzeń kolejne pokolenia. Przywożą swoje dzieci, wnuki, przychodzą młodzi i ludzie u kresu życia. Sztafeta pokoleń, która chce pamiętać.
Jan Basaj, syn kowala i sołtysa z Tuchań obserwował nieludzkie, zwierzęce zachowania niemieckich żołnierzy z perspektywy 11-letniego chłopca. Dziś on sam, inicjator upamiętnienia swoich sąsiadów i przyjaciół, jest żywym pomnikiem wydarzeń sprzed 80 lat. Pożółkłe kartki, które ma przy sobie, niezwykły depozyt pamięci, nie mogą pomieścić tego, co nosi od niemal wieku w umyśle i sercu. Ich właściciel strzeże ich niczym cennej relikwi. Drżą w starczej dłoni, ale zapisane na nich słowa przeszywają serce.
- Tego mordu dokonali Niemcy. Zanim przystąpili do zasadniczej części akcji, czyli pacyfikacji wsi Tuchanie, poczynili pewne przygotowania. Organizowali łapanki w Siedliszczu, Zabudnowie, Holendrach, Brzozowcu. Punkt zbiorczy dla tych, których od razu nie zabito, zorganizowano w remizie OSP w Siedliszczu. Niemcy brutalnie przesłuchiwali schwytanych, wykorzystując zresztą z premedytacją fakt, że nikt nie znał niemieckiego. Ironicznie uśmiechając się do przyszłych ofiar, zadawali niezrozumiałe pytania, a nie uzyskawszy odpowiedzi, katowali – brzmi mocno głos świadka, a towarzyszy mu tylko szum starych drzew.
Świt
Majowe świty zapowiadają zazwyczaj pogodny dzień. Ten z 24 maja 1942 roku spłynął krwią zmieszaną z bujną zielenią wiosny.
- Grupa pacyfikacyjna przybyła w sile trzech samochodów, spodziewając się zapewne czynnego oporu. Towarzyszyła im tankietka żandarmerii z Teratyna. Tyraliera przeszukiwała metodycznie pomieszczenie po pomieszczeniu, domy i gospodarskie zabudowania. Pierwsze strzały dosięgnęły Piotra, Piotrka Zająca, młodego chłopaka, który próbował ukryć się na strychu domu. Jeden z Niemców wypowiedział w jego kierunku złowieszcze „Komm zu mir“ i zastrzelił na środku drogi. Być może otrzymał za to awans? Wyższy żołd? Może spodziewał się, że zabija radzieckiego partyzanta? - rzuca w przestrzeń Basaj.
Zgromadzeni na polanie milczą. Milczą też kamienie cmentarza ewangelickiego, którego na ruinach funkcjonuje nowe miejsce pamięci. Porosłe mchem i ukryte w trawach odłamki czasu zapisują na sobie już zupełnie nową historię.
Świt. Młoda dziewczyna, Olga Wołczuk pomaga swojemu bratu wypędzić krowy. Chce domowe obowiązki wypełnić jak najszybciej, ponieważ umówiła się z koleżanką. Może opowiedzą sobie, śmiejąc się i przedrzeźniając, o przystojnym sąsiedzie z końca wsi? Olga zakłada śnieżnobiałą bluzkę i najpiękniejszą spódnicę. Chce pójść do kościoła....
Niemcy formują tyralierę. Odziały SS, Wermahtu i żandarmerii ruszają wspólnie, by zadawać śmierć. Olga biegnie szybko do najbliższych sąsiadów i okaże się później, że dzięki swojej spostrzegawczości i odwadze uratuje im życie.
- Olga zawiadomiła wówczas moich dziadków – wspomina pan Jan.
Dom po domu przeczesują całą wieś, od początku do końca, Niemcy zabili w sumie 44 osoby. Dzieci, kobiety, ciężarne matki, osoby starsze. Żaden z tych statusów nie stanowił argumentu za życiem.
Pozostałych spędzano pod gruszę Józefa Hajduka i do tzw. dolinki Krakiewiczów. W ten sposób zgromadzono do południa ponad 100 osób. Niektóre kobiety w zaawansowanej ciąży zabito na miejscu. Pozostałych, spętanych przy pomocy drutu i sznura, popędzono w kierunku remizy w Siedliszczu. W tamtym miejscu rozstrzelano 8 osób, za stodołą pana Czyżewskiego. Wszyscy byli Ukraińcami.
Ostatni krąg inferno
Dom Mikołaja Cyraniuka. Siedemnaście osób spośród tych zgromadzonych pod gruszą i w dolince zamknięto w jednej z izb domu Cyraniuków. Niemcy nie spodziewali się, że w domu znajdzie się osiemnasty aresztowany, syn gospodarzy. Ukrył się niepostrzeżenie na strychu. Nie zdołał wciągnąć za sobą drabiny, ale zdołał uratować życie i pamięć o pomordowanych. Przez jedno z uchylonych okien wrzucono dwa granaty. Wybuchy nastąpiły jeden po drugim. Gdy opadł dym i kurz, dobijano z broni osobistej tych, którzy wykazywali jeszcze jakiekolwiek oznaki życia. Niemiec, który przekreślał szanse dogorywających, zużył dwa magazynki amunicji. Wybuchy ogłuszyły chłopca, ale przeżył. Może dlatego, by być świadkiem?
Droga w nieznane
Poszczególni aresztowani, którzy nie zostali zabici od razu, otrzymali jedną z trzech kwalifikacji – wywózka do obozu na Majdanku, wywózka do Niemiec na roboty albo do siedziby Gestapo w Hrubieszowie (wówczas teren pacyfikacji należał administracyjnie do powiatu hrubieszowskiego). Ludzie młodzi trafiali zazwyczaj do Niemiec, reszta w średnim i starszym wieku została przewieziona do wyznaczonych uprzednio miejsc. Pośrednim punktem w ostatniej drodze tych chwilowo ocalonych było wyrobisko klinkierni w Białopolu.
Ziemia. Las.
Ciała pomordowanych spoczęły w zbiorowej mogile w poniedziałek po święcie zesłania Ducha Świętego. Wyrównano nad nimi ziemię. Wyrósł las. Korzenie rozsadziły niemieckie, ewangelickie mogiły. Teraz nazwiska 38 ofiar z Tuchań widnieją na czarnej jak ziemia tablicy. Wyrastają ponad mogiły. Ponad czas. Ponad pamięć pokoleń.
Napisz komentarz
Komentarze