Do zdarzenia doszło w miniony czwartek wieczorem w miejscowości Krzywice. Sąsiedzi zmarłego nie mogą się pogodzić z tą tragedią. 34-latek był pracowitym, godnym zaufania człowiekiem, który ze wszystkimi żył w zgodzie.
- To było dobre małżeństwo - mówi starszy mężczyzna przez łzy. - Nie wiem, jak jego żona się z tego otrząśnie. Niedawno pochowała matkę, a tu znowu taki dramat... - dodaje.
Krzyczał coraz słabiej...
34-latek pracował zawodowo i prowadził gospodarstwo nie tylko w Krzywicach, ale również na terenie innej gminy. Miał ciągle dużo pracy. Inwestował w nowe maszyny rolnicze. Feralnego dnia wrócił z pracy, zjadł kolację i wyszedł na podwórze. Aby przesypać zboże z silosu na przyczepę, uruchomił przenośnik ślimakowy. Na razie nie wiadomo, dlaczego nagle został porażony prądem.
- Nasze dzieci bawiły się u niego na podwórku. Mówią, że coś usłyszały. A później zaczął krzyczeć do żony o pomoc. Z każdym okrzykiem jednak wołał coraz słabiej... - mówią sąsiedzi.
Dzieci zaalarmowały swoich rodziców, którzy pobiegli zobaczyć, co się stało.
Sąsiad rzucił się na ratunek
- Wbiegłem tam tak, jak stałem, w klapkach i spodenkach. Zobaczyłem przy nim żonę. Próbowała go odwrócić na plecy. To był duży, ciężki mężczyzna. Nie mogła sobie poradzić. Podbiegłem i poczułem prąd - opowiada jeden z sąsiadów.
Ponieważ wymagała tego jego praca zawodowa, przechodził niedawno szkolenie w udzielaniu pierwszej pomocy przedmedycznej. Nie czekając, przystąpił do reanimacji, a żona poszkodowanego odłączyła prąd. Wezwano karetkę pogotowia. 34-letni gospodarz miał siną twarz, poparzone ręce i ranę na brzuchu.
- Podczas reanimacji miałem wrażenie, że go tam już nie ma. Nie było szans... - dodaje sąsiad.
Gdy przyjechał zespół ratowników, natychmiast przejął poszkodowanego. Mimo udzielonej pomocy mężczyzna zmarł.
Dalsze czynności na miejscu wypadku prowadzone były pod nadzorem prokuratora. Policjanci wyjaśniają okoliczności tego tragicznego zdarzenia.
Napisz komentarz
Komentarze