Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Krasnystaw. KRWAWA ZRODNIA W PRZYCHODNI ZDROWIA. Retrokryminał Mariusza Gadomskiego

Ostatnio łatwo się denerwował. Najmniejszy drobiazg wyprowadzał go z równowagi. Trząsł się, z trudem nad sobą panował. Nie zawsze udawało mu się powstrzymać emocje.
Krasnystaw. KRWAWA ZRODNIA W PRZYCHODNI ZDROWIA. Retrokryminał Mariusza Gadomskiego

Autor: autor

Tak było również krytycznego dnia. Kilka słów, a w zasadzie jedno stanowcze „nie” sprawiło, że mężczyzna stracił wszelkie hamulce. Doszło do tragedii. W sądzie żałował swojego postępowania. Mówił szczerze, można mu było wierzyć. Niestety czasu nie dało się cofnąć.

 W upalny czerwcowy dzień

 21 czerwca 2000 r., jak przystało na początek kalendarzowego lata, słońce mocno przygrzewa, słupek rtęci na termometrach pikuje w górę. Dorośli walczą w pracy z upałem, dzieci roześmiane i młodzież wyluzowana, bo wakacje tuż, tuż.

Tego dnia wczesnym popołudniem do rejonowej przychodni zdrowia przy szpitalu w Krasnymstawie wszedł szczupły mężczyzna około czterdziestki. Po kilku minutach wybiegł stamtąd jak oparzony Nie zwalniając, zniknął między szpitalnymi budynkami.

Pracownicy przychodni relacjonowali później, że człowiek ten zajrzał do gabinetu pielęgniarek, powiedział „dzień dobry” i poprosił jedną z nich, Alicję O. by wyszła z nim na korytarz.

- To był mąż Ali, z którym jakiś czas temu się rozstała. Wyszła z nim niechętnie, bo była zajęta. Zaraz potem usłyszeliśmy dobiegające z holu odgłosy szamotaniny, zduszony jęk i rumor upadającego ciała. To trwało bardzo krótko, niemal wszystko naraz.  Nikt nie był w stanie zapobiec tragedii, bo nikt się jej nie spodziewał – zeznały koleżanki Alicji O.

Kobieta leżała w kałuży krwi. Miała podcięte gardło. Jeszcze żyła, chciała coś powiedzieć, ale z jej zranionej krtani wydobywały się jedynie nieartykułowane dźwięki. Jedna z lekarek próbowała udzielić pierwszej pomocy, ale nie mogła powstrzymać krwawienia.

Alicja O. trafiła w stanie agonalnym na OIOM. Doznała szeregu ciężkich obrażeń. Niestety, nie zdołano jej uratować. Zmarła na stole operacyjnym. To było brutalne morderstwo. Sprawca zadał jej ciosy nożem w kark, przedramię i szyję. Nie miała najmniejszych szans na przeżycie.

 Chciał się utopić

 Na miejscu zbrodni była policja. Z rozmów z personelem medycznym wynikało, że śmiertelne ciosy zadał  mąż Alicji O., Grzegorz, który przyszedł do niej do pracy. Wszczęto poszukiwania podejrzanego.

Ktoś widział mężczyznę odpowiadającego rysopisowi Grzegorza O., jak uciekał spod szpitala w kierunku ulicy Piłsudskiego. Pojawiły się też informację, że kręcił się na rynku między ogródkami kawiarnianymi. Zauważono, że ma ubranie poplamione krwią. Policja dokładnie sprawdzała każdy trop. Brano pod uwagę, że przypuszczalny sprawca będzie próbował wyjechać z Krasnegostawu.

Ale nie wyjechał. Wkrótce Grzegorz O. zgłosił się na komisariat i przyznał się do zabójstwa. Był cały mokry. Powiedział, że po zadaniu żonie ciosów nożem zamierzał popełnić samobójstwo. Wybrał śmierć przez utonięcie. Poszedł nad Wieprz i rzucił się do rzeki. Został jednak wyciągnięty na brzeg przez wędkarza.

- Uznałem, że nie pozostaje mi nic innego, jak zgłosić się na policję. Nie chciałem zabić Alicji, kochałem ją, ale stało się – powiedział do oficera dyżurnego.

W organizmie Grzegorza O. stwierdzono blisko 2,5  promila alkoholu. Przyznał, że pił przed zabójstwem i później, gdy uciekł. Musiał uspokoić nerwy. A tak w ogóle, to od kilku dni był w alkoholowym ciągu.

To by tłumaczyło fakt, że Grzegorz O. nie zachowywał się jak człowiek pijany. Jeśli ktoś pije regularnie od dłuższego czasu, alkohol kumuluje się w jego organizmie, natomiast nie widać po nim  typowych oznak upojenia.

 Nieszczęśliwi ludzie

Grzegorz O. wskazał miejsce, gdzie porzucił narzędzie zbrodni. Zrelacjonował przebieg zdarzenia, mówił w jaki sposób zadawał żonie śmiertelne pchnięcia. Prokuratura w Krasnymstawie postawiła mu zarzut umyślnego zabójstwa Alicji O. Sąd wydał decyzję o tymczasowym aresztowaniu mężczyzny. Wszczęte śledztwo miało wyjaśnić okoliczności krwawej zbrodni.

Tragedia wstrząsnęła całym miastem. To nie było morderstwo popełnione w środowisku lumpów. Życie straciła kobieta, ciesząca się powszechnym szacunkiem, matka dwunastoletniego syna, osoba nadzwyczaj ciepła i lubiana. W pracy ceniono ją za kompetencje, ale i za to, że miała życzliwe podejście do ludzi. Zawsze była cierpliwa, nigdy nie podnosiła głosu, zachowywała spokój nawet, gdy pacjenci przychodzili z jakimiś pretensjami do służby zdrowia.

- Straszne, niedługo przed tym, co się stało, rozmawiałyśmy o planach wakacyjnych. Ala wspomniała, że wybiera się z synem nad jeziora. A potem przyszedł Grzegorz i... – powiedziała koleżanka Alicji O.

Grzegorza O. znał cały personel przychodni, bo do niedawna też w niej pracował na stanowisku administracyjnym. Został jednak zwolniony z powodu nadużywania alkoholu. Przełożeni mieli dość jego spóźnień, skoków na jednego w czasie pracy i pomyłek, które były skutkiem pijaństwa.

Ci, którzy znali lepiej stosunki panujące w małżeństwie Alicji i Grzegorza, stwierdzili, że za zabójstwo, oprócz bezpośredniego sprawcy, powinna też odpowiedzieć – gdyby to było możliwe – wódka. To przez nią doszło do tragedii i przez nią ci ludzie byli nieszczęśliwi.

Pobrali się w końcówce lat 80-tych. Potem na świat przyszedł ich syn. Na początku byli kochającą się rodziną, nie dochodziło między nimi do poważnych kłótni, a jeśli o coś się poróżnili, to szybko się godzili. Widywano ich na spacerach z dzieckiem, szli uśmiechnięci, trzymali się za ręce, wpatrzeni w siebie i zakochani.

Jednak Grzegorz wszystko popsuł. Nigdy nie wylewał za kołnierz, jednak wraz z upływem lat uzależnił się od alkoholu. Pił w domu i w pracy, zaniedbywał się i coraz częściej żona robiła mu wymówki, radziła, by wziął się za siebie i odstawił butelkę. Alkoholicy często reagują agresją na takie słowa. Z Grzegorzem było jednak inaczej. Nigdy nie był agresywny. Pochodził z przyzwoitej, kulturalnej rodziny. Dobrze wychowany, uprzejmy dla sąsiadów, nawet po alkoholu zachowywał się spokojnie, nie krzyczał, nie wyprawiał awantur. Ale przez wódkę zawodził na całej linii jako mąż i ojciec.

 Po latach powiedziała dość

 Alicja O, była cierpliwa. Przez dziesięć lat znosiła pijaństwo męża i jego ciągłe obietnice, że się zmieni, których nie potrafił nigdy dotrzymać. Współczuła mu,  zdawała sobie sprawę, że Grzegorz nie robi tego, by jej dokuczyć, ale dlatego, że alkoholizm jest chorobą.

W pracy wiedziano o jej zmartwieniach. Koleżanki widziały, jak się wstydziła, kiedy szefostwo mówiło o problemie alkoholowym Grzegorza. Starała się jednak być wobec niego lojalna. Ignorowała rady koleżanek, by go zostawiła i zaczęła normalnie żyć. Łatwo radzić, gdy nie jest w takiej samej sytuacji. Przecież Grzegorz nie był złym człowiekiem.

W końcu jednak cierpliwość Alicji się wyczerpała. Wkrótce po tym, jak zwolniono go z pracy, powiedziała mu, że odchodzi od niego. Nawet nie ze względu na siebie, ale na syna. Chłopiec nie był już małym dzieckiem, bardzo cierpiał, widząc, że dla ojca alkohol jest ważniejszy od rodziny.

- Nie możesz mi tego zrobić, po tylu latach żona nie odchodzi od męża – Grzegorz wpadł w popłoch. Mówił, że nie przeżyje tego. Może liczył, że to tylko słowa. Alicja była jednak konsekwentna.

Wystąpiła nie o rozwód, ale o separację. Zamieszkali osobno. Grzegorz początkowo nie robił nic ze sobą. Załamany pił coraz więcej, nie szukał nowej pracy, zaciągał długi. Dopiero w ostatnim czasie jakby oprzytomniał. Przez miesiąc nie tknął alkoholu. Przyszedł do Alicji i z dumą jej o tym powiedział. Może liczył, że to wystarczy, by zyskać jej wybaczenie. Spotkał go jednak zimny prysznic.

- Nie pijesz od miesiąca i myślisz, że to załatwia sprawę? Mylisz się, straciłam do ciebie zaufanie i długo jeszcze go nie odzyskasz. Udowodnij mi, że naprawdę się zmieniłeś, i nie chwal się tym, bo to brzmi fałszywie – powiedziała.

Tylko dwa piwa

Zabolała go reakcja żony, niemniej jakoś się jeszcze trzymał. Postanowił poszukać pracy, jednak nic nie mógł dla siebie znaleźć. Z trudem powstrzymywał się, żeby nie zapić stresu. Zdawał sobie sprawę, że alkohol w niczym mu nie pomoże.

Zbliżały się wakacje.  Dowiedział się o planach wyjazdu Alicji z Marcinem nad jezioro. Chciał pojechać z nimi. Bał się jednak odmowy, dręczyła go niepewność, czy żona na to się zgodzi. Na kilka dni przed tragedią nie wytrzymał i znowu poszedł ostro w tango. Pił, trzeźwiał i tak w kółko.

21 czerwca obudził się skacowany. Ale – jak wyjaśnił w śledztwie - właśnie przyrzekł sobie, że tego dnia pójdzie do Alicji do pracy i poprosi ją, aby pozwoliła mu przyjechać do nich nad jezioro. Musiał więc być trzeźwy.

Nerwy miał jednak jak postronki. W głowie mu huczało, w gardle miał suchość. Idąc do Alicji, nie mógł się powstrzymać przed wstąpieniem do piwiarni. Wypił tylko dwa piwa. Taką dawką trudno się upić. I nie był pijany, gdy wszedł do gabinetu pielęgniarek i wywołał Alicję.

Wyczuła jednak, że pił. Nie chciała słuchać tłumaczeń, że jedynie zwilżył gardło piwem. W jego przypadku to żadna różnica. Oświadczyła, że nie pojedzie z nim.

Jego ręka namacała w kieszeni nóż. Jak wyjaśniał, zabrał go ze sobą, by postraszyć ją, że popełni samobójstwo, jeśli zona nie zgodzi się na ich wspólne wakacje. Na widok noża oniemiała, a on wtedy, nie bardzo wiedząc co robi, zaczął jej zadawać ciosy. Był w amoku, oprzytomniał, kiedy Alicja upadła i zobaczył, że krwawi. Uciekł, chciał ze sobą skończyć, potem jednak zrozumiał, że musi ponieść konsekwencję swojego czynu.

Czasu nie da się cofnąć

Grzegorz O. odpowiadał za zabójstwo żony przed Sądem Okręgowym w Lublinie. Przyznał się do winy, utrzymywał, że nie chciał pozbawić Alicji życia. Płakał i powtarzał, że zawsze ją kochał. Nie miał jej za złe, że odeszła od niego. Wiedział, że zasłużył na to.

- Powinienem bardziej nad sobą pracować, żeby wyjść z uzależnienia. Nie chciałem się jednak leczyć. Wtedy w przychodni, gdy usłyszałem, że nie zobaczę się z synem, coś we mnie pękło. Nie chciałem, ale jednak zabiłem. Gdybym mógł cofnąć czas... - mówił, połykając łzy.

Sąd nie uwierzył w zbrodnię w afekcie. Sceptycznie potraktowano wyjaśnienia oskarżonego w kwestii noża. Uznano za mało prawdopodobne, że wziął go, by w razie niepomyślnego dla niego efektu rozmowy z żoną, postraszyć ją groźbą samobójstwa. Jeśli Grzegorz O. miałby szczere intencje pogodzić się z nią, nóż byłby ostatnią rzeczą, jaką zabrałby ze sobą. Fakt, iż miał go wtedy, sugerował, że planował zabójstwo. 

Wyrok zapadł w październiku 2001 r. Grzegorz O. został skazany na 15 lat więzienia.

Zmieniono personalia


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Ja 10.07.2022 11:37
Wyszedł po 10 latach z więzienia za dobre sprawowanie i został zatrudniony w Starostwie w Krasnymstawie. Żenada, tak się każe morderców.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama