Tablicę na budynku GOK odsłonięto 8 listopada 2019 roku. Pierwotnie była wmurowana w fasadę nieistniejącej już szkoły w Siedliszczu. W jaki sposób znalazła się w gminnych zasobach? Dziś tych faktów już nikt nie potrafi odtworzyć.
- Tablica, którą wmurowaliśmy w listopadzie 2019 w ścianę budynku Gminnego Ośrodka Kultury w Dubience, to ta sama, która znajdowała się na budynku szkoły. Szkoła w Siedliszczu istniała przed II wojną światową. Nowy budynek powstał w 1970 roku, a tablica upamiętniająca kmdr. ppor. Bogusława Krawczyka została wmurowana kilka lat po oddaniu do użytku nowej szkoły, w latach 70. Szkoła funkcjonowała do 2011 roku. Nigdy jednak nie zastanawiałam się nad treścią napisu, który został na niej umieszczony – tłumaczy wójt gminy Dubienka, Krystyna Deniusz-Rosiak.
Żadnymi wiążącymi informacjami nie dysponuje również obecna prezes Towarzystwa Regionalnego Hrubieszowskiego, Emilia Feliksiak.
- Większą wiedzą na temat tablicy dysponowałby z pewnością poprzedni prezes stowarzyszenia, Jerzy Krzyżewski. Bardzo dbał o takie rzeczy. Niestety, odszedł dwa lata temu. Kiedy teraz przeszukiwałam archiwum w poszukiwaniu informacji na temat okoliczności wmurowania tablicy, nic nie odnalazłam, zatem nie mogę odpowiedzieć, dlaczego została na niej umieszczona informacja, że komandor zginął w walce, a nie ta zgodna z prawdą, czyli że po prostu popełnił samobójstwo. Przyznam, że ja sama nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Sądzę, że w tamtym okresie mogło to być spowodowane względami obyczajowymi, choć sama rodzina komandora nie ma z prawdą na temat swojego przodka żadnego problemu – zaznacza Feliksiak.
- Treść tablicy była konsultowana z pracownikami Instytutu Pamięci Narodowej i także oni nie zakwestionowali ostatecznie jej brzmienia – dodaje prezes.
Problem związany z błędnym zapisem zgłosili naszej redakcji członkowie Szczecińskiego Klubu Wędrowców PTTK „Pełzaki”. W wysłanej do nas korespondencji zakwestionowali zgodność informacji, jakie zostały zawarte na tablicy z prawdą historyczną. W swoich wyjaśnieniach powołują się na dane zawarte w artykułach marynistycznych autorstwa W. Patera oraz M. Borowiaka, Uważają oni, że komandor istotnie popełnił samobójstwo i fakt ten jest bezdyskusyjny. Członkowie klubu czują się zniesmaczeni tym, że zarówno władze gminy, jak i komitet skupiony wokół Towarzystwa Regionalnego Hrubieszowskiego nie zakwestionował na żadnym z etapów treści napisu. Okoliczności śmierci komandora opisuje również w swoim opracowaniu naukowym "ORP Wilk. Okaleczony drapieżnik" Mariusz Borowiak.
Błyskotliwa kariera
Komandor ppor. Bogusław Krawczyk pochodził z Dubienki. Urodził się 15 maja 1906 roku jako czwarty z siedmiorga dzieci Władysława i Michaliny z Witkowskich. W 1925 roku, po ukończeniu z wyróżnieniem Gimnazjum Humanistycznego w Hrubieszowie, wstąpił do Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej w Toruniu. Jako prymus rocznika otrzymał w 1928 roku promocję na pierwszy stopień oficerski. Decyzją przełożonych został skierowany na dalszą naukę do francuskiej École d'Application des Enseignes de Vaisseau, a jednym z etapów kursu był rejs szkoleniowy na krążowniku pancernym „Edgar Quinet”. Po ukończeniu nauki w 1929 roku powrócił do kraju i otrzymał przydział do Flotylli Pińskiej. Według relacji brata, Maurycego Krawczyka, miał się tam dostać na skutek intryg, ale nie wiadomo, o jakie intrygi mogło chodzić.
Od 1930 do 1931 roku pływał na okręcie ORP „Ślązak”. W 1931 udał się ponownie do Francji, gdzie przez rok ukończył École de Navigation Sous-Marine w Tulonie, a w 1934 roku Kurs Oficerów Broni Podwodnej. Służył jako oficer na okrętach podwodnych „Wilk” i „Żbik”. Na tym ostatnim był zastępcą dowódcy w czasie wizyt zagranicznych w Kopenhadze i Tallinnie. 19 marca 1936 roku awansował do stopnia kapitana marynarki. W 1938 roku objął dowodzenie „Wilkiem”. Miał opinię jednego z najlepszych oficerów okrętów podwodnych w Marynarce Wojennej. Krawczyka ceniono za obycie i kulturę osobistą oraz zdolności przywódcze. Był również uparty, co skutkowało licznymi konfliktami z przełożonymi. Nikt nie mógł mu jednak odmówić wszechstronnego wykształcenia. Znał biegle cztery języki, grał na fortepianie, malował i pisał wiersze.
Wojna obronna z września 1939 roku
1 września o godzinie 5 Krawczyk otrzymał od dowódcy floty, admirała Józefa Unruga, rozkaz wyprowadzenia „Wilka” w stanie zanurzonym do wyznaczonego uprzednio sektora. W kolejnych działaniach okręt miał za zadanie rozstawić zaporę minową w okolicach Świbna. Realizował również misję o kryptonimie „Worek”, związaną z patrolowaniem wód wokół Półwyspu Helskiego wspólnie z innymi okrętami podwodnymi: ORP „Sęp”, ORP „Ryś” oraz ORP „Żbik”. Zadanie było trudne, okręty były nieustannie narażone na ataki niemieckiego lotnictwa, dlatego przez większość czasu pozostawały w zanurzeniu na głębokości ok. 20 m, wychodząc na powierzchnię tylko w ostateczności, by naładować baterie. Wszystkie okręty wchodzące w skład grupy strzegącej polskiego wybrzeża otrzymały z dowództwa floty rozkaz, by atakować okręty większe, niż kontrtorpedowce. W pierwszych godzinach i dniach wojny obronnej „Wilk” napotkał na kilka jednostek niemieckich: trałowiec typu „M” oraz dwa kontrtorpedowce typu „Leberecht Maas”. Okręty niemieckie starały się zatopić polską łódź bombami głębinowymi, ale bezskutecznie. Po kilku zmianach kursu Krawczyk zdecydował się powrócić w rejony zatoki Puckiej. Losów „Wilka” nie podobna opisywać bez odniesienia do innego, najsłynniejszego wówczas okrętu podwodnego – ORP „Orzeł”. Wiele o relacjach pomiędzy dowódcami najwyższego szczebla w tamtym okresie mówi również stosunek Krawczyka do dowódcy „Orła”, Henryka Kłoczkowskiego, a był to stosunek dosyć oschły. Kłoczkowski miał podobno zarzucić Krawczykowi brak kompetencji w dowodzeniu okrętem tej klasy, co „Wilk” oraz ostrzegać, że posiada w swojej załodze słabych oficerów. Podczas nieoczekiwanego spotkania obydwu okrętów 3 września obaj panowie mieli jednak sobie zadeklarować, jak wynikało z późniejszych relacji Krawczyka, że „w razie czego wieją do Anglii”. „Wilk” do 10 września był wielokrotnie atakowany bombami głębinowymi, które nie zdołały co prawda go zatopić, ale spowodowały kilka poważnych usterek. Najpoważniejszą była awaria silnika głównego. Baki z ropą rozszczelniły się i paliwo pozostawiało na wodzie widoczny dla samolotów nieprzyjaciela ślad. Komandor Krawczyk nie uzyskał w dowództwie floty zgody na dokowanie okrętu na Helu i przeprowadzenie koniecznych napraw. Admirał Unrug zezwolił jednak na przeprowadzenie okrętu do Wielkiej Brytanii.
Zdecydowanie najtrudniejszym etapem drogi w kierunku Anglii było przejście przez Cieśniny Duńskie. Bezpieczne przepłynięcie wymagało od dowódcy i załogi dużych umiejętności nawigacyjnych i bezwzględnej dyscypliny. Okręt pokonywał cieśniny przy pełnym wynurzeniu, poruszając się na silnikach diesla. Tylko wyjątkowe szczęście i brak czujności obserwatorów niemieckich kontrtorpedowców sprawiło, że „Wilk” bezpiecznie pokonał ten etap i miał otwartą drogę na wyspy.
W Anglii
„Wilk” zacumował w porcie Royal Navy- Rosyth 20 września 1939 roku. Po oględzinach zatankowano opróżnione całkowicie baki świeżym paliwem i odprowadzono okręt do bazy Scapa Flow. Fakt, że „Wilkowi” udało się dotrzeć do Wielkiej Brytanii, utrzymywano długo w tajemnicy. Dopiero na początku grudnia 1939 roku podano oficjalny komunikat, że oba okręty („Orzeł” już pod dowództwem komandora Jana Grudzińskiego) nawiązały kontakt z Anglikami. Okręt przeszedł w sumie dwa gruntowne remonty: w stoczniach Dundee oraz Caledon i "wcielony" został do 2. Flotylli Okrętów Podwodnych Royal Navy. Początek służby w brytyjskiej marynarce można uznać za początek końca komandora Krawczyka. 13 kwietnia 1940 został on wezwany do siedziby kontradmirała Jerzego Świrskiego w Londynie. Świrski, po konsultacji z naczelnym wodzem, generałem Władysławem Sikorskim, postanowił wysłać Krawczyka do Szwecji, by ten spróbował uwolnić internowane tam okręty i załogi. Krawczyk został zmuszony wyznaczyć na nowego dowódcę „Wilka” kapitana Borysa Karnickiego. W Szwecji pod dozorem znajdowały się: ORP „Ryś”, „Sęp” i „Żbik”, kuter pościgowy „Batory” i żaglowiec „Dar Pomorza”. Pomiędzy władzami szwedzkimi i polskimi marynarzami dochodziło do ciągłych scysji. Atmosfera gęstniała, a oficerowie wyrażali chęć ucieczki, gdyż, jak uważali, prawo to gwarantowała im konwencja genewska. Polacy wiedzieli już wówczas o wyczynie "Orła", który z powodzeniem uciekł z portu w Tallinie. Admirał Świrski był przekonany, że przybycie do Szwecji lubianego i szanowanego Krawczyka wpłynie na pikujące morale polskich załóg. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Pod koniec listopada 1939 roku rozpoczyna się wojna sowiecko-fińska. Szwedzi, którzy sympatyzowali z Finami, zastanawiali się nad wykorzystaniem polskich okrętów na Morzu Północnym. Sprzeciwiali się jednak temu rozwiązaniu Anglicy, gdyż uważali, że działania Polaków mogą tylko sprowokować uderzenie Sowietów na Szwecję. Na okręty miała również ochotę Kriegsmarine. Polska admiralicja nie mogła na to pozwolić. Tymczasem atmosfera panująca w porcie w Dundee także nie należała do najlepszych. Podwodniacy upadli na duchu zwłaszcza po zaginięciu „Orła” (okręt nie powrócił z ostatniego patrolu bojowego, na który wyruszył na przełomie maja i czerwca 1940 roku i do tej pory, mimo licznych badań, nie został odnaleziony). Sytuację próbował osobiście ratować admirał Jerzy Świrski, niestety bezskutecznie. Nie cieszył się wśród marynarzy najlepszą opinią i był przez większość z nich oceniany jako bardzo słaby dowódca. Bogusław Krawczyk powrócił do swojego okrętu na przełomie lipca i sierpnia 1940 roku. Nie był zadowolony z Karnickiego, który pod jego nieobecność popełnił podczas patroli kilka prostych błędów i uszkodził poważnie łódź. Do czasu powrotu swojego kapitana okręt wykonał w sumie cztery patrole bojowe. „Wilk” zaczął się systematycznie psuć, a przeprowadzane przez Anglików naprawy nie przynosiły oczekiwanych efektów. Po ponownym przejęciu "Wilka" Krawczyk nie potrafił sobie jednak poradzić z nową sytuacją. Kolejne patrole obnażały jego zły stan psychiczny, który wpływał na podejmowane przez niego decyzje i wizerunek wobec załogi. Sam "Wilk" również stawał się stopniowo nieprzydatny, stojąc częściej w doku, niż na morzu. Nagłym awariom ulegały stopniowo wszystkie podzespoły, a naprawy przeciągały się, nie przynosząc ostatecznie żadnego skutku. Załoga okrętu wszczynała pijackie burdy, a sam Krawczyk coraz częściej pozostawał skłócony ze swoim zastępcą i oficerami. Admirał Świrski nakazał, by Krawczyk przekazał dowodzenie okrętem kapitanowi Jerzemu Koziołkowskiemu, co miało ostatecznie przesądzić o podjęciu przez niego samobójczego kroku. Krawczyk popełnił samobójstwo tuż po ostatniej odprawie oficerów, jaka miała miejsce na pokładzie HMS Ambrose. Przyznał podczas spotkania rację oficerom i całą winę za stan okrętu i morale załogi wziął na siebie. Komandor odebrał sobie życie strzałem prosto w serce 19 lipca około godz. 15. Użył osobistego, oficerskiego pistoletu. Przed śmiercią podpisał jeszcze rozkaz przekazania dowodzenia Koziołkowskiemu. Było to jedno z kilku pism, jakie sporządził tego dnia. Napisał m.in. listy do angielskich przełożonych: admirała Hortona oraz komandora Ropera, załogi „Wilka” oraz szefa KMW. Krawczyk w swoim ostatnim rozkazie napisał: „…w dniu dzisiejszym zdałem swe obowiązki kpt. mar. Jerzemu Koziołkowskiemu i teraz dopiero ten rozkaz podpisuję. Sumienie mam spokojne. Honor opłacam sam”. Miał zaledwie 35 lat. Został pochowany na cmentarzu w Dundee.
Napisz komentarz
Komentarze