Ignacowa zjadła z apetytem zupę, odsunęła talerz i z wysiłkiem wstała od stołu. Poczłapała do drzwi i przypomniała gospodarzowi: - Aby mi przywieź dzisiaj ten węgiel, nie zapomnisz? Grzegorz R. zapewnił ją, że będzie pamiętał. Niech się o nic nie martwi. Przyjedzie do niej z węglem, jak tylko skończy naprawę snopowiązałki. Ignacowa pokiwała głową i wyszła. Grzegorz R. i jego żona patrzyli za nią w zamyśleniu. W oczy rzuciły im się przydeptane czerwone kapcie, które staruszka miała na nogach. Od pewnego czasu opiekowali się samotną schorowaną sąsiadką. Wolała pomoc obcych niż rodziny
Miał chrapkę na jej ziemię
Prawie wszyscy w Kuliku pod Siedliszczem mówili na 79-letnią Eugenię T. "Ignacowa". To po mężu Ignacym, który od ponad dwudziestu lat leżała na cmentarzu.
Nie doczekali się potomstwa, ale Eugenia T. miała rodzinę i to całkiem sporą. W Kuliku mieszkał jej siostrzeniec Czesław K. z żoną Aliną i pięciorgiem dzieci. Najstarsza córka wyszła za mąż i niedawno przeprowadziła się do Chełma. Obarczony tak liczną rodziną Czesław K. od dawna miał chrapkę na dodatkowe 1,5 hektara ciotki.
Już krótko po śmierci jej męża, namawiał ją, żeby przepisała na niego ziemię. Przecież był jej najbliższym krewnym. Co prawda Ignacowa dawała sobie radę z polem i gospodarstwem, ale przecież lat jej przybywało, a nie ubywało. Sił z każdym rokiem miała mniej. W zamian za przepisanie ziemi obiecywał, że do śmierci będzie mogła mieszkać w swoim domu i uprawiać kawałek pola. To wszystko zostanie uwzględnione w akcie notarialnym. Dodatkowo będą się nią opiekować na stare lata.
Ignacowa nie zamierzała zabrać do grobu dobytku. W 1982 r. przepisała na Czesława K. ziemię i całe swoje gospodarstwo, łącznie z domem i wyposażeniem. Później po latach żałowała pochopnie podjętej decyzji
Spotkamy się w sądzie
Siostrzeniec nie przestrzegał warunków umowy zawartej z ciotką. Nie wydzielił jej obiecanych 30 arów, żeby mogła sobie uprawiać pole według swojego upodobania. W domu, który na niego przepisała, ale który wciąż należał do Eugenii T., rządził się jak u siebie, a ciotkę traktował jak intruza.
Przegonił ją do najmniejszego pokoju, nie pozwalał jej korzystać z kuchni i łazienki (że niby sam ją urządził). Było to tym bardziej podłe, że miał przecież swój dom, nie musieli razem mieszkać pod jednym dachem.
Ciotka próbowała się bronić. Mówiła, że to nieludzkie, co siostrzeniec z nią wyprawia. Groziła, że poda go do sądu i cofnie darowiznę. Nie była jednak w stanie udowodnić, że siostrzeniec ją źle traktuje, więc nie traktował jej gróźb poważnie.
Czesław K. był człowiekiem, który wiedział, czego chce. Jeśli coś, co chciał mieć było nieosiągalne legalnym sposobem, brał to z pominięciem prawa. A jeżeli coś nie szło po jego myśli, wpadał w złość i wyżywał się na tych, którzy byli w pobliżu. Żona mogłaby sporo powiedzieć na ten temat.
Lata mijały. Ignacowa była coraz słabsza. Czesław K. nie spodziewał się, że ciotka na serio groziła mu odebraniem tego, co mu zapisała. Przecież ledwo potrafiła się podpisać. Jednak Eugenia T. w 1993 r. dopięła swego. Wynajęła adwokata, który na rozprawie w Sądzie Rejonowym w Chełmie udowodnił, że Czesław K. nie dotrzymał warunków umowy, więc darowizna powinna zostać cofnięta. Sąd był tego samego zdania i wydał werdykt niekorzystny dla pozwanego.
Chcesz wojny? Będzie wojna!
Czesław K. nie mógł zdzierżyć, że przegrał z ciotką w sądzie. Zaskarżył wyrok, a do Ignacowej powiedział po rozprawie, że gorzko pożałuje tego, że go ciąga po sądach.
- Chcesz wojny? No to będziesz ją miała, obiecuję ci to! - rzucił. Od tego dnia w sposób szczególny dokuczał Eugenii T. A to wyłączał jej światło, a to sypał przed próg jej domu obornik lub niszczył traktorem drogę do jej obejścia. Groził, że ją spali. Pewnego razu rzucił w nią kawałkiem cegły.
Nawet się z tym wszystkim specjalnie nie krył. Ludziom w Kuliku nie podobało się to, co robił, ale nie donosili na sąsiada. Czuł się więc bezkarny. W rozmowach ze znajomymi obrzucał ciotkę najgorszymi wyzwiskami. Życzył jej śmierci.
- Mogłaby wreszcie kitę odwalić, żebym miał z nią święty spokój – mówił do ludzi.
Rozprawa odwoławcza w sprawie zaskarżonego wyroku odnośnie rozwiązania aktu darowizny odbyła się 26 lipca 1994 r. Jednak tego dnia nie zapadło rozstrzygnięcie, na które z niecierpliwością czekał Czesław K. Sędzia poinformował, że orzeczenie zostanie ogłoszone za kilkanaście dni. Powodem odrodzenia był zły stan zdrowia Eugenii T.
Czesław K. nie krył niezadowolenia. Jeszcze w sali rozpraw pozwolił sobie nawet na uwagę, że sąd jest stronniczy, za co została na niego nałożona kara grzywny.
Nazajutrz od samego rana nie rozstawał się z butelką wódki. W ten sposób – jak mówił – uspokajał skołatane nerwy. Wczesnym popołudniem odwiedził sąsiada, któremu pomagał w naprawie traktora i pił u niego wino domowej roboty. Wysuszyli dwulitrową butlę. O godzinie piętnastej mocno już podchmielony wsiadł rower i powiedział, że wraca do domu. Jak się potem okazało, pojechał w innym kierunku.
Co się stało z Ignacową
- Pani Ignacowa! Węgiel pani przywiozłem! - zawołał Grzegorz R., zsiadając z traktora. Przyjechał około osiemnastej. Gospodyni nie odpowiedziała, więc powtórzył: - To ja, Grzesiek, węgiel mam!
Na podwórku jej nie było. Zajrzał więc do mieszkania. Tam też jej nie zastał. Gdzie się mogła podziać? Poszła do kogoś, ale przecież sama mu przypominała o węglu, więc powinna na niego czekać. No cóż, w wieku prawie 80 lat pamięć już zawodzi.
Gdy się zastanawiał, co robić - wracać do domu, czy jeszcze trochę tu postać - podbiegło dwoje dzieci sąsiada.
- Proszę pana, a Ignacowa to tak niedawno głośno jęczała, że u nas w domu było słychać – powiedział 10-letni Paweł. Grzegorz R. z trudem przełknął ślinę, czując, że ogarniają go straszne przeczucia. Cała wieś wiedziała o konflikcie Eugenii T. z siostrzeńcem. Wczoraj mieli rozprawę sądową, a dziś od rana Czesiek wręcz szalał.
Czyżby wyrządził jej krzywdę? Ale przecież to, jakby nie było, ta sama krew. Co się więc stało z Ignacową? Gdzie się podziała? Grzegorz R. raz jeszcze popatrzył po pustym podwórku, zajrzał do kurnika i obórki. Nigdzie jej nie było.
Wzrok Grzegorza R. padł w pewnym momencie na studnię znajdującą się przy furtce na podwórze. Deska pokrywy studni była popękana, a w trawie obok leżały w nieładzie dwa zniszczone czerwone kapcie. Niewątpliwie te same, w których staruszka przyszła do nich na obiad.
Ostrożnie odsunął pokrywę i zajrzał do studni. Wzdrygnął się, na widok zwłok Ignacowej, która kołysały się tuż pod lustrem wody. Roztrzęsiony pobiegł do gospodarzy mieszkających po sąsiedzku. Sąsiedzi powiadomili o wypadku policję i karetkę pogotowia. Potem wezwano ekipę straży pożarnej, która wyciągnęła zwłoki z wody. Lekarz stwierdził zgon Eugenii K. Jednak nie na skutek utonięcia po przypadkowym wpadnięciu do studni.
Staruszka miała zmasakrowaną głowę i sińce na całym ciele. Tak liczne obrażenia nie mogły powstać w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Ignacowa została brutalnie zamordowana.
Dowody zbrodni
Policja nie miała problemów z ustaleniem podejrzanego. Ignacowa żyła w zgodzie ze wszystkimi sąsiadami, tylko z siostrzeńcem ciągle się kłóciła. A właściwie to on toczył z nią wojnę. Zawziął się na nią o te 1,5 hektara ziemi.
- Widziałem Czesława K. na krótko przed znalezieniem zwłok Eugenii T. Jakieś pół godziny wcześniej - zeznał jeden z mieszkańców Kulika. - Jechał na rowerze "wężykiem" od strony jej zabudowań. Jak mnie zobaczył, nacisnął na pedały i pogonił jak wariat. Coś sam do siebie pokrzykiwał.
Inny sąsiad spotkał go, gdy tamten wracał z winnej libacji u Kazimierza M. Czesław K. poprosił go o papierosa. Był markotny. Straszne rzeczy wygadywał na Ignacową. Że niby policzy się z nią za to, że go podała do sądu.
Wszystko wskazywało na to, że owo "niby" okazało się prawdą. Policja nie zastała Czesława K. w mieszkaniu. Od żony i jednej z córek śledczy dowiedzieli się, że mężczyzna wpadł na krótko do domu tylko po to, żeby się przebrać i zaraz znowu gdzieś wyszedł. Zabezpieczono koszulę, którą rzucił do prania. Była to biała koszula z wiskozy. Technicy z laboratorium kryminalistycznego KWP w Lublinie ujawnili pod paznokciami ofiary drobiny tkaniny takiej samej barwy i wykonanej z takiego samego materiału jak koszula. Wszystko już było jasne.
Czesław K. został zatrzymany nazajutrz na łące pod lasem. W jego organizmie stwierdzono 2 promile alkoholu. W takim stanie nie można go było przesłuchać ani wykonywać z jego udziałem żadnych czynności dochodzeniowych. Policja musiała poczekać kilkanaście godzin, aż mężczyzna wytrzeźwieje.
Prokuratura oskarżyła go, że będąc pod wpływem alkoholu, wtargnął do zabudowań ciotki, zabił ją, zadając jej silne ciosy styliskiem od łopaty (narzędzie zbrodni znaleziono w krzakach nieopodal posesji Eugenii T.), a następnie wrzucił zwłoki do studni. Decyzją sądu Czesław K. trafił do aresztu
Nie poszedł siedzieć
- Nie jestem w stanie ustosunkować się do postawionego mi zarzutu zabójstwa Eugenii T. Nie mówię, że jej nie zabiłem. Mogłem to zrobić, bo byłem z nią skłócony, ale po prostu tego nie pamiętam. Za dużo tego dnia wypiłem i urwał mi się film. Ostatnie, co pamiętam, to wino owocowe u sąsiada, któremu naprawiałem traktor – wyjaśnił w trakcie śledztwa Czesław K.
Czesław K., przebywając za kratami, narzekał na uporczywe bóle głowy. Miewał napady histerii, budził się w nocy i płakał jak dziecko. Ciągle domagał się rozmów z kierownictwem aresztu śledczego. Groził, że popełni samobójstwo.
Trafił na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Biegli stwierdzili, że oskarżony cierpi na encefalopatię z zaburzeniami charakterologicznymi. Jest to ogólne określenie uszkodzenia mózgowia przez czynniki różnego pochodzenia. Mogą one prowadzić do różnego rodzaju zaburzeń zachowania, zwanych charakteropatiami. Przyczynami encefalopatii mogą być toksyny obecne w organizmie przy niewydolności wątroby lub nerek, takie jak m.in. metale ciężkie i pity w nadmiernych ilościach alkohol metylowy. Jest to jedna z chorób, które znoszą odpowiedzialność karną za popełnione przestępstwo.
W związku z tym Sąd Okręgowy w Lublinie umorzył postępowanie przeciwko Czesławowi K. i skierował go na leczenie w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Po kilkunastu miesiącach zwolniono go do domu. Sąd przekonała opinia biegłych psychiatrów, którzy stwierdzili, że Czesław K. po okresie hospitalizacji nie stanowił już zagrożenia dla porządku prawnego.
Umorzone zostało także postępowanie sądowe w sprawie unieważnienia przekazania rodzinie K. gruntów Eugenii T., ponieważ powódka zmarła przed wydaniem przez sąd orzeczenia. Z uwagi na to, że Ignacowa nie wyznaczyła spadkobiercy, wszystko odziedziczył po niej Czesław K. Można byłoby w tym przypadku zastosować przepis kodeksu cywilnego o uznaniu go za niegodnego dziedziczenia, jednak ma on wtedy moc prawną, gdy inna osoba wystąpi z takim wnioskiem do sądu. Nikt wniosku nie złożył.
Czytaj także:
- Szaleńcza ucieczka 68-latka. Próbował schronić się w lesie [WIDEO]
- Nasi policjanci ścigają piratów maszynami za 128 tys. z podgrzewanymi siedzeniami [FILM+ZDJĘCIA]
- W busie, który zderzył się z osobówką, podróżowały dzieci. Jedno z nich trafiło do szpitala
- Jodek potasu trafia do szkół i strażaków. Czy jest się czego bać?
- Zabrali pracodawcy auto i odjechali. Czym sobie zasłużył...?
Napisz komentarz
Komentarze