- Wychowałem się w domu otoczonym starym sadem, chyba stąd u mnie zamiłowanie do sadownictwa. Sad mimo braku stosowania oprysków owocował regularnie co dwa lata, czasem tylko rzadziej - mówi Maciej Tokarzewski z Rudki koło Chełma. Jedną z jego pasji jest ratowanie starych odmian drzew owocowych.
Leśnik z wykształcenia, pilarz z zawodu
Maciej z wykształcenia jest leśnikiem. Ukończył Wydział Leśny na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. Po studiach wrócił w rodzinne strony i podjął pracę w lesie w charakterze pilarza-drwala. Jak podkreśla, wycinanie drzew nierozerwalnie łączy się z ich sadzeniem. Każdy fragment lasu, w którym wycięto drzewa, wkrótce pokryty jest dywanem młodych drzewek.
- Odnowienie lasu to ustawowy obowiązek. Wielu ludzi dostrzega wycinki, niewielu widzi, kiedy sadzimy - dodaje.
Po pracy można go spotkać w okolicznych starych, często opuszczonych sadach, gdzie poszukuje starych odmian drzew owocowych. Jeśli ich stan pozwala na odszczepienie, pobiera z nich pędy, by ocalić ich genotyp dla potomnych.
Obecnie popularne odmiany powstały w odpowiedzi na zapotrzebowanie rynku, wyparły dawne, które - chociażby ze względu na owocowanie co drugi rok - nie zawsze dostarczały cennego owocu. Moje zamiłowanie do starych odmian nie oznacza, że obecne są według mnie złe. One są po prostu inne, lepiej przystosowane do współczesnych realiów, do klientów, do wymogów sadownika. Co więcej, powstaje sporo odmian zupełnie odpornych na niektóre choroby, niewymagających "pryskania".
Zdarza się, że znajomi proszą go o skrzynkę koszteli, bo wiedzą, że posiada kilka sędziwych jabłoni tej właśnie odmiany. Dlaczego akurat tych jabłek szukają? Czy na galaretki, kompoty są lepsze niż inne odmiany? Nie o to chodzi. Wielu ludziom kosztele przypominają smak dzieciństwa.
Są chętni na geny cenione przez dziadków
- Nie ma roku, żeby w starym sadzie nie wymarło mi jakieś drzewo, zaatakowane grzybem. Zwłaszcza jabłonie są rozkładane przez grzyby od lat, aż w końcu przychodzi ich naturalny koniec - mówi Maciej.
Z czasem po prostu nie da się uleczyć wiekowej jabłoni czy gruszy, ale jej genotyp można ocalić. Wystarczy wspiąć się na drzewo i pobrać jednoroczne pędy zwane zrazami. Maciej używa do tego celu sprzętu do wspinaczki nadrzewnej, chociaż liny i uprzęże kupił z myślą o wycinaniu drzew trudnych, rosnących np. między budynkami, gdzie trzeba pracować "z głową" i ostrożnie wycinać gałąź po gałęzi. Paradoksalnie ten sam sprzęt przydatny jest do ratowania drzew. Drzewa w sadach niepielęgnowanych od lat są nierzadko wybujałe, z masą suchych konarów. Do szczepienia potrzebuje dużych, wyrośniętych pędów, które rosną w górnej części korony. Aby tam bezpiecznie dotrzeć, trzeba mieć wiedzę, umiejętności i odpowiedni sprzęt do wspinaczki.
Zrazy odpowiednio pobrane i zabezpieczone wysyłane są do szkółki drzewek owocowych w Bełżycach, z którą Maciej nawiązał współpracę. Tam są szczepione (okulizowane). Sadzonki młodych drzewek będą gotowe do posadzenia jesienią kolejnego roku.
- Mój dorobek na razie nie jest wielki. Mam zaszczepionych ponad 40 odmian drzew owocowych. Pobieram wystarczającą ilość pędów, żeby szkółka mogła wyprodukować kilka sadzonek dla mnie i dla właściciela drzewa, z którego pobrałem pędy. Dla szkółkarza to jest zamówienie detaliczne i nieco kłopotliwe - opowiada Maciej.
Stary sad wokół starego domu
Jak rozpoznać dawne, szlachetne odmiany drzew owocowych? Pierwsze, co je wyróżnia, to fakt, że zazwyczaj nie owocują co roku. Mają to zapisane w genach. Po drugie rosną wokół starych, często opuszczonych domów, a starsze drzewa są nawet tam, gdzie domów już dawno nie ma. Oceniając odmianę, trzeba być ostrożnym, żeby z rozpędu nie przeszczepić tzw. dziczka, drzewa wyrosłego np. z ogryzka, nieszlachetnego.
Wiek sadu można w przybliżeniu określić po opowieściach okolicznych mieszkańców. Niemal każde stare drzewo owocowe ma wypróchniały pień, więc trudno jest precyzyjnie stwierdzić, ile może mieć lat. Można wykonać odwiert w pniu, ale nie zawsze da się policzyć słoje - wspomina Maciej.
Nieosiągalną kopalnią starych odmian jest dla niego Pomorze, gdzie znajdował miejsca, w których tylko kępy bzu lilaka mówiły o tym, że kiedyś mieszkali tu ludzie. W tych miejscach powoli umierały drzewa sadzone na długo przed wojną. Również w regionie chełmskim napotyka na odmiany, które dotarły na te tereny z przedwojennymi osadnikami niemieckimi.
- Mam kilka odmian, których nazw nie znam, a są godne polecenia, bardzo zacne. Także szukam takich, które znam tylko z nazwy - np. śliwa żniwka. Wiem tylko tyle, że jest żółta, słodka i dojrzewała na żniwa, ale nigdy jej nie widziałem. Znam ją tylko z opowieści starych ludzi - wspomina leśnik. - Czasem ktoś mówi, że jest u niego jabłoń, która "Niemca pamięta". Taką odmianę biorę w ciemno, zanim drzewo umrze ze starości i chorób. Niemal na pewno jest to odmiana licząca sobie około stu lat.
Zachowanie genotypów drzew wymaga staranności i odpowiedzialności. Nie chodzi przecież o rozpowszechnienie mało wartościowych odmian, ale wybranie tego, co najlepsze.
- Najpierw oglądam owoc. Nie liczy się jego nazwa, ale jakość. Notuję wszystkie możliwe do opisania cechy owocu, wygląd, smak, trwałość - wspomina Maciej.
Łowca odkrył już sztetynę zieloną, bardzo starą i rzadką w naszym regionie odmianę zimowej jabłoni, której owoc jesienią jest okrutnie niesmaczny, twardy jak kartofel i kwaśny. Musi długo poleżeć, żeby nadawał się do spożycia. Później staje się kruchy, z delikatnym winnym posmakiem. Przechowywać go można nawet do lipca, a więc do czasu, kiedy zaczynają owocować najwcześniejsze odmiany jabłoni. Dzięki temu przez cały rok można się cieszyć smakiem jabłek.
Dawne odmiany mają swoich miłośników
Maciej znalazł ludzi, którzy podzielają jego pasję. Do swojego sadu zaprosiła go Monika Mazur z Sielca, która prowadzi w zgodzie z naturą ponad 5-hektarowe gospodarstwo rolne, odziedziczone po dziadkach, którzy sad obsadzili malinówkami, kronselkami, grochówkami, renetami i papierówkami. Są tam grusze bera i klapsa, śliwy węgierki, renklody, wiśnie i czereśnie. Wiele odmian u niej rosnących nie jest znanych z nazwy, chociaż głowili się nad nimi specjaliści z Akademii Rolniczej w Lublinie.
Tokarzewski zbierał też zrazy w sadzie rodzeństwa Beaty i Marcina Kołodziejów z Kumowa Majorackiego. Ich sad założony był w latach 40. ubiegłego wieku przez dziadka. Dbają o te drzewa jak o swoje dziedzictwo. I być może dzięki właśnie takim ludziom, sadowniczy dorobek naszych przodków nie pójdzie na marne. Kolekcja Macieja Tokarzewskiego może stać się lokalną bazą do odbudowania dawnych, szlachetnych i dziś już coraz rzadszych odmian jabłoni, grusz, śliw i innych drzew owocowych.
Napisz komentarz
Komentarze