Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

HRABINA W PAJĘCZEJ SIECI. Chełmska afera z udziałem znanych osobistości

Mogła z nim zerwać nie raz. Nigdy nawet o tym nie pomyślała. W sądzie tłumaczyła się strachem przed prześladowcą, który podobno był dla niej brutalny. Nie trzymał jej jednak pod kluczem. Odejść mogła w każdej chwili. Oprócz strachu chyba zadziałało coś, co wiele lat później nazwano syndromem sztokholmskim, oznaczającym przywiązanie ofiary do sprawcy.
HRABINA W PAJĘCZEJ SIECI. Chełmska afera z udziałem znanych osobistości

Autor: https://fotopolska.eu/Chelmski_Osrodek_Informacji_Turystycznej_Chelm?f=504397-foto

W międzywojennym Chełmie sporadycznie dochodziło do wielkich afer z udziałem znanych osobistości. Co najwyżej urzędnik magistracki wziął łapówkę lub sprzeniewierzył publiczne pieniądze. Aż tu nagle bum! Miasto doczekało się pięciu minut sławy. Gdyby jeszcze gazety nie myliły Chełma z Chełmnem...

 

Cóż dziś znaczy tytuł arystokratyczny?

 Pewnego lutowego dnia 1926 r. w chełmskim starostwie powiatowym, zajmującym pomieszczenia dawnego Kolegium oo Pijarów przy ulicy Lubelskiej, zjawiła się ubrana z wyszukaną elegancją młoda dama o wytwornych arystokratycznych manierach. Portier zgiął się w ukłonie. Kobieta nieco wyniosłym tonem oświadczyła, że sprowadza ją sprawa niezmiernej ważności, więc najlepiej by było, gdyby została przyjęta przez osobę najwyżej postawioną w urzędzie.

Starosta był nieobecny. Damę przyjął jego zastępca, dr Luttman. Olśniony jej urodą, poprosił, żeby usiadła i uprzejmym tonem zapytał, czym może służyć. Kobieta przedstawiła się jako Wanda hrabina Tyszkiewiczowa, wdowa po zmarłym przed dwoma laty hrabim Kacprze. Powiedziała, że kilka dni temu przyjechała do Chełma z przyjacielem, którego sprowadziły tu interesy. Z interesów na razie nici, ale on znalazł się chwilowo w kłopotliwej sytuacji finansowej.

- Zwracał się o udzielenie drobnej pożyczki do dyrektora Syndykatu Rolniczego, ale z miernym niestety skutkiem. Czy mógłby pan starosta skłonić tego pana do większej, że tak powiem łaskawości albo polecić kogoś innego?

W umyśle wicestarosty zapaliła się kontrolna lampka. Może przed tygodniem doszły go słuchy o jakimś francie, który przyjechał do Chełma i naciąga na pożyczki różne wysoko postawione osoby. Czyżby to ów przyjaciel tej młodej piękności o chabrowych oczach? Poprosił ją o okazanie dokumentu tożsamości. Rzeczywiście była hrabiną. Ale czy arystokratyczny tytuł cokolwiek dziś znaczy? Po namyśle zdecydował, że to sprawa dla policji.

 

Przodownik Gapa wcale nie gapa

Pomimo protestów hrabiny, pracownicy urzędu odprowadzili ją do komisariatu przy rynku. W trakcie rozmowy z kierownikiem komisariatu Grużewskim arystokratka mocno spuściła z tonu. Powiedziała, że do starostwa wysłał ją starać się o pożyczkę niejaki Jan Porajski, z którym łączyła ją znajomość intymnej natury.

Nazwisko Porajskiego nie było Grużewskiemu obce. Zdaje się, że wymieniano je w biuletynach śledczych jako poszukiwanego za przestępstwa. Trzeba to będzie sprawdzić, teraz najważniejszym zadaniem było zatrzymanie go. Z wyjaśnień hrabiny wynikało, że kochanek miał czekać na wynik jej negocjacji przed gmachem starostwa. Ponieważ od sprowadzenia Tyszkiewiczowej na komisariat policji upłynęło nie więcej niż pół godziny, istniała szansa, że Porajski wciąż się tam znajdował.

- Szanowna pani pójdzie teraz z moim człowiekiem i wskaże mu go – zarządził Grużewski. Zatrzymanie Porajskiego zlecił starszemu przodownikowi o nazwisku Gapa, który jednak wcale nie był gapą. Z zadania wywiązał się perfekcyjnie.

Przed budynkiem starostwa stał mężczyzna lat około 30, w meloniku na głowie i w drogim, modnym paltocie z kołnierzem obszytym futrem. Najwyraźniej niecierpliwił się, bo nerwowo postukiwał trzymaną w ręku laską o bruk. Hrabina skinieniem głowy potwierdziła, że to on. Porajski nie stawiał oporu. Powiedział tylko, że jest frajerem. Widząc kochankę z nieznajomym mężczyzną, na milę pachnącym gliną, powinien się domyślić, że coś poszło nie tak i brać nogi za pas. Zamiast tego stał w umówionym miejscu, jak nie przymierzając jakaś... gapa.

W tym czasie Grużewski pilnie wertował policyjne kwerendy. Trud okazał się nader owocny. Jan Porajski był od dłuższego czasu poszukiwany za oszustwa i wyłudzenia popełnione w różnych częściach Polski na szkodę mnóstwa osób, które straciły w ten sposób kilkadziesiąt tysięcy zł. Sprytny naciągacz ukończył zaledwie cztery klasy szkoły ludowej, ale umiejętnie grał rolę obywatela ziemskiego lub bogatego przemysłowca i w tych środowiskach, z pomocą swojej kochanki, wyszukiwał ofiary. W trakcie rewizji hotelowego pokoju, zajmowanego przez parę oszustów, policja znalazła dziesiątki sfałszowanych weksli, upoważnień i innych dowodów ich przestępczej działalności.

 

Dziwny telefon od obywatela z Wołynia

Zatrzymanie, a następnie osadzenie w areszcie poszukiwanego w całej Polsce oszusta i pięknej arystokratki z głośnym nazwiskiem odbiło się szerokim echem w prasie ogólnokrajowej. Chełm miał chwilę sławy, tyle tylko, że np. Dziennik Bydgoski, donosząc o policyjnej akcji, podawał, że miała ona miejsce w Chełmnie...

O ile postawa Porajskiego była jednoznacznie negatywnie oceniana, o tyle hrabina budziła przede wszystkim litość. Dziesięć lat temu nawet jej się nie śniło, że nadejdzie dzień, kiedy trafi do aresztanckiej celi. Pochodząca z zamożnej ziemiańskiej rodziny Wanda Rawicz-Olędzka wyszła za mąż za hrabiego Kacpra Tyszkiewicza i wiodła z nim szczęśliwe i dostatnie życie w rodowym majątku Tyszkiewiczów na Wołyniu. Ale szczęście nie trwało długo. W wyniku rewolucji bolszewickiej utracili wszystko, co posiadali, i zmuszeni byli uciekać.

Osiedlili się w Warszawie. Ponieważ po majątku nie pozostał ślad, hrabia Kacper, żeby utrzymać siebie i młodą żonę, odłożył na bok dumę rodową i poszedł do pracy. Znalazł posadę urzędniczą w towarzystwie ubezpieczeniowym. Zarabiał na tyle dobrze, że mogli sobie pozwolić na wynajmowanie obszernego mieszkania w Alejach Ujazdowskich. Niestety, Tyszkiewicz od dzieciństwa miał problemy z płucami. W ostatnim czasie, na skutek przeżytych trudów, nastąpił nawrót choroby. Diagnoza lekarska nie pozostawiała złudzeń: to gruźlica, nie zostało mu wiele czasu...

W 1924 r., kilka tygodni przed śmiercią hrabiego, jego żona odebrała dziwny telefon. Mężczyzna po drugiej stronie linii przedstawił się jako Jan Porajski, były obywatel ziemski z Wołynia. Prosił o informacje dotyczące Jerzego Tyszkiewicza.

- To pomyłka – odparła Wanda. - Mój mąż, hrabia Tyszkiewicz ma na imię Kacper. Niestety, jest cierpiący i...

- Proszę mi wybaczyć. Chodziło mi o pana Jerzego. Najwyraźniej pomyliłem się, za co raz jeszcze gorąco panią przepraszam – powiedział rozmówca, po czym rozłączył się. Telefon do Tyszkiewiczów był, jak się wydaje, formą sprawdzenia, czy hrabina jest typem osoby, o jaki Porajskiemu chodziło. Egzamin musiał wypaść pomyślnie, bo nie upłynęło dużo czasu, jak pojawił się w jej życiu.

 

Pijak, brutal i hazardzista

Spotkali się na cmentarzu w dniu pogrzebu hrabiego. Porajski złożył wdowie kondolencje. Przypomniał jej, że niedawno dzwonił, dopytując o Jerzego Tyszkiewicza. Sprawa, którą się zajmował, była już nieaktualna, natomiast on – jak wyjaśnił – musiał jeszcze jakiś czas pozostać w Warszawie. Nie wdając się w długą rozmowę, poprosił hrabinę o odnajęcie pokoju w jej mieszkaniu.

Zaproponowana przez niego zapłata za wynajem była nie do pogardzenia dla kobiety, która po śmierci męża, nie mogła liczyć na dostatnie życie. Porajski wkrótce się wprowadził. Na początku udawał przed wdową wytwornego dżentelmena, który, podobnie jak ona, w wyniku splotu okoliczności, znalazł się nie tam, gdzie było jego przynależne miejsce. Mówił, że czuje się bardzo osamotniony i szuka bratniej duszy. Porajski ukończył tylko cztery klasy szkoły powszechnej, ale miał niewątpliwy talent aktorski. Niezmiernie łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi i zdobywał ich zaufanie, co potem wykorzystywał w przestępstwach. Można powiedzieć, że ludzie jedli mu z ręki i robili wszystko, o co ich poprosił.

Usidlenie młodej, niedoświadczonej kobiety przyszło mu z łatwością. Po pewnym czasie, gdy już zostali kochankami, przystąpił do kolejnych kroków. Namówił ją, żeby sprzedała mieszkanie i wyjechała z nim w Polskę. Całą gotówkę ze sprzedaży zatrzymał dla siebie. Zapewnił, że odda jej wszystko co do grosza, gdy podejmie w jednym z banków 1000 dolarów, jakie rzekomo odziedziczył - co było oczywistym kłamstwem. Zaczęli jeździć po różnych miastach, miasteczkach i majątkach ziemskich. Porajski zmuszał swoją partnerkę do podpisywania weksli, za które kupował następnie futra, biżuterię i inne cenne przedmioty, które potem sprzedawał.

"Gdy nie udaje się sprzedać towaru — zastawia go w lombardzie, a kwit lombardowy zastawia dalej za gotówkę. Ofiarą oszusta pada wiele firm kupieckich. Tak samo wiele hoteli, w których oboje zamieszkiwali, a które opuszczali, pozostawiając jakąś walizkę dla pozoru - nie uiściwszy rachunku". (Chełmski Kurier Ilustrowany, 1926, nr 6)

Poprzez związek z hrabiną Porajski wszedł w środowisko arystokratów. Naciągnął na pożyczki wielu bogatych ziemian. Poszkodowani pluli sobie potem w brodę, że nie domagali się od niego żadnego zabezpieczenia w formie pisemnej. Uznawali jednak, że byłoby grubiaństwem nie ufać na słowo człowiekowi blisko związanemu z wdową po hrabim Kacprze, kobietą tak ciężką doświadczoną przez los. Samo nazwisko Tyszkiewicz wydawało im się najlepszą gwarancją.

Porajski wyłudzał znaczne niekiedy sumy pieniędzy, ale szybko je wydawał. Był pijakiem i hazardzistą. Gdy za dużo wypił lub gdy karta mu nie szła, pokazywał swoje prawdziwe oblicze. Z ujmującego światowca przeobrażał się w brutala, chama i furiata. W takich przypadkach biedna Wanda bała się nawet na niego spojrzeć. Jak ciężką miał Porajski rękę, mogła się przekonać, gdy raz odmówiła udziału w jakimś oszustwie. Bezwzględny kochanek trzymał ją w posłuszeństwie nie tylko biciem, ale także groźbami i szantażem. Zapowiadał, że jeśli zrobi coś nie po jego myśli, np. doniesie na niego, oskarży ją o współudział.

- Dla mnie więzienie nie pierwszyzna, ale ty nie poradzisz sobie za kratami. Jeśli na dodatek rozgłoszę, że jesteś hrabiną, piekło masz tam gwarantowane – mówił z okrutnym uśmiechem.

 

Wolałaby pójść na ulicę

Na początku 1926 r. oszust działał w Poznaniu. Naciągnął na pieniądze wielu tamtejszych kupców. Czuł, że grunt pali mu się pod nogami. Wielkopolska policja była znana ze skuteczności. W tej sytuacji ścigany listem gończym Porajski wyjechał w lutym z Tyszkiewiczową do Chełma. Być może liczył, że w "Polsce-B", gdzie szwankowała łączność telefoniczna i telegraficzna, będzie mu łatwiej uciekać przed policją.

W Chełmie nadal szukał "jeleni". Pod pozorem prowadzenia interesów leśnych udało mu się wyłudzić 60 zł pożyczki od rejenta Grabińskiego. Ale na tym koniec. Po mieście rozniosła się wiadomość o wydrwigroszu i zaczęto unikać z nim kontaktów. Zniecierpliwiony Porajski wysłał więc kochankę do starostwa, żeby wystarała się dla niego o protekcję u dyrektora Syndykatu, Wojciechowskiego. Dla obojga skończyło się to aresztem.

Za oszustwa odpowiadali w kilku procesach, m.in. przed sądami w Krakowie, Lublinie, Toruniu i Wilnie. Jan Porajski został skazany na karę łączną 2 lat więzienia i pozbawienia praw na 5 lat. Natomiast Wandę Tyszkiewiczową, która - jak wykazały wszystkie rozprawy - działała pod przymusem, uwolniono od większości zarzutów i nakazano zwolnienie jej z aresztu.

Hrabina w trakcie składania zeznań przedstawiała się jako ofiara bezwzględnego prześladowcy, który niczym pająk oplątał ją swoją siecią i zmuszał przemocą i groźbami do udziału w przestępczym procederze. Mówiła cichym, bezradnym tonem. Jej emocjonalne wystąpienie niejednej kobiecie obserwującej proces w ławach dla publiczności wycisnęło z oczu łzy współczucia.

Wanda Tyszkiewiczowa nie potrafiła jednak wytłumaczyć sądowi, dlaczego nie odeszła od kochanka, skoro był dla niej taki zły. Nie trzymał jej w zamknięciu i nie kontrolował non stop, miała więc mnóstwo okazji, żeby uciec, np. gdy Porajski spał pijany lub poszedł grać w karty. A może nie jego się bała najbardziej, ale życia w niedostatku? Tak jednak nie musiało być. Była młodą, wykształconą kobietą, znała obce języki. Mogła pójść w ślady św. pamięci męża i zacząć zarabiać na siebie pracą.

Chociaż nie udzieliła odpowiedzi na to pytanie, z jej spojrzenia można było wywnioskować, że prędzej poszłaby pracować do fabryki lub nawet na ulicę, niż zostawiła Janka..

Czytaj też inne kryminały Mariusza Gadomskiego:

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama