Pani Magdalena, mieszkanka miejscowości i jedna z osób, które zasygnalizowały naszej redakcji problem, chciałaby, aby gminni urzędnicy nie zasłaniali się paragrafami, tylko w sposób zdecydowany wzięli odpowiedzialność za cierpiące zwierzęta. Śmierć szczeniaka tylko dolała oliwy do i tak rozbuchanego już ognia sporu.
-Ta sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby psy zostały zabezpieczone po pierwszym (z czterech) zawiadomieniu urzędu. Pozostałe sześcioro szczeniąt czeka nadal na odłowienie i zabezpieczenie. Po tej tragicznej sytuacji zlecenie na zabezpieczenie psów w końcu dostało schronisko, natomiast ich interwencja (trwała 20 minut) skończyła się fiaskiem i psy rozbiegły się po okolicy. Nic dziwnego, skoro liczyli na to, że psy przyjdą do nogi. Warto też przypomnieć, że są dzikie. Udało nam się (sąsiadom) psy nauczyć jeść o stałej porze i wchodzić do pomieszczenia, które można zamknąć i je wtedy zabezpieczyć, o czym wielokrotnie informowaliśmy pracowników gminy – mówi pani Magdalena, która jako pierwsza zasygnalizowała urzędnikom, że należy pomóc bezdomnym psom.
Grupa mieszkańców sygnalizuje nam, że nie będą ze spokojem patrzeć na cierpienie zwierząt.
- W urzędzie słyszymy, że „robimy niepotrzebnie raban”. Złożyliśmy oficjalne zawiadomienie na policji o niedopełnieniu swoich obowiązków przez urząd gminy, w efekcie czego zmarło niczemu winne szczenię – mówi o aktualnej sytuacji pani Magdalena.
Wójt Krystyna Deniusz-Rosiak nie neguje faktu, że mieszkańcy chcą pomóc, ale, jej zdaniem, sięgają po niewłaściwe środki.
- Problemem jest np. to, że te psy otrzymują pożywienie od postronnych osób i kiedy udaje się do nich nasz pracownik z urzędu gminy, to często okazuje się, że nie są głodne. A to utrudnia ich odłowienie. Wyłapanie psów jest możliwe tylko wtedy, kiedy są przyzwyczajone do jednej, dwóch osób. W tej chwili ta gromadka przeniosła się na sąsiednie działki, więc nasze zadanie jest jeszcze trudniejsze, niż wówczas, kiedy zasygnalizowano nam ten problem – wyjaśnia wójt Deniusz-Rosiak.
I podkreśla, że wbrew temu, co stwierdzili w swoim pierwszym piśmie mieszkańcy, posesja nie jest zapomniana, a właściciel nie jest osobą anonimową. Tym samym zaprzecza zarzutowi obrońców zwierząt, którzy twierdzą, że podjęcie interwencji należy do elementarnych obowiązków pracowników urzędu i z tego obowiązku powinni się bezwzględnie wywiązać.
- Tak by oczywiście było, gdybyśmy nie wiedzieli, kto jest właścicielem posesji i jeśli nikt by tam nie zaglądał. Ale tak nie jest. Właściciel jest znany i bez jego wiedzy nie możemy podejmować żadnych działań. Wszystko, co zrobiliśmy do tej pory, a podkreślam, że psy są cały czas przez nas doglądane i dokarmiane, mogliśmy zrobić w porozumieniu z właścicielem posesji – wyjaśnia wójt gminy Dubienka.
I sugeruje, że jeśli zatroskani o los psów mieszkańcy chcą naprawdę pomóc, to powinni zabrać do siebie psy, a wtedy łatwiej byłoby je odłowić przez pracowników schroniska. Psy, zdaniem wójt, przyzwyczaiły się już do opiekunów spoza urzędu gminy, więc cały proces mógłby przebiec sprawniej.
- W tej chwili odłowienie jest utrudnione właśnie ze względu na fakt, że psy są dokarmiane z dwóch źródeł – przez mieszkańców i przez nas. Są dzikie i nieprzyzwyczajone do określonego opiekuna. Próbowaliśmy je złapać, ale rozbiegły się po okolicy. Z jednej strony obarcza się nas całą odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację, a z drugiej też nie ułatwia przeprowadzenia odpowiednich działań – podsumowuje Krystyna Deniusz-Rosiak.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze