Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama mikołaj radio
Reklama

SĄSIEDZKA ZEMSTA. Zacisnął powróz na szyi śpiącego mężczyzny...

Księżyc niczym latarnia oświetlał mu drogę. Idąc przez podwórze, ostrożnie stawiał kroki, żeby przypadkowy hałas kogoś nie zbudził, bądź nie zaalarmował psów. Otworzył wrota do stodoły i wślizgnął się do środka. Wiedział, że tu go znajdzie. Z powodu panujących w ostatnich dniach upałów, wiele osób sypiało w stodole zamiast w nagrzanych słońcem domach.
SĄSIEDZKA ZEMSTA. Zacisnął powróz na szyi śpiącego mężczyzny...

Źródło: Wikipedia

Drogowskazem było dla niego miarowe chrapanie, które dobiegało z sąsieku, czyli wygrodzonego miejsca służącego do  składowania skoszonego siana, zboża i słomy. Przystanął, wyciągnął z kieszeni gruby sznur. Na jego ustach wykwitł okrutny uśmiech. Zanim zacisnął powróz na szyi śpiącego mężczyzny, napawał się tą chwilą niczym widokiem pięknej powabnej dziewczyny.

 Spore wyzwanie dla policji

 Zawiadomienie na policji o znalezieniu w stodole zwłok złożyła w połowie sierpnia 1928 r. rodzina Józefa Żeliski, gospodarza zamieszkałego w miejscowości Wincentów w powiecie krasnostawskim. Dwóch młodych posterunkowych udało się pod wskazany adres. Ze wstępnych ustaleń wynikało, że mężczyzna został uduszony. Ułożenie ciała wskazywało, że denat nie bronił się przed sprawcą. Najprawdopodobniej morderca zaskoczył go w czasie snu.

Śledztwo w tak ważnej sprawie, jak skrytobójcze zabójstwo, przekraczało możliwości wiejskiego posterunku. Dalsze czynności zostały przejęte przez Komendę Powiatową Policji Państwowej w Krasnymstawie.

Ale i dla krasnostawskich detektywów było to spore wyzwanie. Mimo iż od powołania Policji Państwowej mijało 9 lat (została utworzona na mocy ustawy z dnia 24 lipca 1919 r.) policjanci polscy, szczególnie ze „ściany wschodniej”, wciąż znajdowali się – zwłaszcza jeśli chodzi o doświadczenie i wyposażenie – daleko w tyle za kolegami z Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii.

Komendzie powiatowej w Krasnymstawie podlegało w latach 20. ubiegłego stulecia 13 posterunków. Siedziba komendy mieściła się początkowo na ulicy Mostowej, następnie przeniesiono ją do budynku przy Poniatowskiego, gdzie znajdowała się do 1939 r. Warunki lokalowe i stan wyposażenia nie sprzyjały prowadzeniu wnikliwych, skomplikowanych dochodzeń. Panowała ciasnota, kulała łączność telefoniczna (z niektórymi posterunkami w ogóle jej nie było) i transport. W latach 20. policjanci mieli do dyspozycji 1 bryczkę i 1 wóz konny. Pierwszy przydział na samochód, jak podaje Ryszard Litwiński w publikacji „Policja Państwowa w województwie lubelskim w latach 1919-1939”, krasnostawska komenda otrzymała dopiero w 1938 r. Był to Chevrolet Commercial 11235”.

Słabo przeszkoleni do pełnienia służby policjanci nadrabiali braki wiedzy brawurą i brutalnością wobec podejrzanych i aresztantów. Przeciwko funkcjonariuszom krasnostawskiej komendy często prowadzone były postępowania dyscyplinarne o nadużycia i zaniedbania służbowe. Latem 1928 r. jeden z nich został wydalony z policji za pobicie żony i przechodnia na ulicy.

Jeden sprawca

 Sekcja zwłok Józefa Żeliski potwierdziła przypuszczenia, że mężczyzna został uduszony. Narzędziem zbrodni był sznur. Sprawca założył nieświadomej ofierze pętlę  na szyję, po czym mocno zacisnął postronek. Do zabójstwa doszło na kilka godzin przed znalezieniem ciała Żeliski, zatem w środku nocy.

W stodole oraz w jej pobliżu nie udało się zabezpieczyć śladów, które mogły dać odpowiedź na pytanie, czy zabójca był jeden, czy też kilku. Wszystko zostało zadeptane przez rodzinę zamordowanego mężczyzny. Gdy go znaleziono, próbowano go ratować i biegano w panice po całym obejściu.

Aczkolwiek fakt, że Józef Żelisko został uduszony, gdy był pogrążony we śnie i nie mógł się bronić, raczej wskazywał na jednego sprawcę. Początkowo policja prowadziła śledztwo w kierunku napadu rabunkowego. Pojawiła się hipoteza, iż zabójca zakradł się w nocy do stodoły, gdzie znajdowały się narzędzie rolnicze, a po żniwach zgromadzono zboże, z zamiarem kradzieży. Widząc śpiącego gospodarza, udusił go.

Po głębszej analizie odrzucono tę wersję. Była ona nielogiczna. Po pierwsze, rodzina zamordowanego mężczyzny oświadczyła, że nic nie zostało skradzione. Nawet zakładając, że z jakichś powodów bliscy okłamali w tej kwestii policję, to przeciwko hipotezie o morderstwie z chęci zysku, przeczyło zachowanie sprawcy. Złodziej po wejściu do stodoły zająłby się kradzieżą, nie traciłby czasu na duszenie gospodarza, który pogrążony w głębokim śnie, nie miał pojęcia o jego obecności.

Ktoś czyhał na jego życia?

 Policji trudno było też uwierzyć, że sprawca do tego stopnia przejął się zabójstwem, że zapomniał, po co tu przyszedł. Okoliczności zbrodni wskazywały na zaplanowane i dobrze przygotowane działanie mordercy. Po wykluczeniu motywu rabunkowego, przyjęto, że sprawca udusił Żeliskę z zemsty.

- No to teraz dobrze się zastanówcie, nim odpowiecie. Czy mąż miał wrogów, którzy z jakiegoś powodu nienawidzili go i pragnęli jego śmierci? - zwrócono się do wdowy.

Pytanie wprawiło ją w zakłopotanie; nawet więcej - wzbudziło w kobiecie strach. Zacisnęła usta, spuściła nisko głowę i nerwowo skubała rąbek fartucha.

 - Jeśli macie na ten temat jakieś informacje, to mówcie, pani Żeliskowa. Nie ma sensu kryć kogoś, kto mógł pozbawić życia waszego męża. Dzięki temu szybciej złapiemy tego szubrawca i postawimy go przed sądem, a ten mu wymierzy zasłużoną karę – ponaglali policjanci.

Wdowa odparła, że nic jej nie wiadomo o wrogach męża. Raczej nie miał żadnych. Jednak jej zachowanie zdawało się sugerować coś przeciwnego. Policjanci byli cierpliwi, prosili, żeby odświeżyła pamięć. Tłumaczyli, że to, co powie, zachowają w tajemnicy.

Po pewnym czasie dało to pożądany efekt. Żeliskowa, przezwyciężyła strach i zaczęła mówić.

Donieść na sąsiada?!

 Według Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego z 1893 pod koniec XIX Wincentów, znajdujący się dobrach Krupe, liczył 18 osad z gruntem 175 mórg. Niespełna pół wieku później wieś zapewne wiele się nie powiększyła.

W tak małej, rzec można zamkniętej społeczności wiejskiej wszyscy mieszkańcy dobrze się znali i sporo o sobie wiedzieli. Jednak niektóre sprawy wychodziły na światło dzienne wbrew tym, którzy pragnęli zachować sekret.

Jakiś czas temu w okolicy dochodziło do drobnych kradzieży płodów rolnych i zwierząt gospodarskich. Dla osoby bogatej straty byłyby nieduże, ale w Wincentowie krezusi raczej nie mieszkali. Dla rodziny włościańskiej utrata wieprzka czy worka pszenicy miała znaczenie. Toteż poszkodowani powiadomili policję.

Po wielotygodniowym dochodzeniu ustalono i schwytano złodziei. Jednym z nich był mieszkaniec Wincentowa, Paweł Kalisiewicz. Trafił do aresztu, a następnie pod sąd, który skazał go na kilka lat więzienia.

Dowody winy Kalisiewicza uzyskano m.in. na podstawie zeznania, złożonego w śledztwie przez Józefa Żeliskę, który widział u niego rzeczy pochodzące z wypraw złodziejskich. Kalisiewicz miał o to do niego pretensję. Nie spodziewał się, że pogrąży go sąsiad, człowiek, którego dobrze znał. Zaczął się odgrażać, że po wyjściu na wolność, policzy się z nim.

Raz już próbował

 Nie były to czcze groźby. Kalisiewicz odsiedziawszy wyrok, wrócił do Wincentowa. Wdowa po Józefie Żelisce przekazała policji, że wielokrotnie słyszała, jak sąsiad po kilku głębszych wciąż gada o zemście.

- Ostrzegałam nieraz Józefa, żeby tego nie lekceważył. Nie zdołałam mu jednak przemówić do rozsądku. Mąż uważał, że jest bezpieczny – powiedziała kobieta.

Jej obawy, jak się okazało, nie były przesadzone. Kilka tygodni wcześniej Paweł Kalisiewicz podjął pierwszą, nieudaną próbę zamordowania Żeliski. Dopadł znienacka sąsiada w pobliżu jego osady i zaczął go dusić. Na szczęście w porę nadbiegli ludzie i odciągnęli Kalisiewicza.

Nie oddano go w ręce policji. Nie zrobiono tego, ponieważ groził, że policzy się nie tylko z Józefem, ale w ogóle z każdym, kto doniesie na niego. Zeznanie wdowy potwierdzili liczni świadkowie zdarzenia. Sprawa była jasna.

Ogarnie was pustka

 Jeszcze tego samego dnia Kalisiewicz został wyprowadzony z domu w kajdankach. Policja przekazała go do dyspozycji sędziego śledczego. Mężczyzna nie wypierał się winy. Zeznał, że czuł do Żeliski ogromną nienawiść za to, że na skutek jego zeznania poszedł do więzienia.

Za kratami było mu ciężko. Dowiedział się, że jego gospodarstwo popadło w ruinę, żona związała się z innym mężczyzną. Tylko myśl o zemście sprawiła, że znosił trud codziennego życia, okrucieństwo współaresztantów i niesprawiedliwość straży więziennej.

- A ja przecież  ukradłem tylko kilka prosiąt  i dwa worki mąki. Żaden ze mnie zbój, nie zasłużyłem sobie na taki los – usprawiedliwiał się w trakcie przesłuchania.

Pragnienie zemsty dojrzewało w nim podczas pobytu w więzieniu i skrystalizowało się, gdy wyszedł na wolność. Pierwszy, nieudany zamach nie powstrzymał go przed podjęciem kolejnej próby. Ogarnęła go jeszcze większa determinacja. Za drugim razem bardziej się przygotował. Odczekał kilka tygodni.

Spotykając znienawidzonego sąsiada, nie wdawał się z nim w rozmowy. Udawał, że mu odpuścił, żeby uśpić czujność Żeliski. Zaobserwował, że tamten w upały lubi spać w stodole. To spostrzeżenie ułatwiało mu realizację zbrodniczego planu. Znacznie trudniej byłoby go zaatakować w dzień w miejscu, gdzie kręcą się ludzie. W ogóle nie brał pod uwagę domu sąsiada.

Zaopatrzywszy się w solidny sznur, pod osłoną nocy dostał się do stodoły. Żelisko spał w sąsieku. Stanął nad nim z przygotowaną do zaciśnięcia pętlą. Zanim to zrobił, przez krótką chwilę napawał się swoją zemstą.

- A nie pomyśleliście, co będzie z wami, gdy już tej zemsty dokonacie? - przerwał mu sędzia. - Nie mówię teraz o karze za zabójstwo, bo to oczywiste, że długo posiedzicie w więzieniu. Mam na myśli pustkę, która was ogarnie. Bo już nie będziecie mieć żadnego celu w życiu... 

Morderca nie potrafił udzielić odpowiedzi. Najwyraźniej jednak zrozumiał sens pytania, bo całkowicie zrezygnowany westchnął i nisko zwiesił głowę.

Nie stwierdzono obłędu

 Zanim Paweł Kalisiewicz odpowiedział przed sądem za rozmyślne zabójstwo, został przebadany przez psychiatrów pod kątem choroby psychicznej. Brano pod uwagę, że człowiek knujący przez kilka lat zbrodnię i nierezygnujący z niej po pierwszej nieudanej próbie, może nie być całkiem normalny na umyśle. W takim razie jego miejsce jest nie za murami więzienia, lecz w silnie strzeżonym zakładzie dla obłąkanych.

Badania nie stwierdziły oznak obłędu u oskarżonego. Uznano, że był w pełni świadomy czynu, jakiego się dopuścił. Wyrokiem Sądu Okręgowego w Lublinie Paweł Kalisiewicz został skazany na 15 lat ciężkiego więzienia wraz z pozbawieniem praw. W wyniku apelacji sąd wyższej instancji na początku września 1929 r. obniżył mu karę do 12 lat pozbawienia wolności.

Za jedyną okoliczność łagodzącą uznano przyznanie się oskarżonego Kalisiewicza do winy. Karę powyższą utrzymał w mocy Sąd Najwyższy, oddalając skargę kasacyjną Kalisiewicza.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamabaner reklamowy
Reklama
Reklama
Reklama