W rozmowie z nami włodarz samorządu zaznaczył, że podjęcie decyzji nie było łatwe i nosił się z nią dosyć długo, ważąc różne racje. Ostatecznie jednak powołał się na podstawę prawną w postaci "Ustawy o zgromadzeniach publicznych" i zapisie, że "zgromadzenie powoduje zagrożenie mienia znacznych rozmiarów".
Co to oznacza w praktyce? Zdaniem wójta Sawy przedłużający się protest generował coraz większe straty finansowe dla firm, które funkcjonowały, ogólnie rzecz ujmując, dzięki funkcjonowaniu przejścia w Dorohusku. Wszelkich przedsiębiorców, którzy w jego pobliżu mieli swoje firmy, ale nie tylko. W ostatnim czasie mieli się do niego zwracać również ci, którzy na Ukrainie mają swoje zakłady produkcyjne, gdzie wytwarzane są przedmioty sprzedawane później na polskim rynku.
- Docierało do nas wiele głosów informujących o tym, że właśnie teraz kiedy trwał protest, sporo osób straciło pracę, a firmy ogłaszały upadłość. Moją decyzję oparłem też na przekonaniu, że protest trwał już bardzo długo i w sumie nie przyniósł żadnych efektów. Nie osiągnięto żadnego porozumienia. Proszę mi wierzyć, otrzymywaliśmy telefony z całej Polski - wyjaśnił wójt Sawa.
I zaznaczył, że podjął ją zupełnie samodzielnie, bez podejmowania jakichkolwiek konsultacji z władzami wyższego szczebla.
Protestujący mają teraz siedem dni na to, aby się od tej decyzji odwołać w Sądzie Okręgowym w Lublinie.
Jak krok władz gminy Dorohusk odbierają sami protestujący?
- Jeśli nie zejdziemy dobrowolnie, to zostaniemy usunięci przez policję, więc nie będziemy stawiali oporu. Ale zamierzamy się odwołać, mamy na to siedem dni - zapowiedział jeden z organizatorów protestu i przedsiębiorca Rafał Mekler.
Warto przypomnieć, że decyzję o rozwiązaniu zgromadzenia podjęto po formalnym zgłoszeniu przedłużającym akcję do 1 lutego. Zgłoszenie zostało dostarczone do urzędu 4 grudnia.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze