Można się było domyślać, że wójt nie wyda tym razem zgody na organizację kolejnego zgromadzenia i tak też się stało. Kolejna akcja, jeśli doszłaby do skutku, miałaby się rozpocząć w poniedziałek, 18 grudnia. Zgłoszenie trafiło do gminy dzień po rozwiązaniu poprzedniego zgromadzenia, 12 grudnia. Wiemy już, że, przynajmniej na razie, przewoźnicy nie będą mieli możliwości, aby zorganizować kolejną blokadę. Dlaczego?
- Należy wskazać, że przebieg zgromadzenia zagraża mieniu w znacznych rozmiarach. Utrudnienia w ruchu transgranicznym, powstałe na skutek prowadzonych dotychczas zgromadzeń, spowodowały ogromne zmniejszenie skali odpraw pojazdów ciężarowych na przejściu granicznym w Dorohusku, a co za tym idzie, skutkowały zmniejszeniem wymiany towarowej. Przedsiębiorstwa działające nie tylko na terenie gminy, ale również całego kraju zgłaszały fakt ponoszenia przez nie olbrzymich strat finansowych w związku z trwającymi dotychczas zgromadzeniami, odbywającymi się w tym samym miejscu – czytamy w uzasadnieniu ostatniej decyzji wójta Sawy.
W uzasadnieniu pojawia się też stwierdzenie, że dotychczas prowadzone przez protestujących akcje nie przyniosły żadnego rezultatu i że fakt ten należy traktować jako kolejny argument za tym, aby nie organizować kolejnego protestu. Pojawił się i ten argument, że akcje protestacyjne przynoszą straty nie tylko tym firmom, które funkcjonują dzięki wymianie towarowej z Ukrainą, ale i samej gminie, która starała się pomagać oczekującym w kolejce ukraińskim kierowcom. Wójt Wojciech Sawa wielokrotnie nadmieniał, że strażacy-ochotnicy dostarczali im koce i gorące napoje, a środki na te działania zostały wyasygnowane z rezerwy celowej i są, jak stwierdzono w piśmie, na wyczerpaniu.
- Rezerwa celowa wynosiła 70 tys. zł – nadmieniono.
Zdaniem władz gminy kolejne zgromadzenie, które miałoby tym razem trwać do 8 marca 2024 roku, mogłoby powodować kolejne, coraz silniejsze napięcia pomiędzy protestującymi, polskimi przewoźnikami a oczekującymi w kolejce do granicy kierowcami z Ukrainy. Ale nie tylko. Na sytuację w Okopach mieli narzekać również sami mieszkańcy gminy, którzy główną drogę krajową pokonują niemal codziennie.
- Otrzymywaliśmy sygnały, że oczekujące w kolejce auta umyślnie blokowały drogi dojazdowe, w efekcie czego wielu mieszkańców gminy nie mogło dojechać do pracy – stwierdzono dalej w uzasadnieniu.
Jak swoje dalsze działania planują sami protestujący? Tymczasem wiadomo, że komitet protestacyjny już odwołał się od decyzji włodarza gminy do Sądu Okręgowego w Lublinie. Wiadomo też, że protestujący spotkali się 13 grudnia z nowym ministrem infrastruktury Dariuszem Klimczakiem, które uważają za konstruktywne.
- Widzimy dobrą wolę ze strony ministra, prawie 2h rozmawialiśmy o problemach branży. To dobrze świadczy, że w chwilę po zaprzysiężeniu zainicjował z nami spotkanie i pojawił się w Lublinie. Mamy nadzieję mieć w osobie ministra ambasadora branży. Dajemy mandat zaufania i wracamy na granicę z nadzieją rozwiązania naszych problemów w bliższej niż dalszej perspektywie – stwierdził po rozmowach Rafał Mekler, jeden z organizatorów dotychczasowych protestów, a jednocześnie przedstawiciel branży transportowej.
– Przyjechałem tu w pierwszych godzinach mojej pracy, jako ministra. Jestem wdzięczny osobom, które przybyły do Lublina na to spotkanie, mogliśmy się dzięki temu spotkać w połowie drogi. Uzyskałem od protestujących wiele informacji, to była rzeczowa, pełna konkretów rozmowa. Ten obszar funkcjonowania polskiej gospodarki, przewoźnicy, byli w moim odczuciu zaniedbywani, pomijani. Ich argumenty nie były wysłuchiwane – powiedział po spotkaniu minister Dariusz Klimczak.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze