Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Gm. Rejowiec Fabryczny. „Sympatycy Wsi Kanie” gotowi do pomocy sąsiadom

Kiedy w przestrzeni publicznej nagłaśniane są kolejne, duże akcje charytatywne, to być może warto założyć wtedy kurtkę, buty i przejść się na spacer do najbliższego sąsiada. Co o nim wiemy? Czy znamy jego potrzeby? Paweł Głażewski, animator lokalnej grupy społeczników „Sympatycy Wsi Kanie” uważa, że, niestety, wiemy o sobie coraz mniej...
Gm. Rejowiec Fabryczny. „Sympatycy Wsi Kanie” gotowi do pomocy sąsiadom
Bagażnik pełen "dobra". To między innymi te produkty trafiły do najbardziej potrzebujących rodzin z terenu gminy.

Źródło: grupa Facebook "Sympatycy Wsi Kanie"

Nie znam Cię, odejdź...

A szkoda. Po takiej wizycie mogłoby się okazać, że nasz sąsiad od tygodni nie dojada, nie ma na opał i podstawowe potrzeby, że zostawiła go rodzina. Że życie posypało mu się niczym domek z kart. Zamiast słów oceny i nieuzasadnionej krytyki potrzebujący człowiek powinien otrzymać od nas cichą, bezinteresowną pomoc. Taką, której nie uchwyci oko kamery. Gest miłości. Czy to dużo? Taki gest oznacza czasem, „tylko” i „aż”, talerz gorącej zupy…

- W domu nauczono mnie szacunku do chleba i tego, że jedzenie nie powinno się marnować. A jeśli jest go za dużo, powinno trafić do tych, którzy regularnie nie dojadają czy wręcz głodują. To przecież bardzo proste. Wystarczy tylko trochę wrażliwości i nieco zmysłu organizacyjnego. Na przełomie roku stwierdziłem, że zgromadziliśmy w piwniczce ok. 80 słoików różnego rodzaju gotowych dań obiadowych. Takich do podgrzania i podania. Obiadów, których moja rodzina by nie przejadła, a ktoś mógł tylu ostatnio nie zjeść – zauważa Paweł.

Po szybkiej konsultacji z najbliższymi Paweł uznał, że trzeba uruchomić najbardziej skuteczną sieć pomocową, jaką zna, czyli „Sympatyków Wsi Kanie”. W tej chwili internetowa społeczność skupia już prawie 1400 członków. Ludzi, którzy są w stanie realnie pomagać i dać swój czas drugiemu. Odzew był bardzo szybki. Paweł otrzymał, niemal natychmiast, ponad 30 wiadomości ze wskazaniem konkretnego domu, do którego zajrzał głód. Niektóre pisali w imieniu ubogich dziadków wnukowie. Opisywali, że starsi ludzie próbują egzystować w oparciu o skromną rentę czy emeryturę, ale… No właśnie, próbują. Fakty są jednak takie, że regularnie nie jedzą, aby mieć na niezbędne leki czy choćby niewielką ilość opału.

- Moja praca polega na niesieniu pomocy innym, czasami za cenę własnego życia. Widziałem zbyt dużo bólu i biedy, aby przejść wobec potrzebujących obojętnie - uważa Paweł.

Sieć dobrych serc nie zawiodła 
 

Do całego zestawu słoików udało się też „dorzucić” mnóstwo produktów, których termin przydatności do spożycia mija np. jesienią.

- Udało się przygotować ok. 10 dodatkowych paczek z produktami, więc efekt był naprawdę zadowalający. Ale na tym się nie skończyło. Postanowiliśmy, aby w naszej lokalnej społeczności zrzucić się na obiady dla dwóch najbardziej potrzebujących mieszkańców. Wszyscy ich znają, mieszkają obok nas. Przy zaangażowaniu lokalnych kół gospodyń i jednej z firm udało się ufundować im takie karnety na obiady, które będą im dostarczane przez trzy tygodnie w wybrane dni. Tyle udało się zdziałać na tym etapie. Ale mamy ochotę, aby pomyśleć o czymś więcej – uśmiecha się Paweł.

Warto więc skracać dystans. Warto interesować się tym, co słychać za płotem. Kiedyś było to naturalne. Dziś boimy się do kogoś pójść, porozmawiać, aby nie zostać posądzonym o „wtrącanie się w nieswoje sprawy”.

- Pamiętam taki obrazek z dzieciństwa. Kiedy biegaliśmy z kolegami cały dzień za piłką, każda z mam zapraszała nas na obiad. I nie ważne było, czy były to tylko naleśniki, czy kotlety. Zapraszany był każdy, bez wyjątku. Kiedy moja babcia miała czegoś więcej, zawsze starała się pomagać sąsiadom. Tak się po prostu robiło. Było to naturalne – mówi Głażewski.

Nie jesteś "problemem"...
 

Paweł chciałby, aby kiedyś potrzebujący przestali stanowić „problem”, a ktoś dostrzegał w nich „skarb”, „wartość”. W zapędzonym świecie łatwo ulec złudzeniu, że wszystko zależy od nas i że jesteśmy w stanie poradzić sobie sami w każdej sytuacji.

- To dotyczy nie tylko codziennych sytuacji bytowych, ale też ciężaru związanego z chorobą. U nas w rodzinie choroba zawsze jednoczyła, stanowiła impuls do tego, aby się do siebie zbliżyć. Dzisiaj chora matka jest „problemem”, który należy jak najszybciej rozwiązać. Najlepiej w taki sposób, aby pozostało wrażenie, że nigdy tego problemu nie było… - mówi ze smutkiem Głażewski.

Czytaj także:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama